... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Grunt, na którym Dom leżał w kałuży letniej wody, był ciepły - stwierdzenie tego zajęło mu jednak zadziwiająco dużo czasu. Mieścił się w niej swobodnie. Dalej leżał śnieg. Usłyszał odległy ryk powietrza i dostrzegł coś przelatującego przed gwiazdami szybciej od dźwięku. Owo coś zakręciło prawie w miejscu, za nic mając prawa ciążenia, wróciło natychmiast i zatrzymało się zgrabnie przy kałuży, która zaczynała zamarzać. Statek zatańczył chwiejnie, odzyskał pion i znieruchomiał. W burcie otworzył się właz i Isaac zapytał: - To jak będzie? Wynosimy się stąd czy szefowi się spodobało? - Miętowej sodowej, szefie? Dom wziął szklankę, w której pobrzękiwało tyle lodu, że na zewnętrznych ściankach tworzył się szron, i upił ostrożnie łyk. Smakowało jak danie nura w zaspę. Na rękach, nogach i karku czuł świeżą skórę po regeneracji, poza tym czuł się jak zwykle. Isaac złożył pokładowy warsztat i zamocował na powrót podeszwy w sandałach. - Przegrzały się i przepaliły - wyjaśnił, podając Domowi obuwie. - Teraz powinny być dobre. Dom nie odpowiedział, przyglądając się przez okno powierzchni Banku. Kałuża zamarzła na kość, tworząc połyskującą plamę na śniegu. Nie da się ukryć, miał szczęście - po słonecznej stronie woda gotowała się w cieniu. Wywołał Bank przez radio i to, co usłyszał, nie napawało optymizmem - Babcia zabrała Hrsh-Hgna na barkę, a o zabójcy ze złotą obrożą Bank nie wiedział nic. Podobnie jak o losach Iga. Powierzchnię podgrzał, by umożliwić Domowi przeżycie, ponieważ, jak to ujął, śmierć w Banku zdarzała się rzadko, a na Banku jeszcze rzadziej i nie lubił związanych z nimi nieuchronnych śledztw. Dom skończył rozmowę i siedział chwilę, bębniąc palcami po konsolecie łączności i przyglądając się odbiciu swej twarzy w ekranie. Była zielonkawa z ciemnozielonymi plamami po ostatniej regeneracji, jako że breja na barwę skóry zwracała minimalną uwagę. W oczach widział wspomnienie niedawnego bólu, ale myślał o czymś zupełnie innym - o mężczyźnie w złotej obroży, który straszył go w snach. - Nikt go nie zauważa - powiedział głośno. - To po prostu twarz z tłumu... I chce mnie zabić. Powoli wyjął ostatni prezent od Korodore'a. Sporo z nim ćwiczył, ucząc się posługiwać dziwną, wszechstronną bronią o czterech formach zaprogramowanych w atomy, z których się składała. Długi miecz, krótki szeroki nóż, pistolet produkujący kule z zamarzniętej wody atmosferycznej i wystrzeliwujący je z prędkością pozwalającą na przebicie płyty pancernej oraz miotacz dźwiękowy... - Nie wiem, skąd babcia wiedziała, że tu właśnie przylecimy - przyznał. - Choć to logiczne miejsce... za to wiem, gdzie poleci teraz. - Na Widdershins? - Na Band. Wydostanie wszystkie informacje z Hrsh-Hgna, a raczej już je wydostała. Wystarczyło, że zagroziła mu repatriacją na Phnobis. - Jakoś mi to nie wygląda na groźbę, szefie - ocenił robot. - Dla phnoba jest, i to poważna. Jeśli wróci na Phnobis, bardzo szybko i nieuchronnie spotka go ceremonialne tshuri. Już pozostali się o to postarają, nie ma obaw. Hrsh powiedział wszystko, co wiedział, i pewnie sporo rzeczy, które właśnie wymyślił. Isaac siadł w fotelu pilota i zaproponował: - Możemy wrócić do domu. W końcu chodzi jej tylko o dobro szefa, szefie. - Nie możemy wrócić. Nie