... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Życie erotyczne, jako ważny punkt „normalnego małżeństwa", wymaga bowiem zdrowia i sprawności fizycznej. Zresztą lubiła być szczupła. Czasem dopuszczała męża do siebie, czasem nie. W rozmowach z przyjaciółką, szkolną bibliotekarką, swoje części intymne bez uśmiechu nazywała „działem udostępniania", seks bowiem, podobnie jak ekologiczna żywność i sport, łagodzi bóle menstruacyjne, które co miesiąc zamieniają życie kobiety w piekło. Dwa lata po ślubie, gdy już dość dokładnie poznała blaski i cienie małżeństwa, przeczytała książkę o znakach Zodiaku, po czym, idąc za radami francuskiej autorki, kupiła granatową pościel w żółte gwiazdy i półksiężyce. Tajemne symbole Nocy miały rozjaśnić iskrą życia więdnący mrok sypialni, którą od nieprzychylnych międzygwiezdnych przestrzeni odgradzały żaluzje przeciwwłamaniowe. Wahadełkiem sprawdziła energie wód podziemnych. Łóżko przesunęła bliżej okna. Jakuba poznała na drugim roku studiów. W pewne słoneczne, październikowe przedpołudnie wpadła na niego na pierwszym piętrze gmachu prawa, gdy złamany, w wymiętej dżinsowej kurtce, w niedopiętej pod szyją koszuli, w niedoczyszczonych butach, szukał wśród braci studentów duchowego wsparcia po „jakiejś niedobrej sprawie z profesorem Tycem". Utuliła go jak spłakane dziecko na łące w Dolinie Radości i zaczęła z nim chodzić. Potem doszło do sprzeczki o jakieś głupstwo i chodzić ze sobą przestali, ale przeznaczenie, jak wąż przyczajony w piasku, cierpliwie czekało na swój czas. Po miesiącu lodowatego milczenia, gdy mijając się na schodach udawali, że się nie znają, umalowana karminową szminką, z fryzurą zmienioną na bujne afro, w naszyjniku ze srebra, z paznokciami polakierowanymi na fioletowo, z błyszczkiem na powiekach, podeszła do niego z tyłu i nagle - sama nie potrafiła sobie wyjaśnić, co ją napadło - zaczęła szarpać go za włosy. Najpierw chciał uwolnić się z dzikiego uścisku, lecz potem, czując znajomy zapach perfum Chanel No 5, uległ, bo siła, z jaką szarpała, mogła być — odczuł to z ulgą - wyrazem uczuć gwałtownych, więc dogłębnie szczerych. Zresztą byli już na piątym roku, białe listopadowe róże w Parku koło Katedry nabrały złotawej barwy, szykując się na coroczną śmierć w gloriach jesiennego szronu, należało więc pomyśleć o przyszłości. Tego samego dnia dopełnili uroczystego rytuału pojednania przy świecach i bułgarskim winie Sophia, które pachniało Europą Śródziemnomorską, do której wspólnie tęsknili. Pobrali się wkrótce, choć Jakub przed samym ślubem, gdy już mieli jechać białym peugeotem doktora N. do gotyckiego kościoła św. Jakuba, gdzie czekał na nich weselny orszak złożony z przyjaciół i kolegów, zawahał się i nawet pomyślał, że może by całą rzecz odłożyć na nieco później, ale nie znalazł w sobie dość sił, by przeprowadzić' ten, przelotny zresztą, zamiar do końca. Gdy któregoś dnia zaczął mówić o tym, co stało się na lipcowym egzaminie w gmachu prawa, słuchała go nieuważnie. Przeglądała właśnie kolorowe strony „Elle" z pożegnalną kolekcją Yves Saint-Laurenta. Dopiero gdy usłyszała niespodziewanie słowo „samobójstwo", na moment podniosła głowę. Zwyczajna opowieść o jakimś egzaminie, która