... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Grayson wzruszył ramionami. – Taką mamy w tej chwili teorię. Oczywiście, żeby uzyskać całkowitą pewność, musimy zaczekać na pełny raport histologiczny. Sandy miał wrażenie, że słucha mechanika w warsztacie samochodowym wyjaśniającego mu, co szwankuje w jego fordzie, a nie lekarza mówiącego o stanie zdrowia jego córki. Dlaczego akurat tacy ludzie zajmują się medycyną? Nie po raz pierwszy zastanawiał się nad tym. W swojej pracy stykał się z różnymi przedstawicielami tego zawodu, którzy w jego mniemaniu nie potrafili współczuć chorym. Nie widzieli w pacjentach żywych istot, lecz kolejne przypadki, wyzwania intelektualne, problemy do rozwiązania, batalie, które można wygrać lub przegrać, walcząc o osiągniecie następnego szczebla w karierze. – Jak rozumiem, nie będziemy mogli zabrać jej do domu w najbliższej przyszłości? – odezwała się Kate. – To nie wchodzi w rachubę – odparł Grayson. Kate utkwiła wzrok w podłodze, złączyła dłonie i zaczęła wykręcać sobie palce, a lekarz ciągnął dalej. – Z przykrością muszę stwierdzić, że Amanda należy do takich pacjentów, którym dializa po prostu nie wystarcza. To już nic nie daje. Ona naprawdę potrzebuje przeszczepu. – Bo inaczej umrze... – dokończyła Kate bezbarwnym głosem. W pokoju przez chwilę panowała bolesna cisza, po czym Grayson przyznał zniżonym głosem: – Obawiam się, że tak. Sandy zauważył, że Kate przestała przebierać nerwowo palcami. Jej dłonie spoczywały teraz bezczynnie na kolanach, a twarz była absolutnie spokojna. Zaniepokojony, wyciągnął rękę i nakrył nią dłoń żony. Poczuł, że jest lodowata. Mówienie ze ściśniętym gardłem wciąż sprawiało mu trudność, ale spytał Graysona: – Chyba takie przypadki powinny mieć pierwszeństwo? – Oczywiście. Amanda otrzyma w rejestrze status pacjentki oczekującej na transplantację w pierwszej kolejności – potwierdził Grayson. – Co to oznacza w praktyce? – Że gdy tylko organ będzie osiągalny, zostanie jej przyznany bez konieczności czekania w kolejce. Ale, oczywiście, problemy może stwarzać typ tkanki. Narząd musi być właściwie dobrany. – A może mógłby pochodzić od któregoś z nas? – spytała Kate. – Właśnie miałem to zasugerować – powiedział Grayson. – Możliwe, że pani lub mąż bylibyście odpowiednimi dawcami. Na pewno warto sprawdzić typ tkanki każdego z państwa, ale nie należy na to liczyć. Taka zgodność zdarza się rzadziej, niż ludzie sobie wyobrażają. Większe prawdopodobieństwo występowałoby w przypadku brata albo siostry, a wręcz idealny byłby bliźniak. Ale Amanda to państwa jedyne dziecko. – Więc jeśli żadne z nas nie okaże się odpowiednim dawcą, pozostanie nam czekać i mieć nadzieję? – Tak to wygląda. – Ile mamy czasu? – Obawiam się, że nie potrafię powiedzieć – odparł sucho Grayson. Sandy stracił cierpliwość. Miał już dość bezduszności lekarza. – Czy to pana w ogóle nie obchodzi? – wyrzucił z siebie. – Słucham? – Mówię o tragicznym położeniu naszej córki. Czy ono pana nie wzrusza jako człowieka? – Naturalnie, że tak. – Grayson najwyraźniej poczuł się urażony pytaniem. – Nie widać tego po panu – zauważył ze złością Sandy, ale Kate uspokajającym gestem położyła dłoń na jego ramieniu w obawie, że posunie się za daleko. Oboje wyszli z gabinetu. Clive Turner, który przez cały czas nie odezwał się ani słowem, wybiegł za nimi. – Przepraszam – powiedział, zamykając za sobą drzwi. – Doktor Grayson to już taki zimnokrwisty typ. W gruncie rzeczy nie jest nieczuły, tylko sprawia takie wrażenie. Sandy skinął głową. – Kiedy możecie zrobić nam testy sprawdzające typ tkanki? – Nawet zaraz – odrzekł Turner. – Zanim odjedziecie. Ale jak uprzedzał doktor Grayson, lepiej nie robić sobie zbyt wielkich nadziei. Spojrzenie Sandy’ego mówiło samo za siebie. Nie to chciał usłyszeć. – A może przedtem napijemy się herbaty? – zaproponował Turner. – Chciałbym z państwem o czymś porozmawiać. W pierwszej chwili Sandy miał zamiar odmówić. Ale mina Turnera nie wskazywała, że zaprasza ich na rozmowę tylko przez zwykłą uprzejmość, by zatrzeć złe wrażenie, jakie wywarł na nich jego szef. Wyglądało na to, że ma im do powiedzenia coś konkretnego. – W porządku – zgodził się. – Pewnie dobrze nam to zrobi. W szpitalnej poczekalni dla gości unosił się mocny zapach herbaty i plastiku. Wysokie okna wychodzące na dziedziniec były zaparowane od gorąca bijącego od wciąż bulgocącego dzbanka z uszkodzonym termostatem. Przez nieliczne fragmenty szyb nie pokryte parą widać było krople deszczu rozpryskujące się w kałużach na podwórzu. Turner wskazał Kate i Sandy’emu stolik nakryty czerwoną serwetą, a sam poszedł po herbatę. Wkrótce przyłączył się do nich niosąc brązową, plastikową tacę. Przez chwilę ustawiał na spodeczkach filiżanki i rozmieszczał je na stoliku, w końcu napełnił je parującym płynem. Usiadł na swoim miejscu. – To musi być dla państwa koszmar – zaczął. – Wszystko stało się strasznie szybko – odparł Sandy, starając się odpowiedzieć coś sensownego. – Była zdrowa jak ryba i nagle znalazła się tutaj, i... – Jest umierająca – dokończyła Kate. Sandy pomyślał, że w tym momencie milczenie Turnera jest gorsze niż jakakolwiek zła wiadomość. – O czym chciał pan z nami porozmawiać? – zapytał, nie mogąc znieść grobowej ciszy. Turner oparł łokcie na stole i pochylił się do przodu, jakby zamierzał wyjawić jakiś wielki sekret – Musimy zawczasu się zastanowić, co zrobić dla Amandy, gdyby żadne z was nie okazało się odpowiednim dawcą. – Myślałem, że wówczas będziemy mogli tytko czekać – powiedział zdziwiony Sandy. – Nie wiem, co wy na to, ale przyszedł mi do głowy pomysł, nad którym moglibyśmy się wspólnie zastanowić – wyznał Turner. – Istnieje pewna możliwość... Muszę podkreślić, że to tylko ewentualność, niezbyt pewna, ale chyba warto ją rozpatrzyć. – Co to takiego? – spytał Sandy. – Dostaliśmy okólnik z Urzędu do spraw Szkocji. Na podstawie jakiegoś porozumienia finansowego z rządem Szpital Médic Ecosse, który mieści się tu, w Glasgow, ma przyjąć bezpłatnie na specjalistyczne leczenie pewną liczbę pacjentów Narodowej Służby Zdrowia. Robili to już kiedyś, ale tylko z dobrego serca. Teraz będzie się to odbywać bardziej formalnie. Podejrzewam, że znów zależy im na dobrej prasie, ale fakt pozostaje faktem