... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Co miałam powiedzieć? Nie mogłam ich zawieść, bo moja wiarygodność przepadłaby z kretesem. Zawołałam w duchu: "Panie, ratuj!" i natychmiast przyszedł mi do głowy 29 werset z 4 rozdziału Listu do Efezjan. Werset, którego wraz z Fredem nauczyliśmy nasze dzieci, chcąc aby odnosiły się do siebie nawzajem z życzliwością. Tymczasem dzieciaki, w wieku od trzech do dwunastu lat zapełniały puste rzędy z przodu, ja zaś odwróciłam się, by stanąć twarzą do nich. - Chcę was dzisiaj nauczyć pewnego wersetu, którego nauczyłam moje dzieci. Czy sądzicie, że jesteście w stanie zapamiętać jeden werset? Wszystkie dzieci radośnie kiwnęły głowami, a ja byłam zadowolona, że tak żywo reagują. - Zawsze, kiedy rozważamy jakiś werset - wyjaśniłam - interesują nas trzy rzeczy: co on mówi, co znaczy i jak stosuje się do mnie dzisiaj. Następnie przeczytałam ów werset :"Niech nie wychodzi z waszych ust żadna mowa szkodliwa, lecz tylko budująca, zależnie od potrzeby, by wyświadczała dobro słuchającym" (Ef4, 29). Kiedy spytałam dzieci czy któreś z nich wie, co oznacza ten fragment, wszystkie potrząsnęły przecząco głowami. Te wielkie słowa przerastały je. - Spróbujmy podzielić werset na części - zaproponowałam. - Co to jest mowa? Dzieci natychmiast udzieliły odpowiedzi: rozmawianie, wypowiadanie słów. - A co to jest mowa szkodliwa? Jakiś chłopiec, mniej więcej dziesięcioletni, odrzekł z błyskiem w oku: - Złe słowa. - Właśnie - potwierdziłam. - Bóg nie chce, żeby z naszych ust wychodziły jakiekolwiek złe słowa. A zatem chce, żebyśmy co mówili? Słowa, które są dobre i które budują. O jakie budowanie tutaj chodzi? Dzieci zaczęły zastanawiać się nad właściwą odpowiedzią; na ich twarzach malował się wyraz głębokiego namysłu. Po chwili odezwała się jakaś dziewczynka: - Czy chodzi o to, żeby podnosić kogoś na duchu? Byłam zachwycona, że znalazła prawidłową odpowiedź. - Doskonale - rzekłam z entuzjazmem. - Mamy nie mówić złych słów, tylko dobre, takie, dzięki którym będziemy podnosić się nawzajem na duchu. A jak możemy wyświadczać komuś dobro? Rozpoczęła się dyskusja, z której wynikło, że wyświadczamy innym dobro służąc im i dając im siebie. Jedna ze starszych dziewczynek powiedziała: - Pan Bóg wyświadcza nam dobro, chociaż nieraz na to nie zasługujemy. Pozostałe dzieci patrzyły na nią zdumione, ja natomiast pogratulowałam jej cennej uwagi i powtórzyłam: - Rzeczywiście, nie zawsze zasługujemy na wyświadczane nam dobro. Potem wyjaśniłam, że apostoł Paweł napisał te słowa do chrześcijan w Efezie, ponieważ dowiedział się, że ci mili ludzie mówią o sobie nawzajem nieprzyjemne rzeczy. Chociaż byli dobrymi chrześcijanami, wypowiadali złe słowa, musiał więc pouczyć ich, jaka mowa powinna wychodzić z ich ust. Musiał powiedzieć tym ludziom, mającym skądinąd jak najlepsze intencje, żeby przestali obrzucać się złymi słowami, a zaczęli mówić tak, aby się nawzajem podbudowywać i wyświadczać innym dobro. - Czy jest możliwe - zapytałam następnie - że w niektórych rodzinach obecnych na dzisiejszym nabożeństwie mówi się czasami rzeczy, które nie są dobre? Oczy maluchów otworzyły się szerzej; niektóre dzieci kiwnęły głowami, że owszem, jest to możliwe. - Zastanówmy się teraz, jak ten werset odnosi się do was i do mnie. Podzieliliśmy go na części, żeby zobaczyć, o czym naprawdę mówi; dowiedzieliśmy się, co oznaczał dla ludzi mieszkających w starożytnym Efezie. A czego uczy on nas, praktykujących chrześcijan, którzy się tu dziś zebraliśmy? Jaka szkodliwa mowa, jakie złe słowa często wychodzą z naszych ust? - Przekleństwa. Wulgarne słowa. Plotki. Mówienie do innych tonem wyższości. Mówienie przykrych rzeczy mamie. Po tym ostatnim przykładzie dzieciom jakby zabrakło tchu. Zgodziliśmy się wszyscy, że mówienie przykrych rzeczy mamie to zdecydowanie szkodliwa mowa. - A co możemy zrobić, żeby nasze słowa działały budująco? - zapytałam. Otrzymałam wiele odpowiedzi: - Mówić innym dobre rzeczy. Prawić komplementy. Być wesołym. Pomagać rodzicom, kiedy są zdenerwowani. Mówić prawdę. Kiedy tak zastanawialiśmy się wspólnie, jak można podnosić się nawzajem na duchu, odezwał się jakiś bystry chłopiec: - Nasze słowa powinny być jak klocki. Byłam zachwycona tym prostym, jasnym przykładem. - To doskonały pomysł. Powinniśmy traktować każde słowo jak klocek i dodawać coraz to nowe dobre słowa do naszych wież ustawianych z klocków, tak żeby te wieże stawały się coraz wyższe. Kiedy demonstrowałam czynność ustawiania klocków jeden na drugim, jakiś chłopczyk zawołał: - I nie wolno rozwalać ludziom ich wież! Dzieciarnia zachichotała, ja natomiast uchwyciłam się tego znakomitego porównania. - Co za wspaniała myśl! Świetny przykład! Oto mamy wysoką wieżę zbudowaną z dobrych słów, a tu przychodzi ktoś z nieżyczliwą uwagą, którą strąca wszystkie klocki. Zrozumieli dokładnie, o co mi chodzi, a ja cieszyłam się z ich zapału i aktywnego uczestnictwa. Reagowali żywiej i bardziej entuzjastycznie niż niejedno dorosłe audytorium, toteż zaczęłam się zastanawiać, dlaczego dotąd nie przemawiałam do dzieci. W końcu przeszłam do ostatniej części wersetu, mówiącej o tym, że nasze słowa powinny wyświadczać dobro, przynosić korzyść słuchającym - powinny być darem. Wyjaśniłam, że kiedy wypowiadamy jakieś słowa, powinny one być jak drobne prezenty, ładnie opakowane i przeznaczone do rozdania. Koncepcja prezentów wywołała ogólne ożywienie, a jedna z dziewczynek wstała z miejsca, podeszła do ołtarza i oznajmiła głośno wszystkim zebranym, jakby była moim tłumaczem: - Ta pani mówi, że nasze słowa powinny być jak małe srebrne puzdereczka ozdobione kokardami