... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Zabrzmiało to lepiej niż mało uprzejme: „nie". — Dowiedziałem się o pewnym ośrodku w Pensylwanii. Kiedy tam trafisz, nie możesz już wyjść na zewnątrz, w czasie pobytu nikt z tobą nie rozmawia i w ogóle. — Pustelnia. — Nie chcę tego tak określać. — Kiedy zamierzasz wyjechać? — Umówiłem się z nimi na środę. 80 Springer rozmyślnie zrobił zafrasowaną minę. — Czy to ci krzyżuje plany? — Nie, w porządku. — Powiedz. — No dobrze, liczyłem, że pojedziesz na następne spotkanie. — Kiedy to będzie? — Dostaliśmy zawiadomienie od Systemu. — Springer zerknął na kalendarz. — Zapraszają nas na następny czwartek. Jesteśmy umówieni na trzecią po południu. Wiem, że teraz wypada moja kolej, ale... — Nie przejmuj się, ja to załatwię. — Jesteś pewien? Mai gestem przerwał dalszą dyskusję. Na jego twarzy pojawił się wyraz niewypowiedzianej ulgi. Ominie go pustelnia. Następne pół godziny Springer przeznaczył na wybór i pakowanie diamentów dla Seggermana. Oznakowane pakieciki włożył w odpowiedniej kolejności do skórzanej saszetki, którą następnie schował do nesesera. Z dolnej szuflady biurka wyjął mniej konserwatywny spośród dwóch przechowywanych tam krawatów, przyozdobiony drobnym niebieskim wzorem na brązowym tle. Ubrał się dzisiaj w bladoniebieską koszulę ze złotą spinką w kołnierzyku oraz dwurzędowy garnitur z brązowej, angielskiej wełny. Wiedział, że Seggerman przepada za brązowymi garniturami. Zdjął marynarkę. Z tej samej szuflady wydobył automatyczny rewolwer marki Smith & Wesson kalibru 9 mm oraz kaburę. Sprawdził, czy broń jest nabita i zabezpieczona. Pewność ruchów wskazywała, jak dobrze jest z nią obeznany. Wsunął rewolwer do kabury, po czym przykrył kolbę zabezpieczającą klapką. Założył szelki z kaburą i poruszył ramionami, aby się dopasowały. Mocujące kaburę elastyczne paski ściśle przylegały do pleców, lecz zupełnie nie krępowały ruchów. Na lewym boku, tuż pod pachą poczuł dotyk broni. Włożył marynarkę, obciągnął rękawy koszuli, poprawił krawat i wyszedł z biura. Zajmowany przez Seggermana apartament znajdował się na trzydziestym dziewiątym piętrze. Springer odnalazł numer na liście domofonu i nacisnął guzik. Po kilkunastu sygnałach zgłosił się Seggerman. