... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
— A tak! — wykrzyknął Fryc. — I za co! Święte słowa pana inżyniera. Powtarzam sobie: pan Roszak nie da mnie zginąć, ja nie dam zginąć panu Rosza-kowi. Pan Grzegorz także. Z ludźmi trzeba żyć! Ze 89 swoimi się pracuje. Co? Jednego nikt nie powie, co, panie inżynierze? Żebym ja nie był w porządku. Na żadnej komisji, na żadnym sądzie, prawda, panie inżynierze? — Prawda, panie Fryc — zgodził się Roszak — pan jest w porządku. No to nasze zdrowie. — Fachowiec — upajał się Fryc — to jest taki człowiek, że on w życiu nie zginie. Wstałem nagle, podszedłem do biurka. Wyjąłem nową paczkę piastów, zapaliłem, przerwać to jakoś, przerwać, czy powinienem to przerwać, dlaczego,-wziąłem bezmyślnie do ręki leżące na wierzchu angielskie pismo fachowe, na okładce fotografia mostu nad cieśniną morską, łuki biją w niebo, szaleństwo architekta, chyba jestem pijany, podszedłem do Fryca, pokazałem mu okładkę. — No, kiedy zrobimy coś takiego? — spytałem. Wziął pismo do ręki, obejrzał uważnie, głową pokiwał, pocmokał. — Ładne, nie powiem — rzekł z zazdrością — że też im to zatwierdzili! A Roszak nawet nie popatrzył, na tapczanie się rozsiadł, sięgnął po swoją teczkę i swoje pism<ł wyciągnął, dobre dziewczyny, i jakie różne, Roszak nie lubił tandety. — Mam coś lepszego, popatrzcie, lepiej zbudowane, nie? Zobacz, Grzegorz. — Kotarski ma tego całą stertę — powiedziałem. Podszedłem do biurka, wykręciłem numer Hanki. Pewnie leży na tapczanie, jeszcze nie zgasiła światła. Czyta książkę, kiedy książka nagłe, zanim to spostrzeże, wysunie się jej z ręki, nie otworzy już oczu, po omacku odnajdzie kontakt, przekręci go, ogarnie ją bezpieczna ciemność. A może już śpi, na boku, z nosem wtulonym w poduszkę — rozgrzana snem, bez- 90 bronna, a równocześnie najbardziej pewna, ostatnie przęsło, które ustoi. — Halo — posłyszałem jej głos. Milczałem, uśmiechałem się. — Halo — powtórzyła bez złości. Odłożyłem słuchawkę. — Jeszcze działasz? — zawołał Roszak. — Wykręciłem zegarynkę. — Że też one tak... — szeptał Fryc — w ten sposób... że też one tak mogą... Ojej, pan się popatrzy... A ta? Czemu nie, dobra jest, bardzo dobra... Moja żona, jak była młodsza, też była taka blondynka. Wysoka. Nad morze latem żeśmy jeździli. Ja to lubię nad morzem poleżeć w piasku, bo ludzie to chodzą, proszę pana, na dansingi, na molo, a ja w piaseczku, leżę sobie, i raz... — Pokażę to Kotarskiemu — roześmiał się Roszak — co, Grzegorz? Na głowie stanie, żebym mu to dał. — O, pan inżynier Kotarski — ocknął się Fryc — znam, znam, porządny człowiek, owszem, tylko nudzi, o Jezu, jak nudzi... Kiedy przyjedzie, wszyscy z budowy uciekają... — No i jak panu dogodzić, panie Fryc — powiedziałem z nagłym znużeniem, wbrew sobie, bo już nie chciałem do tego wracać — albo za mało projektanta fia budowie, albo za dużo. — E, tak się tylko mówi — wycofał się Fryc. — Ja tam swoją robotę znam, mnie kontrolować nie trzeba. Pan inżynier Roszak wie, my już pięć lat ze sobą, co, panie inżynierze, pięć lat! — Pięć — zgodził się Roszak. — Tak się tylko mówi — bełkotał Fryc — co mnie tam, tak się tylko mówi. Ot, jak przy naszym wiadukcie, tacy ludzie jak my, co? Pan jest w porządku, pan Roszak jest w porządku, ja jestem w porządku. 91 Zaopatrzenie za swoje odpowiada, a huta za swoje. Huta, mówię... — Jak pan to rozumie, panie Fryc? — spytał czujnie Roszak. — Zwyczajnie. Asortymentowego planu nie wykonali i workowali jak leci. Fachowiec nie potrzebuje komisji. Fachowiec wie. — Tak się tylko mówi - - powtórzyłem bezmyślnie, ale już mnie nie słuchali, już wzajemnie się nie słuchaliśmy, Fryc zaśpiewał „W Ołomuńcu na Fiszplacu", włączyłem telewizor, i kotłowało się jak zawsze, jak tyle razy, wyszli po pierwszej, Fryc zapraszał nas na jutro do „Kolorowej", uparł się, że musi się zrewanżować. Wykręciłem się robotą,, stanęło na tym, że będzie dzwonił i dowiadywał się. Nie mogłem zasnąć, teraz dopiero posłyszałem, że pada deszcz, grzmi za horyzontem, pokój rozbłyskiwał bezgłośnymi eksplozjami błyskawic, więc Fryc nad morzem lubi leżeć, o czym ja myślę, co mnie to obchodzi, nie mogę zasnąć. Będzie burza. A jednak Rowicki nie ma ambicji. Tym bardziej tego nie rozumiem, że ostatecznie cóż mu na mnie mogło zależeć. Najzdolniejsi nawet projektanci starają się dobrze żyć z weryfikatorem, rzadko bywa odwrotnie. A może jest trochę prawdy w tym, co mówią kreślarki, że pozycja Rowickiego jest mocno zachwiana? Kreślarki zawsze wszystko wiedzą najlepiej, z plotek i osobistych kontaktów, jedna z nich utrzymuje bliżej nie określone stosunki z Rosnerem, mówię „bliżej nie określone", bo nie wiem, czy to coś poważniejszego, czy zwykła obustronna umowa, nigdy się tym nie in- 92 teresowałem. Swego czasu Kotarski żartował, że zapewniam sobie w ten sposób karierę, w odpowiedzi na co nie przedstawiłem kreślarki do premii, niech jej Rosner wypłaca z osobistych funduszów. Mniejsza zresztą o plotki, po każdym biurze krążą śliskimi zawijasami, łączą ludzi i rozdzielają, przyczepiają przyczyny do wszystkich skutków, komentują przyjaźnie i ze szczególnym upodobaniem rozstrząsają nienawiści. Wspominam o nich dlatego, że chyba dostarczyłem im sporo materiału ostatnimi dniami, a także dlatego, że one właśnie uzasadniały zachowanie Rowickiego. Rowicki przyszedł, kiedy byłem sam w pokoju. Podszedł do mego biurka, a ja odstawiłem krzesło i schowałem popielniczkę do szuflady. — Co robisz? — spytał zdziwiony. — Ustalam naszą wzajemną równowagę — powiedziałem — i tak masz szczęście, jeszcze wczoraj dałbym ci w mordę. Widocznie naprawdę działo się wokół niego coś niedobrego, bo nawet nie zareagował, jak powinien