... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Philip podszedł do nich i szarpnął. Były zamknięte. - Czy masz ten klucz? - spytał Tomasza, dodając po namyśle: - wielebny arcybiskupie. Tomasz potrząsnął głową. - To przejście nie było używane, od kiedy sięgam pamięcią. - Jego spokój był denerwujący. Drzwi nie wyglądały na zbyt mocne, ale Philip miał już sześćdziesiąt trzy lata, a przemoc nigdy nie była jego specjalnością. Odstąpił i kopnął w drzwi. Stopa go zabolała. Drzwi zaklekotały, pokazując swoją kruchość. Philip zgrzytnął zębami i kopnął mocniej. Rozleciały się otwierając drogę. Philip spojrzał na Tomasza. Arcybiskup nadal wyglądał na niechętnego ucieczce. Być może nie uświadamiał sobie tego, co już dotarło do Philipa, że zarówno liczba rycerzy, jak i doskonały organizacyjnie charakter operacji wskazuje na śmiertelnie poważny zamiar wyrządzenia mu krzywdy. Lecz przeor instynktownie wiedział, że próby przestraszenia Tomasza tak, by zechciał uciekać, byłyby bezcelowe. Zamiast tego powiedział: - Czas na nieszpór. Nie powinniśmy pozwolić na to, by kilku krewkich ludzi zakłóciło porządek nabożeństw. Tomasz uśmiechnął się widząc, że jego własny argument został wykorzystany przeciw niemu. - Bardzo dobrze - powiedział i podniósł się. Philip prowadził, czując ulgę, że udało mu się poruszyć arcybiskupa, i lęk, że arcybiskup wciąż może ruszać się zbyt wolno. Przejście prowadziło w dół długim ciągiem stopni. Światło dobiegało jedynie z komnaty arcybiskupa. Na końcu przejścia były kolejne drzwi. Philip potraktował je jak poprzednie, ale te drzwi były znacznie silniejsze i nie poddały się. Zaczął się do nich dobijać, wołając: - Pomocy! Otwórzcie drzwi! Szybciej, szybciej! - Usłyszał we własnym głosie nutę paniki, Uczynił wysiłek, by uspokoić się choć trochę, ale serce mu waliło i wiedział, że rycerze Williama są blisko. Reszta go dogoniła. Nadal bił w drzwi i krzyczał. Usłyszał, jak Tomasz mówi: - Godniej Philipie, proszę. - Ale Philip nie zwrócił na to uwagi. Chciał zachować godność arcybiskupa, jego własna nie wchodziła w rachubę. Zanim Tomasz zdążył po raz kolejny zaprotestować, rozległ się dźwięk sztaby podnoszonej z osad i przekręcanego klucza, a drzwi zostały otworzone. Philip chrząknął z ulgą. Dwu zadziwionych komorników stało, wpatrując się w wejście. - Nie wiedziałem, że te drzwi gdzieś prowadzą - powiedział jeden z nich. Philip niecierpliwie przepchnął się obok nich. Zorientował się, że to spiżarnie. Poprzesuwał baryłki i worki, by dotrzeć do następnych drzwi i wyjść na otwarty plac. Ściemniało się. Okazało się, że to południowe przejście krużganku. Na przeciwległym końcu przejścia dostrzegł z ulgą drzwi prowadzące do północnego transeptu katedry Canterbury. Byli prawie uratowani. Musiał zaprowadzić Tomasza do wnętrza katedry, zanim William i jego rycerze dogonią ich. Reszta grupy wynurzyła się ze schodów. Philip poganiał ich: - Do kościoła, szybko, szybko! - Nie, Philipie, nie szybko. Wejdziemy do mojej katedry z godnością - rzekł arcybiskup. Philip chciał zawyć, ale opanował się i rzekł: - Oczywiście, panie mój. - Słyszał już złowieszczy