... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Jeśli miałbym cię osłaniać, Larry, znaczyłoby to, że mam wyjść do ludzi i powiedzieć, że ja też wierzę w zjawiska paranormalne. Tu nie chodzi tylko o stosowanie w śledztwie niekonwencjonalnych metod. Mowa o zjawiskach nadprzyrodzonych: o zjawach, wampirach i nocnych pohukiwaniach. Jezu! Zanimbyś zdążył powiedzieć abrakadabra, minister wykopałby mnie do Domu Szczęścia dla Wykończonych Detektywów. Ty sobie, Larry, możesz skakać w ogień, ale ja za tobą nie idę. Przez moment Larry czuł, jak się w nim burzy włoska krew. Kłamca! Łgarz! Łajdak! Chciał wywalić do góry nogami całe biurko Dana. Lecz oprócz temperamentu ojca miał także opanowanie matki. Pamiętał, jak ojciec, gdy szwankowały interesy, chodził z pokoju do pokoju i trzaskał za sobą drzwiami. Pamiętał, jak matka przyjmowała to ze spokojem, jakby jej wszystkie armaty świata nie zdołały poruszyć. W domu, póki nie trzasnęły frontowe drzwi i ojciec nie wyszedł do Klubu Garibaldiego, aby wyładować złość na kolegach i spić się grappa, nikt nie śmiał powiedzieć słowa. Znając Dana, Larry potrafił zachować przy nim opanowanie, chociaż serce waliło mu ze zdwojoną mocą, a dłonie zaciskały się w pięści. Głosem ochrypłym, jak u Marlona Brando w roli Dona Corleone, Dan powiedział: - Porywczość musi mieć swoją cenę, Larry. Zawiodłeś mnie. Nie jesteś, na litość boską, reporterem telewizyjnym. Wartości moralne to wartości moralne. Ale bez autorytetu nie można ich bronić. A ty, Larry, właśnie straciłeś autorytet... tak więc twoje wartości moralne przestały się liczyć. Gdyby tu był twój ojciec. To był człowiek. Mario Foggia. Wiedział, kiedy wejść i kiedy się wycofać, był inteligentny. Sprytny. Czasami twardy jak skała, ale wiedział też, co to kompromis. - Dan stuknął się w nos w starym geście oznaczającym zrozumienie. - Powinieneś się nauczyć właśnie sprytu. - No to co mam teraz robić? - zapytał Larry. Dan zgasił papierosa. - Oddaj wszystkie notatki i dodatkowe informacje Arnemu. Potem idź do domu i pobaw się z dzieciakami. Zabierz Lindę do Big Sur. Dopóki trwa śledztwo, dostajesz normalną pensję. Potem będzie dyscyplinarne przesłuchanie. Ale niech ci to nie spędza snu z powiek. Najgorsze, co cię może spotkać, to degradacja do sierżanta. Larry położył broń i odznakę na samym brzegu biurka i odwrócił się do wyjścia. - Larry?! - zawołał Dan, gdy Larry doszedł do drzwi. Larry stanął nie oglądając się. - Chcę, żebyś wiedział, że nie ma tu żadnego podtekstu osobistego. Zwykła policyjna dyscyplinarka, to wszystko. Larry nie odpowiedział. Wiedział, że to sprawa osobista. Dan Burroughs coś knuje, lecz Larry jeszcze nie wie co. Lepiej byłoby, gdyby Dan siedział już cicho i nic nie mówił. Teraz Larry już wiedział, że wszedł w inny świat: świat kłamstwa, oszustwa, gdzie prawda nigdy nie zostaje wypowiedziana, a ufność jest jedynie słowem wykutym na nagrobkach. ROZDZIAŁ ÓSMY Pojechał prosto do „Waxing Moon”. Tarę Gordon zastał obsługującą wysokiego, ponurego norweskiego marynarza, który chciał kupić jakiś specyfik, aby nabrać pewności, że gdy jest na morzu, jego żona pozostaje mu wierna. - Są trzy podstawowe sposoby - mówiła Tara, podczas gdy Larry nachylił się nad ladą, aby dokładnie obejrzeć tackę z amuletami. - O proszę, to... - podała marynarzowi zielony słoik -...to jest tłuszcz z kozła. Zanim pan pójdzie z żoną do łóżka, posmaruje pan sobie intymne części, a żona nawet nie spojrzy potem na innego mężczyznę. Marynarz odkręcił słoik i przyłożył doń wielki nos. - Pfu! Strasznie śmierdzi. - Nie musi pan brać tego. Mam miłosne specyfiki o zapachu kamfory, fiołków i gardenii. Trzeba je zmieszać ze smalcem i posmarować pośladki. Proszę mi wierzyć, że będzie pan działał jak silnik Diesla. Odwróciła się do Larry’ego i mrugnęła. Włosy miała zaczesane do tyłu i spięte srebrną spinką. Ubrana była w bezrękawnik z delikatnej czarnej skórki i obcisłe skórzane spodnie. Zapach jej perfum Larry czuł z odległości trzech metrów. - I jeszcze to - mówiła do Norwega. - Miłosny magnetyzer. Nazwałam go Pol Aryzer. Wiesza pan sobie na genitaliach na trzy dni i trzy noce. Potem, przed wypłynięciem na morze, zostawia pan go pod łóżkiem. Żona nie może iść do innego łóżka, a mężczyznę, który będzie chciał do niej wejść, czy będzie chciał, czy nie, odrzuci. Marynarz długo obracał w dłoniach miłosny magnetyzer, chciał obejrzeć go z każdej strony. - Nie pożałuje pan. Wypolaryzuje penisa i przypilnuje dziurkę, mówię panu. Sześćdziesiąt osiem dolarów plus podatek, w razie rezygnacji gwarantuję zwrot. Gdy Norweg wyszedł ze sklepu, Larry zapytał: - Co to za gadka: wypolaryzuje penisa? - Nie wydziwiaj. One działają. Przez dwa tygodnie sprzedałam trzysta sztuk