... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Jedyną wspólną cechą był wykrzywiający ich twarze strach, który uwidaczniał się też w nerwowych, gwałtownych ruchach. - Uważamy, że jest tu któryś z nich - rzekła jedna z kobiet. Jej głos nie wyrażał strachu, lecz daleko posunięty fatalizm. Stała samotnie, a pustka wokół niej podkreślała jakąś osobistą tragedię. Sabriel przypuszczała, że straciła rodzinę: męża, dzieci, a może również rodziców i rodzeństwo, nie miała bowiem więcej niż czterdzieści lat. - Zabierze nas, jednego za drugim - ciągnęła kobieta beznamiętnym tonem, a jej głos napełnił wędzarnię ponurą pewnością. Stojący wokół niej ludzie poruszyli się niespokojnie, szurając nogami, nie patrzyli jednak w jej stronę, jakby spojrzenie kobiecie w oczy miało oznaczać przytaknięcie jej słowom. Większość spoglądała na Sabriel, a ona dostrzegła w ich wzroku nadzieję. Nie ślepą wiarę, nie całkowite zaufanie, lecz nadzieję grającego na wyścigach hazardzisty, że nowy koń może przerwać ciąg przegranych. - Ten Abhorsen, który przybył do nas, gdy byłem młody - mówił dalej Starszy, Sabriel zrozumiała zaś, że sądząc po jego wieku tylko on spośród wszystkich wieśniaków ma takie wspomnienia - powiedział, że jego zadaniem jest zgładzić Zmarłych. Ocalił nas od nawiedzających wioskę widm, które zjawiły się tu wraz z karawaną kupca. Czy dalej tak jest, pani? Czy Abhorsen ocali nas od Zmarłych? Sabriel zastanawiała się przez chwilę, wertując w pamięci stronice „Księgi Zmarłych”. Wyczuła, że ukryta w leżącym u jej stóp plecaku księga drgnęła. Jej myśli powędrowały do ojca, a potem wybiegły naprzód do czekającej ich podróży do Beliseare i krążyły wokół dziwnego splotu wydarzeń, który wskazywał na to, że jej Zmarłymi wrogami kieruje jakiś jeden rozum. - Zapewnię tej wyspie całkowity spokój od Zmarłych - rzekła w końcu wyraźnie, aby wszyscy ją usłyszeli. - Nie mogę jednak uwolnić położonej na lądzie wsi. W Królestwie działa o wiele potężniejsze zło - to samo, które zniszczyło wasz Kamień Kodeksu - a ja muszę je jak najszybciej odnaleźć i pokonać. Kiedy to uczynię, przyjadę, mam nadzieję, z posiłkami - a wtedy i wieś, i Kamień Kodeksu wrócą do swego poprzedniego stanu. - Rozumiemy to - odparł Starszy. Zdawało się, że posmutniał, mimo to zachował spokój. Mówił dalej, lecz bardziej do swych ludzi niż do Sabriel. - Uda nam się tu przeżyć. Mamy źródło i ryby. Są tu łodzie. Jeśli Callibe nie padło łupem Zmarłych, możemy dalej handlować i dostawać warzywa i inne towary. - Będziecie musieli cały czas pilnować falochronu - dodał Touchstone. Stał za krzesłem Sabriel jak wcielenie srogiego gwardzisty. - Zmarli albo ich żywi niewolnicy mogą próbować załatać go kamieniami lub przerzucić most. Są w stanie przejść przez płynącą wodę, budując most ze skrzyń z ziemią z grobów. - A zatem jesteśmy oblężeni - powiedział stojący na przedzie mężczyzna. - A co ze Zmarłą istotą, która przebywa na wyspie i żeruje na nas? Jak ją odnajdziesz? Po tym pytaniu zapadła cisza, wszyscy bowiem pragnęli usłyszeć odpowiedź. Deszcz bębnił głośno o dach, zastępując ludzką mowę. Padał równo od późnego popołudnia. Zmarli nie lubią deszczu, przyszło ni stąd, ni zowąd do głowy Sabriel, kiedy zastanawiała się, co odpowiedzieć na to pytanie. Deszcz nie przynosił zguby Zmarłym, lecz sprawiał im przykrość i drażnił ich. Jeśli na wyspie gdzieś przebywa jeden z nich, to na pewno nie moknie na deszczu. Na tę myśl wstała z krzesła, a trzydzieści jeden par oczu śledziło jej ruchy, niemal nie mrużąc ich, choć było aż szaro od nadmiaru dymu z latarenek i świec. Touchstone obserwował wieśniaków, Mogget wpatrywał się w kawałek ryby, a Sabriel zamknęła oczy, usiłując wyczuć swymi nadprzyrodzonymi zmysłami obecność Zmarłego. Istotnie tam był - promieniowała bowiem jego słaba i ukryta aura, niczym trudny do wykrycia zapach zgnilizny. Sabriel skupiła się, starając się dotrzeć do źródła tej woni, i odnalazła je właśnie w wędzarni. Zmarły ukrywał się między wieśniakami. Otworzyła powoli oczy, patrząc tam, gdzie według jej niezwykłego zmysłu czaiła się Zmarła istota. Ujrzała jakiegoś rybaka w średnim wieku o przeżartej solą twarzy i spłowiałych od palącego słońca włosach. Pozornie nie różnił się niczym od innych i czekał z napięciem na jej odpowiedź, lecz nie ulegało wątpliwości, że w nim samym lub w jego pobliżu znajdował się Zmarły. Rybak ów miał na sobie pelerynę, w której zwykle wypływał na połów, co mogło dziwić, gdyż w wędzarni panowały gorąco i zaduch od stłoczonych ludzi i licznych świec. - Powiedzcie mi - rzekła Sabriel - czy ktoś wniósł na wyspę jakąś dużą skrzynię? Taką, powiedzmy, o boku długości wyciągniętego ramienia lub większą? Ciężką, bo wypełnioną ziemią z grobów? Pytanie spotkało się z pomrukami i wzajemnym wypytywaniem się wieśniaków. Kiedy sąsiedzi zwracali się do siebie, budził się w nich lęk i podejrzliwość. W czasie ich rozmów Sabriel przechadzała się między nimi, wysuwając ukradkiem miecz i pokazując na migi Touchstone’owi, żeby stanął tuż przy niej. Posłuchał jej, przebiegając oczyma po grupce wieśniaków