... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Stary człowiek miał rację. Chen nie może pozwolić sobie na wmie- szanie się w tę aferę; zresztą jego interwencja i tak niczego by nie zmie- niła. Jest tu robotnikiem, nie kwai, i ma za zadanie zdemaskować De- Vore'a. Nie może ryzykować, nawet by zapobiec tej niesprawiedli- wości. Potężniejszy z dwóch strażników — ten, którego Paweł nazwał Ten- giem — ruszył ku nim. Zatrzymał się, złożył ręce na biodrach i wskazał na robotników, którzy mają podejść do wozu z wodą. Chen poczuł mdłości. To jego wina. Ale nie może niczego zmie- nić. Paweł nie patrzył na niego. Widać było, że nie przyznał się, po co poszedł do wozu. Bez polecenia ku — robotnicy — ustawili się w krąg wokół młodzieńca i dwóch strażników. Zapadła straszna cisza. Chen rozejrzał się po zebranych ludziach i zauważył, że większość z nich od- wraca lub spuszcza wzrok, by nie widzieć tego, co dzieje się w środku kręgu. Znów zaszczekał głos Tenga: — Ten człowiek był nieposłuszny. Znał przepisy, a jednak je złamał. — Zaśmiał się krótko i brutalnie. — Był głupi. Teraz zostanie ukarany za swą głupotę. Wyciągnął zza pasa długą pałkę i odwrócił się do Pawła. Chang uśmiechnął się i pchnął młodzieńca na swego kamrata. Bez ostrzeżenia Teng zamachnął się, uderzając Pawła pałką w nogi od tyłu, tak że ten upadł. Chłopak wydał przerażający dźwięk: pełne lęku skomlenie. Chen wzdrygnął się i zacisnął zęby. Teng stanął ponad młodzieńcem, uśmiechając się do niego. — Wstawaj, Paweł. To jeszcze nie koniec. Powoli, nie spuszczając wzroku z twarzy oprawcy, Paweł dźwignął się na nogi. Uśmiech nie znikał Tengowi z warg, zdawał się wwiercać w ofiarę. Widać było, że strażnik świetnie się bawi. Zerknął na pałkę i znów uderzył, tym razem w bok głowy Pawła. Chłopiec upadł z jękiem bólu. Chen poczuł, że po kręgu zgromadzonych ludzi rozchodzi się fala oburzenia. Jednak wszyscy milczeli. Nikt się nie poruszał. Nikt nic nie robił. Teng przyłożył czubek pałki do głowy młodego człowieka i pchnął delikatnie, przewracając go na plecy. Następnie zerknął na towarzysza. — Chang! Daj pręt! Tym razem ludzie zamruczeli cicho. Teng odwrócił się, przesunął wzro- kiem po twarzach i zaśmiał się. — Jeśli jeszcze ktoś chciałby tego posmakować, wystarczy powiedzieć. Chętnie spełnię jego prośbę. Chang podszedł do niego, odebrał pałkę i wręczył długi, cienki pręt, połączony drutem z małym pudełkiem. Teng przypiął pudełko do kieszeni spodni i nacisnął przycisk z boku pręta. Pręt zasyczał złowieszczo. Teng popatrzył na Pawła. — Spuszczaj spodnie, chłopcze! Chen dostrzegł, że Paweł przełykał z trudem ślinę. Młodzieniec był skamieniały ze strachu. Zaczął szamotać się ze sznurkami, na których AT.0 trzymały się jego spodnie, wreszcie zdołał rozplatać węzeł. Stanął z opusz- czoną głową, a spodnie opadły mu do kostek. Pod spodniami był nagi. Drżał niepowstrzymanie. Członek skurczył mu się ze strachu. Teng spojrzał na niego i wybuchnął śmiechem. — Jaki z nas piękny, duży chłopiec, co, Paweł? Nic dziwnego, że nie mamy jeszcze dziewczyny! — Znów rozległ się brutalny śmiech. Potem mężczyzna dotknął prętem czubka członka młodzieńca. Paweł szarpnął się wstecz, lecz Teng nie włączył jeszcze prądu. Zerknął na Changa i obaj mężczyźni zaśmiali się z żartu. Następnie Teng nacisnął przycisk i pchnął prętem w krocze chłopaka. Paweł zwinął się konwułsyjnie wpół i niczym martwy padł na ziemię. Widocznie Teng nastawił napięcie na maksimum, gdyż w ciepłym, nieruchomym powietrzu rozszedł się nagle ostry zapach przypalonego ciała. — Ty cholerny bydlaku! Słowa rozległy się po lewej stronie Chena. Odwrócił się i ujrzał, że wypowiedział je ten sam stary mężczyzna, który z nim rozmawiał. Teng także się odwrócił i wbił wzrok w mężczyznę. — O co chodzi, Fang Hui? Czy chciałbyś przyłączyć się do zabawy? Za plecami Tenga zabrzmiał zaniepokojony głos Changa: — Pałką go, Teng Fu. Prętem zabijesz dziada. Lecz Teng nie słuchał go. Powoli podszedł do starego mężczyzny i stanął przed nim; górował nad nim o półtora głowy. — Coś ty powiedział, starcze? Jak mnie nazwałeś? — Słyszałeś mnie, Teng. — Fang Hui uśmiechnął się blado. Teng zaśmiał się. — Tak, słyszałem cię, Fang. — Wyciągnął ramię, jedną ręką uchwycił twarz mężczyzny, siłą otworzył mu usta, wepchnął do nich pręt i zacisnął na nim zęby Fang Hui. Następnie cofnął dłoń. Jeden palec zawisł ponad przyciskiem na skrzynce. — Chciałbyś tego posmakować, Fang Hui? Oczy Starca rozszerzyły się z przerażenia. Teng powoli wysunął pręt z ust starca, a jego wielką, brzydką twarz rozjaśnił uśmiech sadystycznej radości. — Dobry chłop to spokojny chłop, co, Fang? Stary człowiek skinął z przesadą głową. — Dobrze — rzekł cicho Teng i kopniakiem powalił Fanga na ziemię. Starzec leżał i dyszał. Chen zerknął na niego, czując ulgę, że nie stało mu się nic gorszego, po czym powrócił wzrokiem do Tenga. Nie było to łatwe. Niełatwo było nie krzyknąć wraz z Fang Hui. A jeszcze trudniej było stać bezczynnie w kręgu. Paweł zaczynał się poruszać. Podniósł głowę z ziemi i rozejrzał się niewidzącym wzrokiem, po czym znów opuścił głowę