ją trochę nudziła, nagle zaświeciła romantycznymi barwami, rozpraszając zimnym fajerwerkiem prawdziwej katastrofy szare ciemności życia, w których tonęła jak karp w wigilijnej wannie. Potem zapytała, czy ktoś oprócz niego wie o całej tej sprawie. Gdy pokręcił głową, wzruszyła ramionami, przewracając poślinionym palcem kredowe strony z tęczowymi zdjęciami modelek w wieczorowych kreacjach. Nie powinien sobie tym zawracać głowy. Przecież nic się nie stało. Nie ma żadnego dowodu, że tamta dziewczyna coś sobie zrobiła. A poza tym trzeba być twardym, Jakubie. Bo inaczej zjedzą nas jak popcorn. Oczywiście, ona rozumie, że on „na tym swoim uniwersytecie" nie ma łatwego życia. Ale czy ona ma życie słodsze? Powinien o tym pamiętać. W każdej szkole, do której trafiała, wdawała się w lodowate, niekończące się kłótnie z dyrektorką, o ile ta była fizycznie podobna do jej matki. To podobieństwo wyzwalało w niej gwałtowne reakcje, nad którymi nie umiała zapanować. Matka pracowała w magazynie odzieży roboczej przy supermarkecie Real, pomiatała ojcem, technikiem samochodowym na bezrobociu, który wiecznie zasypiał przed telewizorem z puszką piwa w palcach i z rozpaczy paliła trzy paczki mocnych papierosów dziennie. Jej zapadnięte, zszarzałe policzki - prawdziwe emblematy wiecznego umęczenia - bez przerwy oskarżały Jankę o niewdzięczność. Kiedy Janka wyszła za Jakuba, rodzice odetchnęli z ulgą. Przed ślubem jej głównym zmartwieniem było to, jak będzie wyglądać w kościele i czy nie przyniesie rodzinie wstydu. Białą, bardzo udaną suknię z tafty, ozdobioną pięknie francuskimi koronkami i rosyjskim muślinem, uszyła sama, nie kłując się nawet jeden raz w palec. Jakub szedł do ołtarza w kościele św. Jakuba wsłuchany z uśmiechem w szlachetny szelest drogiego materiału. Ten zmysłowy dźwięk pięknie harmonizował ze słynną pieśnią Ave Maria, którą na organach wygrywał znajomy student akademii muzycznej. Już wkrótce po ślubie pojęła, że ma na niego sposób. Gdy zrobił coś nie tak, zacinała się w milczeniu i potrafiła milczeć całymi tygodniami. Jakby w ogóle nie istniał. Niech skruszeje. Nocą, odwrócona do niego plecami, z twarzą wtuloną w poduszkę, leżała na materacu jak martwa. Jakub drżał w ciemności zraniony do żywego. - Ja jestem dumna kobieta - mówiła nazajutrz do przyjaciółki z biblioteki, która słuchała nieuważnie jej zwierzeń, mieszając łyżeczką kawę Nesca w kubku Jacobsa. Wiedziała, że ma życie częściowo tylko udane, ale cóż, tak już pewnie jest na tym świecie. Lubiła nawet Jakuba, czasem jednak czuła do niego jakąś bolesną urazę, sama zresztą nie wiedziała o co. Powoli tonęła w cichym morzu rezygnacji. Seksualnym pieszczotom poddawała się wpatrzona w białe światła samochodów przejeżdżających przed domem, które przepływały po suficie jak ptactwo odlatujące do ciepłych krajów. Czasem, spragniona miłości, przyciągała go żarliwie do siebie i głośno oddychała, tak jak powinna oddychać normalna kobieta przeżywająca miłosne uniesienia. Zresztą chwilami wierzyła, że wszystko jeszcze się jakoś ułoży. Ale gdy po miłosnym zbliżeniu wychodziła do łazienki, by pod prysznicem zmyć z siebie słone ślady miłosnych dotknięć, przełykała łzy palące w gardle jak jodyna