... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Niebezpieczne zmiany. Czuł, jakby mrok czający się zwykle w kątach wypełzał na zewnątrz i spowijał cieniem każdy krok, tłumił radość, odbierał sens trudowi całego życia. Kiedy przygasł słoneczny blask i ogród spowiła ciemność, Sajrona przeszył nagły dreszcz. Pojął, że nie może dłużej zwlekać. Podniósł się z ławki i podpierając kijem ruszył do budynku. Teraz, kiedy podjął decyzję, opanował go nerwowy pośpiech. Kazał Sewkowi wezwać Albanę, a potem zaczął krążyć po komnacie, postukując kosturem. Mamrotał przy tym do siebie niczym uczeń przepowiadający lekcję. Widać pomogło mu to uporządkować myśli, bo przysiadł na krześle i wypił nieco grzanego wina przygotowanego przez Sewka. Rumieniec zabarwił mu pomarszczone policzki, przygasłe oczy znów nabrały blasku. - Niech nikt nam nie przeszkadza - polecił chłopakowi, kiedy kobieta weszła do gabinetu. Albana z niepokojem patrzyła na starego człowieka. Była uzdrowicielką, widziała to, co mogło umknąć uwagi innych. Sajron stawał u kresu swego życia. Gasł powoli, lecz nieuchronnie, jak niegdyś Mei, kerańska czarownica. Żal ścisnął jej serce, oczy zamgliły się od łez. Przymknęła powieki, aby je ukryć i prędkim, zduszonym głosem zaczęła zdawać sprawozdanie z przygotowań do pierwszego wiosennego zasiewu. Starzec nie przerywał, a kiedy skończyła, uśmiechnął się blado. - Dobrze się spisałaś - powiedział. - Będziesz, już jesteś, moją następczynią, dlatego winnaś wiedzieć o paru sprawach. Zacisnął palce na kosturze i spojrzał wprost w zielone oczy. - Boję się Albano. Nie, nie śmierci. Lękam się, że za długo czekałem i że, jak powiada Dolid, moja bierność to tchórzostwo, a nie zasady. Nie, nie przerywaj mi dziewczyno. Po prostu... musisz wiedzieć - zachłysnął się, jakby zabrakło mu tchu. Wypił następny kielich wina. - Czy wiesz, że warowne zamki, podobne Ostatniej Twierdzy, zaczęto budować wiele lat po skończeniu wojny? - spytał, jakby gubiąc wątek. - Loen, Mulacium, Farsalos, Dardall, Syot... Fortece zbudowane do obrony przed pokonanym wrogiem, a w każdej dzień i noc czuwa obserwator na wieży. Kogo lub czego wypatruje? Przed kim strzeże wojsko, które każdy kolejny władca utrzymywał w niezmienionej liczbie? Czy myślałaś o tym kiedyś, Albano? Czy zadałaś sobie choć raz pytanie: dlaczego smoki odleciały? Młoda kobieta patrzyła wyczekująco w wyblakłe niebieskie oczy otoczone siateczką zmarszczek. - To nie starość mnie przytłacza, Albano, lecz strach. Do władzy doszedł szaleniec, Obdarowany, który fanatyzmem pragnie przysłonić swój Dar. Strach i żądza, władzy zżera mu rozum, przysłania rozsądek. Armia praktycznie nie istnieje, ludzie nie ufają ludziom, chaos ogarnia świat. To idealny moment... Gdyby miały zaatakować ponownie, nie byłoby lepszej chwili - dokończył prawie szeptem, jakby przerażony tym, co właśnie powiedział. Oszalał, pomyślała Albana, nie pojmując słów starca. - Nie wierzysz, prawda? - Dlaczego smoki odleciały? Bo... bo Forsyth wygrał wojnę. One wiedziały, że wygrał. Dlatego odleciały... Sajron powoli wstał z krzesła i podszedł do drzwi. - Wezwij Dolida - powiedział do dyżurującego na korytarzu wyrostka. - Powiedz mu, żeby zaraz tu przyszedł. Cofnął się w głąb pokoju i stanął przy kominku, grzejąc ręce. Albana siedziała przy stole i patrzyła nieruchomo w okno. W myślach miała zamęt, którego nie mogła opanować. Pytanie Sajrona w jednej chwili podważyło to, w co nauczyła się wierzyć, w co wierzyli wszyscy. Dlaczego smoki odleciały? Właśnie, dlaczego? I co jeszcze powiedział? Coś o... Zerwała się tak nagle, że krzesło przewróciło się z głuchym łomotem. - Cuś ty powiedzioł? - spytała, chrypiąc tak, że prawie nie można było zrozumieć jej słów. - Że kto tera rządzi? Obdarowany? Dolid wszedł do gabinetu Sajrona, nie kłopocząc się pukaniem. Usłyszał słowa Albany. Starannie zamknął za sobą drzwi i to on, nie Sajron, odpowiedział na jej pytanie. - Jego Dostojność Protektor Imeskarii, Najwyższy Kapłan Boga O Wielu Obliczach, pieprzony Obdarowany Zebon - wypluł z siebie. Albana omal nie rzuciła się na niego z pięściami. - Ty wisz. - Wiem. Znam go aż za dobrze. - Co to je!? Co wy knujecie! Dolid z rozmachem uderzył ją w twarz. Zatoczyła się od ciosu i szukając równowagi oparła o stół. Zielone oczy rozjarzyły się niebezpiecznie. - Spokój. Tyle było mocy i autorytetu w starczym, słabym głosie Sajrona, że Albana opuściła wzrok, a Dolid rozluźnił napięte mięśnie. - Uspokójcie się obydwoje i siądźcie - powtórzył Sajron. - Nie czas teraz na zwady. Przyjacielu, wyjaśnij Albanie sprawę Zebona. Bibliotekarz popatrzył spode łba na siedzącą naprzeciw kobietę. Ciągle widać było po niej wzburzenie, ale oddychała równo, a jej oczy straciły swój niezwykły blask. Wstał. - Zebon jest Obdarowany. Taka jest prawda. Znam go, bo był uczniem Sajrona. Zdolnym uczniem, ambitnym. - Zbyt ambitnym - wtrącił starzec cicho. - Nie zadowalała go pozycja, przywódcy garstki obdartusów bez dachu nad głową, bez przyszłości. Porzucił Obdarowanych. Miał własne plany... - Chciał nas wydać - wtrącił znów Sajron. - Dolid przekonał mnie, abym zbadał jego umysł, podejrzewał go o złe zamiary. Miał rację..