... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Konduktor podszedł do nich. - Chacarita - powtórzył tonem wyjaśnienia. Pasażer nawet na niego nie spojrzał, ale Klarze zrobiło się go żal. - Jadę na Retiro - powiedziała i pokazała mu bilet: "O ten różowy bilecik proszę, panie konduktorze". Kierowca o mało nie wypadł ze swego siedzenia, tak na nich patrzył. Konduktor odwrócił się jakby niepewny, dał mu znak ręką. Tylne drzwi parsknęły (przodem nie wsiadł nikt) i 168 nabierał tempa nerwowymi zrywami, lekki i zręczny, pędząc już z szybkością, która ołowiem zaciążyła na żołądku Klary. Stojąc obok kierowcy, konduktor trzymał się chromowanego drążka i patrzył na nich, a oni zwracali mu to spojrzenie; tak trwało do zakrętu w Dorrego. Wtedy Klara uczuła, że chłopiec delikatnie kładzie jej rękę na ręce, jakby korzystając z tego, że z przodu nie widać ich. Była to ciepła, delikatna ręka, a ona nie cofnęła swojej, tylko powoli przesunęła ją po udzie, niżej, aż do kolana. Po szybko jadącym autobusie hulał prąd powietrza. - Tyle ludzi - powiedział chłopiec niemal że bez głosu - i nagle wszyscy wysiadają... - Wieźli kwiaty na Chacaritę - powiedziała Klara. - W sobotę dużo ludzi odwiedza cmentarze. - Tak, ale... - Tak, to było trochę dziwne. Zwrócił pan uwagę ? ... - Tak - powiedział, niemal wpadając jej w zdanie. - Zauważyłem, że i pani także... - Dziwaczne. Ale teraz już nikt nie wsiada. Na przejeździe kolejowym wóz raptownie zahamował. Niespodziewany wstrząs wyrzucił ich do przodu. Autobus drżał niby olbrzymie żywe cielsko. - Ja jadę na Retiro - powiedziała Klara. - Ja także. Konduktor nie ruszył się z miejsca, teraz gniewnie rozprawiał z kierowcą. Zobaczyli (nie przyznając się przed sobą, że obserwują tę scenę), jak kierowca opuszcza swoje miejsce i zbliża się do nich; konduktor szedł za nim o krok. Klara zauważyła, że obaj patrzą na chłopca, który prostuje się, jakby zbierając siły; poczuła, że drżą mu nogi i ramię wsparte o jej ramię. Rozległo się wycie pędzącej lokomotywy, czarny dym przesłonił ziemię. Huk pośpiesznego zagłuszył słowa kierowcy, który zatrzymał się o dwa miejsca od nich, pochylony jak ktoś, kto się szykuje do skoku. Ale konduktor chwycił go za ramię, władczo wskazując barierę szlabanu, która wznosiła się w górę, podczas gdy ostatni wagon oddalał się wśród brzęku żelaza. Kierowca zacisnął usta i zawrócił na swoje miejsce; z wściekłym podskokiem 168 przejechał przez szyny i zjechał z nasypu. Chłopiec zwolnił napięcie ciała, miękko zapadł się w siedzenie. - Nigdy nic podobnego mi się nie zdarzyło - powiedział jakby do siebie. Klarze zachciało się płakać. Szloch tkwił w niej gotowy, choć nieprzydatny. Podświadomie czuła, że wszystko jest w porządku, że jedzie pustym (z wyjątkiem chłopca) autobusem 168 i że cały swój protest przeciw temu, co się dzieje, mogłaby wyładować pociągając za dzwonek i wysiadając na najbliższym przystanku. Nie, przecież wszystko jest w porządku. Jedyna rzecz niepotrzebna to myśl, że trzeba będzie wysiąść i rozstać się z tą ręką, która znowu zacisnęła się na jej dłoni. - Boję się - powiedziała po prostu. - Gdybym była chociaż przypięła sobie do bluzki bukiecik fiołków... Spojrzał na nią, potem na jej bluzkę. - Ja także lubię czasem wetknąć sobie gałązkę jaśminu do klapy - powiedział. - Ale dziś spieszyłem się i nie pomyślałem... - Szkoda. Chociaż właściwie my jedziemy na Retiro... - No właśnie. Tak, to już był dialog. To już był dialog. Dbać o niego, Podsycać go. - Czy nie można by trochę otworzyć okna ? Strasznie tu duszno. Spojrzał na nią zaskoczony, bo jemu było raczej chłodno. Konduktor obserwował ich spod oka, rozmawiając z szoferem. Od szlabanu 168 nie zatrzymał się ani razu i właśnie zakręcali z Canninu w Santa Fe. - Przy tym siedzeniu okno nie daje się otworzyć - powiedział. - To jest jedyne miejsce, gdzie się nie otwiera, bo to są zapasowe drzwi. - Mhm - powiedziała Klara. Moglibyśmy się przesiąść. - Nie, nie. - Ścisnęła jego palce chcąc go zatrzymać. - Im mniej będziemy się ruszać, tym lepiej. - Można by ewentualnie otworzyć tamto okno przed nami. - Nie. Proszę... nie. Czekał myśląc, że Klara jeszcze coś doda, ale ona tylko wtuliła się w siedzenie. Teraz patrzyła prosto na niego, chcąc w ten sposób jakoś umknąć temu, co ją przyciągało tam na przodzie, tej nienawiści dopływającej do nich niby upał lub cisza. Chłopiec położył drugą rękę na kolanie Klary, która przysunęła się bliżej, porozumiewali się ze sobą poprzez ręce, poprzez palce, poprzez delikatną pieszczotę dłoni. - Czasem człowiek jest tak roztargniony - powiedziała nieśmiało Klara. - Ma wrażenie, że wziął wszystko, co trzeba, a zawsze o czymś zapomni... - Przecież nie wiedzieliśmy... - No pewno, ale w każdym razie... Tak patrzyli, zwłaszcza te dziewczyny, i tak się źle czułam... - Były nie do wytrzymania - obruszył się. - Zauważyła pani, jak się wszyscy umówili, żeby nie odrywać od nas oczu ? - Mimo że ten cały ich bukiet to były tylko chryzantemy i dalie, takie były pewnie siebie... - Bo inni dodawali im odwagi - powiedział z irytacją w głosie. - Ten stary obok mnie ze swoim zduszonym bukietem, z tą ptasią twarzą. Tylko tych z tyłu dobrze nie widziałem. Myśli pani, że wszyscy ? ... - Wszyscy - powiedziała Klara. - Zobaczyłam to, jak tylko wsiadłam. Na rogu Nogoya i Avenida San Martin. Prawie od razu obejrzałam się i zobaczyłam, że wszyscy, wszyscy... - Dzięki Bogu, że wysiedli. Pueyrredon, raptowne hamowanie