... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

I w tym czasie, gdy steward Long pakował do walizki komandora rzeczy potrzebne do podróży na południe, zastanawiając się nad zmianą, jaką dostrzegł u swego szefa, a porucznik Dick Rayner z Toronto z wahaniem przyjmował propozycję Eddy'ego Bucka, żeby wyskoczyć z nim na brzeg, „Reliant" spokojnie stał na kotwicy, mając tysiąc dwustu oficerów i marynarzy na pokładzie: od kontradmirała Stagga, aż po ostatniego pokładowego ciurę. Wszyscy oni mogli się czuć tu na tyle bezpieczni, na ile sprawny był okręt, któremu zawierzyli swoje życie. Taksówka musiała być bardzo leciwa, przedwojenna. Przy każdej zmianie biegu coś w niej zgrzytało, jakby dawała do zrozumienia, że za chwilę rozkraczy się na dobre. Noc była czarna jak smoła, a osłony na reflektorach, założone zgodnie z instrukcją obrony przeciwlotniczej, nie pozwalały zorientować się, dokąd właściwie jadą. Rayner wytarł boczną szybę rękawem munduru i spojrzał w stronę zaciemnionego budynku, który zamajaczył koło drogi. - Eddy, dokąd mnie wieziesz? - Spokojnie, Dick, jesteśmy prawie na miejscu - odparł uspokajająco Buck. Rayner skrzywił się w ciemności. 93 - Na pewno? Obawiam się, że zgubiliśmy się na amen! Jechali do hotelu Malcolm, „tuż za miastem, przy Queensferry Road". Przychodzili tam na tańce głównie chłopcy z miejscowego garnizonu wojskowego, no i oczywiście dziewczyny, które ściągały nawet z odległego Dunfermline. Kierowca na wszelki wypadek postawił sprawę jasno już na początku: zapłata za kurs z góry, i to podwójna, także za jazdę z powrotem do Rosyth. Buck odrzucił to drugie żądanie, oświadczając: - Z łatwością znajdzie pan jakiegoś klienta z armii lądowej czy z RAF-u. Dopiero później przyznał, że był w tym hotelu tylko raz, w dodatku za dnia. - Powinniśmy byli nie ruszać się z „Relianta" albo w ostateczności skoczyć na drinka na tamten krążownik po drugiej stronie. Zabawilibyśmy się lepiej niż tu. Dobrze, że przynajmniej przestało padać. Na szybach samochodu osiadała wilgotna mgła. Rayner pomyślał, że to bez znaczenia, bo i tak nie było nic do oglądania. Zamierzał usiąść i napisać list do domu, kiedy Buck zaczął namawiać go na tę wycieczkę. Chciał opowiedzieć rodzicom o tym, co do tej pory przeżył, chociaż miał świadomość, że cenzura nie przepuściłaby tego. Pragnął tylko zwierzyć się im, że zabił dwóch Niemców, takich samych lotników jak i on. Nie zamierzał tłumaczyć się ani usprawiedliwiać. Wojna to wojna... - Dick, rozpoznaję to miejsce. Już niedaleko! - zawołał Buck Śmieszna sprawa. Dwóch młodych ludzi z przeciwległych krańców ziemi błądzi po omacku po tym zakątku Szkocji, żeby oderwać się na chwilę od okrętowej rutyny, od nudów i wiszącego bezustannie nad ich głowami zagrożenia. Rayner usłyszał, że kierowca mruczy coś pod nosem, a w chwilę potem Buck powiedział: - Jakiś kretyn zaparkował samochód na samym rogu. Cholernie niebezpieczna sprawa, jak się jeździ bez świateł. - Jakoś nie widać tu dużego ruchu - zauważył Rayner. Przejechali obok tamtego samochodu, który stał zwrócony przodem w przeciwnym kierunku. Ciekawe, skąd ten gość bierze benzynę przy tak surowym racjonowaniu. Rayner szturchnął kierowcę w ramię. - Niech się pan zatrzyma! Kierowca nacisnął hamulec. - Co pan tam zobaczył? - zapytał. Rayner czuł się tak jak wtedy w samolocie. Był chłodny, czujny, gotów pójść za głosem instynktu. 94 - Och, na litość boską! - odezwał się Buck. - Nie mogłeś poczekać, aż dojedziemy na miejsce? Ale Rayner wyskoczył już z taksówki i ślizgając się na obluzowanych kostkach jezdni, ruszył w stronę stojącego bez świateł auta. Wszystko trwało nie dłużej niż sekundę, chociaż jego pamięć zarejestrowała najdrobniejsze szczegóły. Tak jakby przy dusił samolot do ziemi, klucząc pod niespodziewanym ostrzałem. Jednym szarpnięciem otworzył drzwiczki i zobaczył mężczyznę, który wpatrywał się w niego rozwścieczonym wzrokiem w świetle włączającej się automatycznie lampki pod sufitem. Dosięgła go pięść tamtego, ale prawie nie poczuł ciosu. Zobaczył wciśniętą w oparcie sąsiedniego fotela dziewczynę, osłaniającą nogi podartą sukienką, spod strzępów której widać było jej gołe ramię. Siedziała z półotwartymi ustami, jakby chciała krzyknąć albo coś powiedzieć, ale strach sparaliżował ją tak, że tylko z niedowierzaniem wytrzeszczała oczy. Rayner poczuł krew na ustach, co rozwścieczyło go do nieprzytomności. - Ty gnojku! Ty sukinsynu! Rąbnął tamtego z taką siłą, że aż zabolała go ręka. Czuł, że obok jest Buck, który podbiegł, żeby mu pomóc. Ale Rayner nie potrzebował niczyjej pomocy. Mężczyzna wyskoczył z samochodu, waląc pięściami na oślep, ale Rayner dosięgną! go znowu, a potem jeszcze i jeszcze raz. - Daj spokój, oszalałeś? On ma już dość! Rayner dopadł drzwiczek z drugiej strony auta i otworzył je. Dziewczyna nie próbowała nawet opierać się, kiedy objął ją ramieniem, nie pisnęła też, gdy usiłował okryć jej nogi sukienką. Wodziła tylko nieprzytomnie oczami, zszokowana, dopóki nie uprzytomniła sobie, że nic już jej nie grozi. Stanęła obok niego na drodze