potrafię tego uzasadnić, ale nie mam wyboru, muszę dokończyć to, co zacząłem... Rozumiesz? - Nie i nie próbuję. Band, tak? Skalibrowałem komputer nawigacyjny, powinien działać... - Lepiej, żeby tak było - doradził Dom, nie wypuszczając z dłoni mnemomiecza: jeśli ktoś czekał na niego na Bandzie... Świecące ściany. Widmowe, na wpół rozmazane wizje. Miniaturowe gwiazdy i klaustrofobia wywołans przebywaniem w małym stalowym pudełku w kosmosie. I iluzje. - Rany, co to było? - Dinozaur, szefie. W paski. Potarł obrożę, nie okazując złości. Złość przeszkadzała skuteczności, a on i tak żył w stanie ciągłego rozdwojenia. Jedynie czasami pozwalał sobie na myśli - nie pełne złości, ale chłodnych, zdecydowanych stwierdzeń, co zrobiłby, gdyby zdołał zdjąć obrożę. Co zrobiłby z Asmanem i zboczonym geniuszem, który wymyślił i opracował system zamontowany w obroży. Na początek z nimi. Drzwi otworzyły się. Asman spojrzał i zamarł. Za jego plecami długie pomieszczenie na sekundę także zamarło. Jak zwykle. W następnej sekundzie Asman celował już w niego, wskazując drugą ręką na trzy kości i kubek na stoliku przy drzwiach. W prawej dłoni trzymał strippera ze zdemontowanymi wszystkimi bezpiecznikami i podpiłowanym spustem. Nawet w ostateczności zdołałby wystrzelić, o czym obaj wiedzieli. Wziął kubek i od niechcenia wyrzucił kostki na stół. Trzy szóstki. - Jeszcze raz! - polecił Asman. Ponownie trzy szóstki. - Jeszcze raz? - spytał uprzejmie. Asman uśmiechnął się, odłożył broń i potrząsnął głową. - Przykro mi - powiedział, nawet nie próbując udawać, że tak jest w istocie. - Wiesz, jak to jest. - Wiem. Pewnego dnia mi się nie uda. Pomyślałeś o tym? - W dniu, w którym tak się stanie, Ways, będzie to oznaczało, że to nie ty stoisz w drzwiach. Albo jeśli to będziesz ty, nie będziesz już sobą. I wiesz, że wtedy strzelę. - Asman wstał. Obszedł biurko i klepnął go w ramię. - Dobrze ci poszło. . . - A jak niby miało pójść? - Ways miał kiedyś okazję zobaczyć własną specyfikację. Było to w szybie technicznym wypełnionym chlorem, gdy nie był oficjalnie używany, by uniemożliwić nielegalne dotarcie do danych osobowych. Nie pamiętał, po co konkretnie się tam zjawił - było to jedno z wielu zadań zleconych przez Asmana, ale I przypadkiem natknął się tam na własne dane i zapamiętał je. Był robotem klasy piątej, ale z dużymi modyfikacjami. Miał ukrytą broń, systemy łączności i skrytki, i był zewnętrznie repliką człowieka. Opracowanie go było kilkakroć trudniejsze od zaprojektowania normalnego robota. Choćby urządzenia pozwalające mu płakać czy system powodujący wzrost włosów na głowie, nie wspominając już o specjalistycznym wyposażeniu zawodowym. A na dodatek jeszcze jedno; specyfikacje w znacznej części wypełniały wzory prawdopodobieństwa i dość długo zastanawiał się dlaczego. Otóż roboty klasy piątej były prawnie ludźmi, gdyż opracowywano je tak, by były wszystkim, czym mógł być człowiek; jego zaprojektowano tak, by był szczęściarzem. Asman zaprowadził go do fresku zajmującego całą długą ścianę niskiego pomieszczenia. Niczym się ono nie wyróżniało, podobnie jak ludzie obsługujący urządzenia - mogłoby to być centrum dowodzenia ochrony na jakiejkolwiek planecie kierowanej przez radę. Z jakości powietrza i światła sądząc, pomieszczenie to znajdowało się pod ziemią