... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Musi tylko znaleźć jakiś sposób, żeby nie patrzeć w dół. * * * Orzeł rozłożył się na szmacianym chodniku przed zimnym kominkiem. Wypił trochę wody, nad którą Babcia wymruczała kilka zaklęć. Normalnie wykorzystywała je w celu zrobienia wrażenia na pacjentach, ale nigdy nie wiadomo... Może tkwiła w nich jakaś moc. Przełknął też kilka pasków surowego mięsa. To, czego nie zrobił, to nie przejawił nawet śladu inteligencji. Zaczynała wątpić, czy złapała właściwego ptaka. Ryzykując kolejne uderzenie dziobem, zajrzała mu uważnie w oczy i usiłowała przekonać samą siebie, że gdzieś tam w głębi, niemal poza zasięgiem wzroku, migocze niezwykły płomyk. Zajrzała mu też do głowy. Umysł orla tkwił tam, oczywiście, ale było też coś innego. Umysł, naturalnie, nie ma koloru, ale mimo to pasemka myśli ptaka wydawały się fioletowe. Wokół nich i splątane z nimi wiły się delikatne nitki srebra. Esk zbyt późno się nauczyła, że świadomość określa byt, że Pożyczanie to jedno, ale marzenie o całkowitym przejęciu cudzego ciała ma wbudowaną karę za zuchwałość. Babcia usiadła w fotelu na biegunach. Wiedziała, że nie ma pojęcia, co robić. Rozdzielenie splątanych umysłów przekraczało jej możliwości, przekraczało możliwości kogokolwiek w Ramtopach, a nawet... Nie rozległ się żaden dźwięk, choć może nastąpiła jakaś zmiana w fakturze powietrza. Babcia spojrzała na laskę, którą niechętnie wpuściła z powrotem do domku. - Nie - rzekła stanowczo. A potem zastanowiła się: komu wyjdzie na dobre ten zakaz? Mnie? Jest w niej moc, ale to nie mój rodzaj mocy. Tyle że w okolicy nie ma innej. A teraz nawet dla takiej może już być za późno. Może nigdy nie było dość wcześnie. Raz jeszcze sięgnęła do świadomości ptaka, by uciszyć jego lęki i rozproszyć panikę. Pozwolił się podnieść i usadzić na przegubie. Szpony ściskały rękę tak mocno, że aż raniły do krwi. Babcia chwyciła laskę i ruszyła na pięterko, gdzie Esk leżała na wąskim łóżku w niskiej sypialni ze starym, nierównym sufitem. Usadziła ptaka na poręczy łóżka i przyjrzała się lasce. I znowu rzeźbienia zadrgały pod jej spojrzeniem, nawet na chwilę nie ujawniając swej prawdziwej formy. Babcia potrafiła korzystać z mocy, wiedziała jednak, że opiera się na delikatnych naciskach, subtelnie kierujących falą wydarzeń. Oczywiście, sama nie określiłaby tego w taki sposób. Powiedziałaby raczej, że zawsze jest jakaś dźwignia, byle tylko wiedzieć, gdzie szukać. Moc laski była gwałtowna, dzika: surowa esencja magii wydestylowana z sił napędzających sam wszechświat. Przyjdzie jej zapłacić. A Babcia dostatecznie dobrze znała się na magii, by wiedzieć, że cena będzie wysoka. Ale jeśli człowiek martwi się ceną, to po co w ogóle wchodził do sklepu? Odchrząknęła; nie miała pojęcia, co do licha powinna właściwie teraz zrobić. Może gdyby... Magia uderzyła w nią jak celnie rzucona cegła. Czuła, że chwyta ją i unosi... Zdziwiła się, gdy spojrzawszy na własne stopy odkryła, że wciąż stoi mocno na podłodze. Próbowała postąpić o krok, ale wokół trzaskały magiczne wyładowania. Próbowała oprzeć się o belkę, ale pod jej palcami stara i sucha krokiew nagle wypuściła liście. Czarodziejski cyklon