... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Elunia przyjęła ten komunikat z najdoskonalszym spokojem i nawet lekką ulgą. Kazio akurat był jej potrzebny jak dziura w moście, zajęta kim innym, wolała go mieć w pewnym oddaleniu, aczkolwiek w pierwszej chwili błysnęła w niej chęć podzielenia się z nim ostatnimi, sensacyjnymi doznaniami. Jakoś chyba przywykła do rozmów z nim. Zrozumiałby, może nawet doradził, miałby jakieś interesujące pomysły, a już z pewnością słuchałby z szalonym zainteresowaniem. Jednakże w grę wchodził Stefan, z Kaziem zdecydowanie kolidujący, upragniony i niepewny, nie umiałaby go-ominąć, więc lepiej, że Kazia nie ma, i niech go jeszcze trochę nie będzie. Z nadzieją pomyślała o śnieżycach, gołoledziach i sztormach, które mogłyby przedłużyć jego pobyty w każdym miejscu, do jakiego dotrze, powiadomiła go, że ma mnóstwo roboty i odłożyła słuchawkę. Interesowało ją owo pojutrze, które dziś już zrobiło się jutrem. Stanowczo zamierzając poświęcić większość dnia rozrywkom nagannym, usiadła do pracy i w pierwszej kolejności trafiła w komputerze na swoją wczorajszą notatkę. Już sięgała po słuchawkę, żeby zażądać od policji odszukania Bieżana, kiedy nagle zastanowiła się, co robi. Jasne jest przecież, że odszukany i zainteresowany tematem Bieżan przyleci do niej akurat w chwili jej wychodzenia z domu i znów ją zatrzyma, i znów się okaże, że Stefan Barnicz właśnie wychodzi... O nie, żadne takie! Praca szła jej w kratkę, to znakomicie, to jak z kamienia. Tym jutrem czuła się przejęta i zdenerwowania. Jutro, jutro, jutro... W co się ubrać...? Oderwała się nagle od roboty i poszła do łazienki umyć głowę, potrzebne jej wszak było twarzowe uczesanie. Z mokrymi i doskonale ułożonymi włosami wróciła do stołu, suszyć ich nie miała zamiaru, szkoda czasu, mogły wyschnąć same. Obmyśliła sobie strój, co sprawiło, że opakowanie nowego proszku do prania wyszło jej zgoła wystrzałowo. Odmówiła spotkania z przyjaciółmi na zwyczajnej kawce, odmówiła wizyty u rodziców, usprawiedliwiając się głową, i omal nie odmówiła udziału w weselu Andrzejka, kumpla ze studiów, który żenił się właśnie jakoś wspaniale, wesele zaś miało się odbyć za półtora tygodnia i z upragnionym jutrem nie miało nic wspólnego. Wypadało w sobotę. - Oczywiście dostaniesz uroczyste zaproszenie - powiedział Andrzejek przez telefon. - Będzie cała finansjera i świat interesu, bo w takie sfery wchodzę, Bożenka, znasz ją przecież... - Słabo... - Nie szkodzi, mnie znasz silniej. Bożenka robi za jedynaczkę, teściowie urządzają, apartamenty pałacowe, szał w ogóle i balanga w elicie. Upiór w operze. Ja też chcę mieć swoich ważnych gości! - Ja jestem ważna? - zdziwiła się Elunia. - Kotka masz czy doisz ze mnie komplementy? W fachu mówi się o tobie z dużą zawiścią, a skunksy różne zastanawiają się, z kim sypiasz... - Z Kaziem - przerwała Elunia, od razu rozzłoszczona. - To ja wiem i wiem, że Kazia nie będzie, nie zdąży chyba wrócić ze służbowych wojaży. Między nami mówiąc, trafiło mu się jak ślepej kurze. Ale na tobie mi zależy, co ci będę kit wciskał, dlatego dzwonię zawczasu, żebyś wiedziała. Nie zrób mi parcha jakiego! Elunia solennie obiecała bytność na ekskluzywnym weselu, odłożyła słuchawkę i natychmiast chwyciła ją ponownie. Znała numer Andrzejka w pracy. - Stroje jakie? - spytała bez wstępów. - Jakbyś miała, to gronostaje. Niech mnie pluskwa podepcze, jak tam się nie objawią baby w diademach brylantowych. Wieczorowe cholernie, a ja, nie śmiej się, będę we fraku. - Rozumiem - powiedziała Elunia z przejęciem i znów odłożyła słuchawkę. Na myśl o wielkiej gali zrobiło jej się przyjemnie i dalszy ciąg pracy wręcz strzelił iskrami. Andrzejek miał rację, o Eluni zaczynało się mówić, do reklam przejawiała nosa i szczęśliwą rękę. Nikt nie wiedział, że najlepiej wychodziły jej przy równoczesnym wymyślaniu dekoracji dla siebie. Teraz też ta weselna suknia przysporzyła jej szaleńczego natchnienia. Zrodzone z pojutrza jutro wreszcie nadeszło. Odwaliwszy potężną robotę, z czystym sumieniem Elunia znalazła się w kasynie już o trzeciej po południu. W domu od pierwszej przezornie nie podnosiła słuchawki, wysłuchując tylko sekretarki. Zapisała numer telefonu nowego zleceniodawcy, bezlitośnie zostawiła odłogiem zdenerwowaną Jolę, zlekceważyła propozycję spotkania w telewizji i poważnie potraktowała tylko Agatę, której ciągle była winna sto złotych. Umówiła się z nią na następny dzień. Stefan Barnicz przyszedł w kwadrans później i zajął miejsce obok niej. - Miło mi panią widzieć - rzekł przy powitaniu. - Jak pani wytrzymała przedwczoraj? Dokopało pani tak, że zrobiła pani dzień przerwy? Z wielkim wysiłkiem Elunia zdołała wydobyć z siebie głos. - Miał pan rację, to było okropne. Czy ta pani tak zawsze? - Zawsze