... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

W nocy, wypadłszy z zamku, podpalił domy przylegające do kościoła NMPanny, żeby zakłócić Polakom spoczynek; nasi odwdzięczyli mu się za to, sprawiając Szwedom czarny dzień i mnóstwo ich zabijając. Czarniecki, który bolał nad tym, że sławne miasto strawione zostało przez ogień i który nie chciał, żeby sprawca pożaru uszedł bezkarnie, następnego dnia nakazał oblężenie zamku. Zbiegły się gromady hałastry obozowej i pospólstwa miejskiego — i jedni, i drudzy z natury podobni do much, które ciągną do miodu, by w nim stracić życie. Wieść niosła, że na zamku znajduje się mnóstwo cennych przedmiotów, zrabowanych po kościołach, po miastach i po szlacheckich dworach, a także wszelkiego rodzaju żywność i prowianty, zgromadzone tu w oczekiwaniu na powrót szwedzkiego króla. Sincler wiedział, że do obrony brak mu dostatecznych sił, a przy tym strwożony był zbiegowiskiem obozowego motłochu, ale nie chciał oddać zamku w ręce Polaków darmo, nie popisawszy się jakim świetnym czynem, zwłaszcza że wszystko to działo się na oczach króla Karola. Umieścił w posadach murów beczki z prochem i łatwopalne materiały siarkowe, a potem zapalił podłożony lont. Straszliwy wybuch wysadził w powietrze zamkowe mury, zaś sprawca tego dzieła zdołał zawczasu schronić się wraz ze swoimi ludźmi do przygotowanych na rzece łodzi i kiedy nasi, słysząc straszliwy huk i widząc zamek wylatujący w powietrze, podrętwieli, bezkarnie umknął. Pod gruzami znalazło się ponad pięćdziesięciu Polaków; ogień przyniósł im zgubę, w powietrzu ponieśli śmierć, a grób mieli pod rumowiskiem. Ten sam ogień, prócz zamku, pochłonął również akta sądowe województwa; powstało stąd później wielkie zamieszanie, gdyż zatrata zapisów i rozporządzeń ziemian prowadziła do zawikłanych procesów sądowych. O ile Szwedzi, siedząc w widłach rzek, czuli się bezpieczniej, o tyle Polacy, pozbawieni piechoty, dział i sprzętu oblężniczego, nie mogli doprowadzić do zakończenia wojny tak, jak się spodziewali i jak sobie tego życzyli. Z Krakowa rzeką przywożono dla nieprzyjaciela żywność, a z innych dzielnic pospiesznie wyprawiano posiłki: podjazdy doniosły, że Gustaw Stenbock, zdobywszy dwunastego marca Malbork, nadchodzi z Prus z niemałym wojskiem, że margrabia badeński ciągnie z nowo-zaciężnymi i że wszystkie załogi z Mazowsza zdążają do Karola z największym pośpiechem. Skoro Karol znowu zaczął wzmacniać się na siłach, a Kazimierz zwlekał z przybyciem, hetmanowie postanowili samym chorągwiom kwarcianym poruczyć atakowanie, a przynajmniej szarpanie zamkniętego na małej przestrzeni króla. Marszałek koronny Lubomirski wyprawiony został z zadaniem powstrzymania oddziałów idących nieprzyjacielowi na pomoc z Małopolski, a Czarniecki miał się posuwać brzegiem Wisły w stronę Mazowsza, żeby odciąć drogę posiłkom elektorskim i przeciwstawić się Stenbockowi, nadchodzącemu z Prus. W ten sposób działania wojenne uległy rozdrobnieniu i z przewagą raz tej, a raz tamtej strony, Szwedzi nad Polakami, to znów odwrotnie, Polacy nad Szwedami ze zmiennym szczęściem przemagali. Czarniecki najpierw pod mazowieckim miasteczkiem Kozienicami rozgromił osiem szwedzkich chorągwi jazdy pod wodzą pułkownika Tórneskióldha, czyniąc to z błyskawiczną szybkością, tak że i świadek klęski nie uszedł, chociaż on sam stracił tylko trzydziestu towarzyszy, wśród których znalazł się nieodżałowanej pamięci porucznik pancernych margrabiego Myszkowskiego, Stefan Stapkowski. Następnie, dowiedziawszy się, że margrabia badeński jest już niedaleko, wyruszył mu naprzeciw, ani we dnie, ani w nocy nie przerywając pochodu, dopóki oba wojska nie stanęły ze sobą oko w oko pod Warką. Szyki przeciwników przedzielała rzeka Pilica, wysoko wskutek wiosennych roztopów wezbrana, przez którą prowadził most, ale tak wąski, że niepodobna było szybko przeprawić się na drugi brzeg. Nieprzyjaciel, stojąc po przeciwnej stronie rzeki, kazał zadąć w trąby, jak gdyby miał zamiar przystąpić do bitwy i tylko rzeka mu to uniemożliwiała; można było sądzić, że Szwedzi szukają brodu. Lecz chęć do bitwy, jaką okazywali, była pozorna. Tymczasem Czarniecki, rozkazawszy opanować most regimentowi dragonów pod dowództwem majora Krzysztofa Wąsowicza, sam lamparcią skórą przyodziany stanął przed swoim pułkiem i odezwał się w te słowa: — Drwi sobie z nas pyszny nieprzyjaciel i odważny jest, bo za rzeką stoi. Przeszedł morze, żeby Polskę uciemiężyć, pokażę mu więc, że i Polakom rzeki nie przeszkadzają wypędzać najeźdźcy