... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Płakać mi się chciało, ale próby przekonania mego ojca były daremne. Nic więc nie mówiłam, tylko siedziałam i cierpiałam. Ojciec mój przy wszystkich poszedł prosto do kryjówki i wyjął z niej haczyki. Podszedł do nas i obsypał nimi moją głowę, z której spadały, migocąc, do stóp mego kochanka. Sam pan rozumie, że niesłychane to widowisko zatrzymało dech w piersiach biednego chłopca. Znieruchomiał. Gapił się głupkowato, dziwił się, jak jeden człowiek mógł dojść do tak niezmierzonych bogactw. Nagle wzrok jego rozjaśnił się. Zawołał: "A więc to p a n jest owym słynnym milionerem!" Ojciec mój i wszyscy obecni odpowiedzieli na to salwą radosnego śmiechu. Potem ojciec zaczął zbierać rozrzucone skarby. Robił to od niechcenia, tak jak gdyby zbierał śmiecie bez wartości. Gdy odnosił je na dawne miejsce, zdumienie Kaluli ustąpiło wytężonej pracy myśli. "Czy możliwe jest, aby chował pan podobne rzeczy, nie przeliczywszy ich uprzednio?" Na to ojczulek mój zarżał pyszałkowatym śmiechem: "Nie ma co! Jeżeli jeden lub dwa haczyki są dla ciebie sprawą tak wielkiej wagi, to doprawdy nie trzeba być mędrcem, aby zgadnąć, że nigdy nie byłeś bogaty!" Kalula zmieszał się, schylił głowę i rzekł: "W istocie, o panie, nigdy nie posiadałem nic, co równałoby się wartości odłamka jednego z tych skarbów, i nigdy dotychczas nie widziałem człowieka, który miałby powód do liczenia swego zbioru haczyków do wędek, ponieważ najbogatszy z ludzi, jakich znałem, miał ich trzy." Ojciec mój znów ryknął z nieuzasadnionej radości i starał się wywołać wrażenie, że liczenie haczyków nie leży w jego zwyczaju i że nie strzeże ich ze szczególną uwagą. Sam pan rozumie, że się popisywał. Czy je liczył? I jak jeszcze! Liczył je każdego dnia. Drogiego mojego chłopca spotkałam i poznałam o świcie, a przyprowadziłam go, gdy zmrok zapadał, czyli po trzech godzinach, ponieważ o tej porze roku dnie stawały się coraz krótsze. Zbliżała się sześciomiesięczna noc. 117 Uczta trwała jeszcze przez kilka godzin, aż wreszcie goście się rozeszli. Pozostali zajęli wraz z nami ławy pod ścianami i ułożyli się do snu. Po chwili wszyscy już spali oprócz mnie. Byłam zbyt szczęśliwa, zbyt podniecona, aby móc zasnąć. Leżałam tak długo, bardzo długo, gdy nagle zauważyłam jakiś niewyraźny kształt ludzki przechodzący obok mnie, który znikł w ciemnościach zalegających przeciwległy koniec domu. Nie mogłam odróżnić, kto to był. Nie umiałabym nawet powiedzieć, czy mężczyzna, czy kobieta. Po chwili postać ta wróciła. Zastanawiałam się, co też to może być, ale nie znalazłam wytłumaczenia. Nie przestając się dziwić zasnęłam. Nie wiem, jak długo spałam. Zbudził mnie grzmiący okrzyk mego ojca: "Na wielkiego boga śniegu! Jeden haczyk zginął!" Coś mnie tknęło, że wisi nade mną nieszczęście - i krew zastygła mi w żyłach. Przeczucie spełniło się w tej samej chwili. Ojciec mój ryczał: "Wstawać! Chwytać nieznajomego!" Ze wszystkich stron posypały się okrzyki i przekleństwa. Ujrzałam niewyraźne postacie ludzkie gwałtownie poruszające się w ciemnościach. Pobiegłam jak strzała na pomoc ukochanemu, lecz cóż mogłam poradzić? Czekać i łamać ręce - oto wszystko. Oddzieliła go ode mnie żywa ściana. Skrępowano mu ręce i nogi. Nie chciano mnie dopuścić do niego, póki nie był związany. Rzuciłam się na jego biedne, zbezczeszczone ciało, aby wypłakać moją rozpacz na piersi ukochanego. Tymczasem ojciec wraz z rodziną obsypywał mnie drwinami, a kochanka mego stekiem wyzwisk i przekleństw. Zniósł niesłuszne zniewagi ze spokojem i godnością. Od tej chwili stał mi się jeszcze droższy. Byłam dumna i szczęśliwa, że cierpię z nim i za niego. Usłyszałam rozkaz ojca, aby najstarsi z plemienia zebrali się na sąd doraźny nad moim Kalulą. "Jak to? - zawołałam. - Zanim zaczęto szukać zaginionego haczyka?" "Zaginiony?" - krzyknęli wszyscy z ironią w głosie, a ojciec mój dodał drwiąco: "Niechaj wszyscy się cofną i zachowają powagę. Ona zamierza poszukać zgubionego haczyka. Nie wątpimy ani na chwilę, że go znajdzie." I znów wszyscy wybuchnęli śmiechem. Nie zmieszałam się, nie ulękłam ani nie zwątpiłam. "Śmiejcie się - rzekłam - teraz na was kolej. Ale i nasza nadejdzie. Poczekajcie, a zobaczycie!" Wzięłam pochodnię i zaczęłam szukać w nadziei, że w ciągu kilku minut znajdę ten nędzny przedmiocik. Byłam tak pewna siebie, że wszyscy spoważnieli myśląc, że może zbyt pośpieszyli się z sądem