... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

— Nie wiem, nie mam pojęcia. — Adela patrzyła na mnie wystraszona. — Znasz jakiegoś łyska w adidasach? — Nie... — Może to jakiś przypadkowy podglądacz. — Nie. — Skąd ta pewność? — Zobacz, co zostawił — ścisnęła mnie za rękę. — Gdzie? — W tym chojaku, na lewo! Dopiero teraz zauważyłem na eleganckim krzaku cisu dwie jasne plamy, które kłóciły się z nieskazitelną, jednostajnie ciemną barwą igliwia. Podszedłem zaintrygowany bliżej i wytrzeszczyłem oczy ze zdumienia. Powieszone za szyje na gałązce chwiały się żałośnie dwie laleczki, maskotki, dziewczynka i chłopczyk typu Jaś i Małgosia, sprzedawane powszechnie w naszym mieście w kioskach „Ruchu”. Prztyknąłem je palcem. — Tego się przestraszyłaś? — próbowałem roześmiać się, ale nie bardzo mi wyszło. Adela wciąż wpatrywała się w powieszone figurki oczyma okrągłymi jak spodeczki. — To my — wyszeptała. — Głupi żart! — wzruszyłem ramionami. — Nie. To nie żart. To znak! — Znak? — Ostrzeżenie! — Mówię ci, że to jakiś wariat — próbowałem bagatelizować. — Nie... to oni — przełknęła ślinę przez ściśnięte gardło. — Myślisz, że to sprawka Defonsiaków? Skinęła głową. — Niemożliwe — powiedziałem — to był jakiś łysoń. O ile wiadomo, w szeregach Defonsiaków jeszcze nikt nie ołysiał. — To mógł być ktoś przebrany. — Daj spokój, za dużo oglądasz filmów kryminalnych! — Gdybyś założył na głowę obcisłą jasną pończochę, też byś z daleka wyglądał jak łysy. — Też masz pomysły! — Zresztą Gruby Cypek mógł wynająć kogoś... — Prawdziwego łysonia? Żeby nas straszył i śledził? — zaśmiałem się. — Ty nie wiesz, jakie różne rzeczy mu chodzą czasem po głowie... Boję się! — Nie masz czego! — powiedziałem. — Przypuśćmy nawet, faktycznie kazał nas śledzić. No to co... — Jak to, co? — Adela spojrzała na mnie zaskoczona. — No to co, ja się pytam — rzekłem wyzywająco. — Niech nas śledzi! Niech się dowie! — Nie... och, nie! — przeraziła się Adela. — Nie powinien się dowiedzieć... To byłoby okropne! Zacisnąłem zęby. Słowo daję, nie podobał mi się ten jej strach... Doprawdy, już zbyt przesadny! — Nie cierpię tego!... — wybuchnąłem. — Tego pilnowania się, tej tajemnicy, tych twoich strachów... Czy cały czas mamy żyć w lęku? — Przez kilka dni, zanim... zanim... — Zanim co? — Zanim nie przygotuję Cypka i zanim ty nie zrobisz tego, co obiecałeś. — Mam lepszy pomysł — powiedziałem. — Jaki? — Silne uderzenie! — Silne uderzenie? — Skończmy z tym wszystkim za jednym zamachem! Zróbmy im kawał, niech zgłupieją z wrażenia! — Co masz na myśli? — zaniepokoiła się Adela. — Pokażemy się razem na kortach! Jeszcze dzisiaj! A to będzie sensacja! — Na kortach? — Adela wytrzeszczyła oczy. — Tak na kortach! Adela umilkła osłupiała. Mój pomysł musiał zaskoczyć ją całkowicie. Odkąd tenis stał się modny w naszym mieście, korty zamieniły się w rodzaj forum, gdzie koncentrowało się popołudniowe życie młodzieży. Pójść z dziewczyną na korty znaczyło rzucić wyzwanie. — Daj spokój — wymamrotała wreszcie. — Czy zdajesz sobie sprawę... to byłaby przecież... — Prowokacja — dokończyłem — ale ja mam właśnie zamiar prowokować i wyjaśnić szybko sytuację. — Ani się waż — oczy Adeli rozbłysły gniewnie. — Nie życzę sobie żadnych skandali, rozumiesz? Żadnych. — Nie chcesz palić za sobą mostów... — rzekłem ze źle ukrywaną goryczą. — Po prostu boję się plotek. Musimy postępować rozsądnie. — Rozsądnie? Duże brawo