... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Wystarczy popatrzeć na ludzi, którzy biorą siebie poważnie. A poza tym będę w kapeluszu. Teresa, która nigdy nie nosiła kapeluszy, chyba że szła do kogoś na ślub, specjalnie wybrała się do Londynu i wróciła z nowym, odpowiednim dla konserwatystki nabytkiem. — A jakiż to kapelusz nosi konserwatystka? — zainteresowałem się całkiem szczerze. Teresa nie szczędziła nam szczegółów. Kapelusz konserwatystki powinien być zrobiony z dobrego materiału, powiedziała, być w dobrym guście i dobrze leżeć na głowie; nie może być ani zbyt modny, ani zbyt frywolny. Dopiero po takim wstępie wyciągnęła go z pudła. Był taki, jaki być powinien. Nałożyła go, a ja i Robert uprzejmie wyraziliśmy swój zachwyt. — Jest diablo udany, Tereso — powiedział Robert. — Wyglądasz w nim serio, jak kobieta, która znalazła sobie cel w życiu. Po takiej dygresji każdy chyba rozumie, dlaczego widok Teresy siedzącej na trybunie, w kapeluszu przez duże „K”, miał mnie zwabić do Drill Hall w tamto godne uwagi piękne letnie popołudnie. Drill Hall była wypełniona po brzegi przez zadbanych, wyglądających nobliwie starszych ludzi. Nikt poniżej czterdziestki nie odmówił sobie (i mądrze, moim zdaniem) przyjemności plażowania. Kiedy już znalazłem się, dzięki pomocy usłużnego skauta, w dogodnym miejscu, pod ścianą, tuż obok przedniego rzędu krzeseł, przyszła mi do głowy myśl, że tego typu mityngi są zupełnie bezsensowne. Każdy z obecnych na tej sali z góry wiedział, na kogo odda swój głos. Nasi przeciwnicy znajdowali się na bliźniaczym spotkaniu w szkole dla dziewcząt. Prawdopodobnie oni także mieli pełną salę wiernych stronników. W jaki zatem sposób miało się kształtować opinię publiczną? Nie lepiej byłoby wymienić mówców? Albo wypuścić na ulice miasteczka ciężarówkę z megafonem? Albo zwołać wszystkich mieszkańców w jedno miejsce, ot choćby do parku? Moje rozmyślania przerwało głośne szuranie nóg grupki ludzi, którzy pojawili się na trybunie, gdzie dotychczas stały puste krzesła, stół i szklanka z wodą. Poszeptali między sobą, pogestykulowali i ostatecznie zajęli należne im miejsca. Teresa, w kapeluszu na głowie, została skierowana do drugiego rzędu między mniej znaczące osobistości. Przewodniczący, kilku ledwo trzymających się na nogach starszawych dżentelmenów, przedstawiciel głównej kwatery wyborczej, lady St Loo, dwie inne kobiety i kandydat zasiedli w pierwszym rzędzie. Przewodniczący rozpoczął swoje wystąpienie cichym i drżącym głosem, mamrotane przez niego banały ledwo dały się słyszeć. Był to bardzo stary generał, który szczytnie bronił ojczyzny w wojnie burskiej — a może w krymskiej, nie wiem, czy się nie przesłyszałem, zresztą, ta czy tamta, wszystko jedno, obie toczyły się całe lata temu, a świat, nad którym mówca się rozpływał, dawno już przestał istnieć. W pewnym momencie przesłodzony, cienki starczy głos zamilkł i grzmotnęły oklaski. W Anglii nigdy nie szczędzi się aplauzu dla starego druha, który przeszedł próbę czasu… Każdy w St Loo znał generała S. Wiadomo, powiadano, stara szkoła. W ostatnich, podsumowujących słowach, generał S. przedstawił zebranym członka „nowej szkoły”, kandydata konserwatystów, majora Gabriela, kawalera Krzyża Wiktorii. Wtedy lady Tressilian, którą nagle spostrzegłem na pierwszym z brzegu krześle najbliższego mi rzędu (prawdopodobnie znalazła się w tym właśnie miejscu powodowana instynktem macierzyńskim), westchnęła głęboko i szepnęła z przejęciem: — Jaka szkoda, że on ma takie pospolite nogi. Wiedziałem dobrze, o co chodzi starej damie. A przecież, gdyby mnie ktoś zapytał, co może być (lub nie być) pospolite w ludzkich nogach, za nic na świecie nie potrafiłbym odpowiedzieć. Gabriel był niewysoki i miał nogi odpowiednie do wzrostu — ani zbyt długie, ani zbyt krótkie. Nosił dobrze skrojony garnitur. A jednak, ponad wszelką wątpliwość, nogawki tego garnituru nie kryły nóg dżentelmena. Czy jest coś takiego w budowie i sposobie stawiania dolnych kończyn, w czym tkwi istota szlacheckiego urodzenia? Pytanie dla trustu mózgów