odgłos ciężkich kroków w nie używanym przejściu: rycerze musieli wedrzeć się do komnaty i znaleźć dziurę, przez którą umknęli. Doskonale wiedział, że najlepszą ochroną arcybiskupa jest godność, ale nic nie zaszkodzi, gdy zejdzie się z drogi kłopotom. - Gdzie krzyż arcybiskupi? - spytał Tomasz. - Nie mogę pozwolić sobie na wejście do mego kościoła bez krzyża. Philip jęknął z rozpaczy. Jeden z księży oznajmił: - Przyniosłem krzyż. Oto on. Na to Tomasz: - Nieś go przede mną, jak zwykle, proszę. Ksiądz podniósł krzyż i począł iść w stronę drzwi kościoła z powściąganym pośpiechem. Tomasz podążał za nim. Świta arcybiskupa poprzedzała go przy wchodzeniu do katedry, tak nakazywała etykieta. Philip wszedł ostatni i zamknął drzwi. W momencie kiedy Tomasz wchodził do wnętrza kościoła, dwu rycerzy wypadło ze składów klasztornych i pobiegło wzdłuż południowej nawy. Philip zamknął drzwi transeptu. Znalazł umieszczoną w załomie muru obok framugi drzwi sztabę. Wyjął ją i osadził w poprzek drzwi. Odwrócił się, oparł o drzwi i odetchnął z ulgą. Tomasz przecinał wąski transept w kierunku stopni prowadzących do północnej nawy prezbiterium, lecz kiedy usłyszał dźwięk ryglowanych drzwi, nagle zatrzymał się i odwrócił. - Nie, Philipie - powiedział. - Wielebny arcybiskupie... - Serce przeora na moment zamarło. - To jest kościół, nie zamek. Podnieś sztabę. Drzwi wstrząsnęły się pod naporem rycerzy, którzy podjęli próby wtargnięcia. - Obawiam się, że oni chcą cię zabić! - powiedział Philip. - To im się prawdopodobnie uda i tak, niezależnie od tego, czy zaprzesz drzwi, czy nie. Czy wiesz, ile innych drzwi prowadzi do tego kościoła? Otwórz. Nastąpiła seria głośnych uderzeń, jakby rycerze atakowali drzwi toporami. - Mógłbyś się schować - powiedział Philip zrozpaczony. Tu są tuziny możliwości, miejsc, gdzie mógłbyś... wejście do krypty, o właśnie tam... robi się coraz ciemniej... - Philipie, schować się? W moim własnym kościele? Czy ty chowałbyś się w swoim? Philip patrzył na Tomasza długą chwilę. W końcu rzekł: - Nie. - Otwórz drzwi. Z ciężkim sercem Philip zdjął sztabę. Rycerze wpadli do środka. Było ich pięciu. Twarze mieli ukryte, w rękach miecze i topory. Wyglądali na emisariuszy piekła. Philip wiedział, że nie powinien się bać, ale ostrza ich broni przyprawiły go o dreszcze. Jeden z rycerzy krzyknął: - Gdzie podziewa się Tomasz Becket, zdrajca króla i królestwa? - Gdzie jest zdrajca, gdzie jest arcybiskup? - zakrzyknęli pozostali. Ściemniło się już zupełnie, a wielki kościół był tylko lekko oświetlony przez świece. Wszyscy mnisi byli czarno odziani, a pole widzenia rycerzy ograniczone przez osłony hełmów. Philipa ogarnęła nagle fala nadziei: może przeoczą Tomasza w ciemności? Tomasz jednak niezwłocznie zburzył tę nadzieję zejściem ze stopni w stronę rycerzy i słowami: - Oto jestem, nie zdrajca króla, lecz kapłan boży. Czego chcecie? Kiedy arcybiskup tak stanął naprzeciw pięciu mężów z obnażonymi mieczami, Philip zrozumiał, że Tomaszowi przyjdzie tu dziś zginąć. Ludzie ze świty arcybiskupa musieli mieć to samo przekonanie, bo nagle większość z nich szybko się oddaliła