i buźka! Precz z improwizacją uczuciową! My bazujemy na rozsądku! Wszystko winno być przewidziane, zaplanowane i ubezpieczone. I helikopter na chodzie, gotowy do ewentualnego odwrotu. To nie jest głupie, słowo daję! To się nazywa myślenie praktyczne i zimny rozsądek. Tylko, że od tego zimna zaczynają mi marznąć uszy... — Co masz na myśli? — Adela zmarszczyła brwi. Nie odpowiedziałem. Ja też nie chciałem palić mostów. I choć mnie korciło wyrąbać prosto z mostu, co myślę o nadmiernej ostrożności Adeli, ugryzłem się w język i milczałem. Gdybym czuł, że ona tylko się boi, że to jest po prostu tchórzostwo, próbowałbym ją przekonywać, ale ja wiedziałem, że to nie jest tchórzostwo, to jest bardzo chłodna kalkulacja. Na mój gust stanowczo za dużo tej kalkulacji, a za mało prawdziwego uczucia... A może w ogóle brak? Wszystko u Adeli jakieś takie za dobrze obmyślane, wykalkulowane... O właśnie, to trafne słowo — wykalkulowane. Zupełnie nie tak wyobrażałem sobie to pierwsze spotkanie. Cholernie przykro mi było, ale milczałem pokornie, bo się bałem już pierwszego dnia naszej przyjaźni zgłaszać pretensje i robić dziewczynie wyrzuty. W każdym razie nie spodziewałem się tego po Adeli, wprost przeciwnie... I nagle olśniła mnie myśl. Ależ tak, to przecież niesłychanie proste! Adela, całkiem zwyczajnie, nie była jeszcze z nikim poważnie zaprzyjaźniona, nie była nikim zainteresowana, nie zaangażowana... powiedzmy krótko: nie kochała się w nikim! To niezwykłe, gdy się zważy jej powodzenie, jej oszałamiające sukcesy towarzyskie, ten otaczający ją tłumek... Nigdy bym nie przypuszczał! A jednak... tak, to było trafne wytłumaczenie. Adela wszystkie swoje uczucia trzymała jeszcze w banku... A więc głowa do góry! Używając metafory meteorologicznej — oziębłość Adeli to chłód poranku przed wschodem słońca. Gdy słońce wzejdzie, chłód zniknie. Rzecz w tym, kto będzie słońcem. Otóż, nie chwaląc się, w tej chwili ja mam największą szansę. Zaprzeczyć się nie da. Poczułem duże rozradowanie, tudzież uniesienie poetyckie. Niestety, Adela nader szybko sprowadziła mnie na ziemię. — Coś tak zbaraniał nagle? — zapytała. To też była metafora, ale na mój gust zbyt brutalna, aczkolwiek zapewne ludowa. — Źle się czujesz? — Adela spojrzała na mnie zatroskana. — Nie, po prostu myślałem... — O czym? — Oczywiście o tobie, to znaczy o nas, i w ogóle. — No i co wymyśliłeś? Zgadzasz się z tym, co mówiłam? — Tak, jak najbardziej — zapewniłem pośpiesznie. — Przyjmuję twoje warunki. Zaprzyjaźnimy się na tydzień! — To znaczy zerwiesz z Zygmuntem Gnackim? — Adela spojrzała na mnie badawczo. — Zastanowię się jeszcze... Sam nie wiem, dlaczego to mi się wyrwało, bo przecież zupełnie nie to chciałem powiedzieć... tak, zupełnie nie to... ale może zdenerwowała mnie ta natarczywość. — Jak długo będziesz się zastanawiał? — usłyszałem jej chłodny głos. — Wiem, że ci niezbyt zręcznie, więc może ja sama z nim porozmawiam? — zaproponowała nagle. — Ty?! — Tak. — Nie... Och, nie — przestraszyłem się. — Jutro z nim zerwę, na pewno. Kiedy się spotkamy? — Jutro, kwadrans po siódmej, w tym samym miejscu — Adela wstała i pożegnała się ze mną. — A zatem, do jutra. — Odprowadzę cię — bąknąłem pod nosem. — Nie — ucięła stanowczo. — Wrócimy osobno, tak będzie bezpieczniej. Idź przez stare boiska. Będziesz miał nawet bliżej! Przygryzłem wargi i ruszyłem, rad nierad, w stronę dawnych terenów sportowych „Ozamu”