... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
SANDRA MIESEL Ann Miller Kamienie Sharnonu Coś poszło nie tak. Powinnam powrócić do teraźniejszości, pozwolić się wciągnąć przez Bramę i złożyć sprawozdanie. Jednak wciąż tkwię tutaj, w tym dziwnym, straszliwym świecie, gdzie ludzie mocą swych umysłów mogą dosłownie przenosić góry; gdzie zwierzęta obdarzone są inteligencją i zdolnościami daleko większymi niż można by się było spodziewać; gdzie rzeczy nie zawsze okazują się takimi, za jakie je bierzemy. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że "technika, osiągnąwszy pewien poziom, może wydawać się magią", tyle że ja nie mówię o cudownej technice. Ja mówię o czarach. Wracając ścieżką do swego obozu niedaleko Bramy, tuż po zakupieniu w pobliskim gospodarstwie prowiantu, którego miałam nadzieję już nie potrzebować, przypomniałam sobie, że nie był to pierwszy przypadek opóźniającego się powrotu. Zdarza się, iż strumienie czasu płyną między Bramami w różnym tempie, mimo że przedtem zostało ono zmierzone. Przydarzyło mi się to już nawet wcześniej i zaowocowało jednym z moich największych odkryć. To ten świat czyni mnie nerwową - myśl o kontynuowaniu tułaczki wśród ludzi obdarzonych tak przerażającymi Mocami, wśród rzeczy tak mi obcych. O, mój Boże. Brama. Błagam, tego wieczoru musi się udać. Jako wywiadowca Agencji Minerałów i Energii - jedna z niewielu kobiet w tej profesji -jestem w pełni świadoma ryzyka, jakie się wiąże z każdą wyprawą do tego dziwnego świata, służącą zdobyciu rzeczy niezwykle cennych dla galaktycznej wspólnoty. Ale udział w zyskach sprawia, że ciągle powracamy w nadziei na to jedno wielkie trafienie - my: hazardziści i poszukiwacze. Udało mi się tu ostatnio znaleźć źródło energii. Dostałam więcej niż mogłam się spodziewać. Zza Bramy nie można dowiedzieć się wszystkiego; stąd też nasza wartość jako wywiadowców, godzących się na stawienie czoła nieznanemu, by znaleźć to, czego Galaktyka potrzebuje - i przy okazji gotowa jest za to nieźle zapłacić. Poznaliśmy ten świat na tyle, by dojść do wniosku, że wielu jego mieszkańców ma zdolności telepatyczne - co było wielkim uproszczeniem, jak się okazuje - i żeby dowiedzieć się paru szczegółów z geografii i historii; pozwoliło to obdarzyć każdego z nas fikcyjnym życiorysem. Ale zdążyłam się przekonać, że jest to ochrona wątpliwej jakości. Są tacy, którzy potrafią nas rozszyfrować z taką łatwością, jakby obierali dojrzały owoc. W mojej głowie rozległo się brzęczenie - znak, że czujniki wykryły na ścieżce przede mną czyjąś obecność. Nadciągał zmrok, mimo że słońce na horyzoncie wciąż jeszcze żarzyło się krwawą czerwienią. Na wszelki wypadek sięgnęłam do wewnętrznej kieszeni kamizelki po pulser i doszłam do zakrętu. Odgłosy walki dotarły do mych uszu, jeszcze zanim ktokolwiek mnie zauważył; podbiegłam. W razie czego, zawsze mogłam dać nura w krzaki. Potężny mężczyzna w hełmie i kolczudze siedział na siwym koniu, podczas gdy stworzenia o ludzkich kształtach, lecz zwierzęcym zachowaniu, walczyły z mężczyzną i kobietą. Kiedy jeden z napastników chwycił młodą kobietę i pociągnął ją w stronę wojownika na koniu, jej płaszcz rozwarł się nagle i okazało się, że jest ona w ciąży. Mimo że jej towarzysz walczył mężnie, żadną miarą nie mógł sprostać atakowi sześciu stworzeń, a i ona, chociaż broniła się zaciekle, nie była w stanie zbyt wiele zdziałać. Cóż, może mój pulser mógłby wyrównać szansę. Wycelowałam i wcisnęłam przycisk, spodziewając się, że zwierz mocujący się z dziewczyną zostanie ogłuszony. Zamiast tego, z piekielnym wrzaskiem zmienił się w żywą pochodnię, po czym... zniknął! Przez wewnętrzną kieszeń kamizelki poczułam nagle ciepło, lecz nie miałam czasu, by odkryć jego przyczynę. - Czarownica! - ryknął tymczasem człowiek na koniu i zamierzył się na mnie tępym srebrnym prętem. Zrzuciwszy z ramienia torbę, wystrzeliłam z pulsera, fundując sobie kolejny pokaz fajerwerków, gdy drugi zwierz stanął w płomieniach, które właściwie nie były płomieniami, a odblaskami światła. Kątem oka spostrzegłam na skraju drogi dziewczynę próbującą wyśliznąć się z uścisku zwierza. Liznęłam go płomieniem, a następnie wycelowałam pulser w jeźdźca. Okazał się szybszy. Tak mi przyłożył, że upadłam twarzą do ziemi, prosto w kurz drogi, gwałtownie łapiąc powietrze, z czaszką rozsadzoną ostrym przenikliwym bólem; bólem, który mnie pożerał, niszczył... Świadomość przywróciły mi jakieś wstrząsy. Przewieszona byłam przez grzbiet konia, a tempo wydawało się dość szybkie. Podniosłam z jękiem głowę, a kobiecy głos powiedział: - Lenilu, budzi się! Wstrząsy ustały, a silne dłonie podniosły mnie z konia i podtrzymały, gdy stanęłam obok zwierzęcia, próbując zorientować się w sytuacji. Ból minął, co przyjęłam z zadowoleniem. Spojrzałam w twarz obejmującego mnie młodego mężczyzny. Był wysoki, szczupły, ale barczysty, o hebanowych włosach i oczach czarnych jak noc. Owe ciemne oczy błądziły po mnie, szacując krótkie rudawe włosy, pasujące do ich koloru jasne, bursztynowe oczy, piegi rozsiane po twarzy przez wiele słońc. - Cieszymy się, że nam towarzyszysz - powiedziała kobieta z wysokości wierzchowca. - Czy jesteś poważnie ranna? - Chyba nie - odparłam, przykładając rękę do głowy