wirował w izbie, porywając w górę kurz i na krótko nadając mu niesamowite kształty. Dzbanek i miska na umywalce, ozdobione wyjątkowo udanym motywem pączków róży, rozpadły się na kawałki. Pod łóżkiem trzeci element tradycyjnego porcelanowego tercetu zmienił się w coś obrzydliwego i odpełzł na bok. Babcia otworzyła usta, by zakląć, ale zrezygnowała, gdy słowa zaczęły rozkwitać w obłoki o tęczowych krawędziach. Spojrzała na Esk i na orła; oboje jakby nie zwracali uwagi na ten chaos. Spróbowała się skoncentrować. Wsunęła się z powrotem w umysł ptaka i znowu zobaczyła pasma świadomości, srebrne nitki tak ciasno oplatające fioletowe, że nabierały tych samych kształtów. Teraz jednak dostrzegła również końce nici i miejsca, gdzie dobrze wyliczone szarpnięcie albo pchnięcie zacznie je odwijać. Było to tak oczywiste, że aż usłyszała własny śmiech: dźwięk odfrunął w cieniach pomarańczu i czerwieni, by zniknąć pod sufitem. Czas mijał. Nawet z mocą płynącą z hukiem przez głowę, zadanie było ciężkie jak nawlekanie igły przy blasku księżyca. Wreszcie jednak Babcia trzymała w ręku garść srebra. W powolnym, ciężkim świecie, w jakim się właśnie znalazła, chwyciła mocniej kłębek i rzuciła nim w stronę Esk. Stał się chmurą, zawirował i zniknął. Usłyszała ćwierkanie i dostrzegła cienie przyczajone na skraju pola widzenia. Cóż, prędzej czy później czekało to każdego. Przybyły zwabione wyładowaniem magii. Trzeba się nauczyć nie zwracać na nie uwagi. * * * Babcia obudziła się, kiedy promienie słońca zaczęły przebijać się przez jej powieki. Leżała skulona pod drzwiami i czuły się lak, jakby ją dręczył ból zęba. Na ślepo wyciągnęła rękę, znalazła brzeg umywalki i podciągnęła się do pozycji siedzącej. Nie zdziwiła się właściwie widząc, że dzbanek i miska wyglądają tak sarno jak zawsze. Ciekawość kazała jej zapomnieć o bólu i szybko zerknąć pod łóżko, by sprawdzić, że tak, też całkiem normalnie. Orzeł nadal siedział na poręczy. Esk spała, ale Babcia zauważyła, że to prawdziwy sen, a nie bezruch opuszczonego ciała. Teraz mogła tylko mieć nadzieję, że Esk nie zbudzi się, odczuwając nieposkromioną chęć polowania na króliki. Zniosła na dół niestawiającego oporu ptaka i wypuściła go na progu kuchennych drzwi. Przeleciał ciężko na najbliższe drzewo i usiadł na gałęzi. Miał wrażenie, że powinien mieć coś komuś za złe, ale w żaden sposób nie mógł sobie przypomnieć dlaczego. * * * Esk otworzyła oczy i przez długą chwilę wpatrywała się w sufit. W ciągu długich miesięcy nauczyła się na pamięć każdej wypukłości, każdego pęknięcia tynku, tworzących fantastyczny, odwrócony pejzaż, który zaludniła osobistą, złożoną cywilizacją. Sny tłoczyły się w jej myślach. Wysunęła spod kołdry ramię i popatrzyła na nie zdziwiona, dlaczego nie jest porośnięte piórami. Wszystko to było niezwykle zagadkowe. Odrzuciła kołdrę, przesunęła nogi na brzeg łóżka, rozłożyła skrzydła na wiatr i poszybowała nad światem. Odgłos uderzenia o podłogę w sypialni sprowadził Babcię. Staruszka mocno przytuliła przerażoną Esk. Kołysała się w przód i w tył, wydając bezsensowne, kojące dźwięki. Dziewczynka spoglądała na nią ze zgrozą. - Czułam, że znikam! - Tak, tak. Już wszystko dobrze - mruczała Babcia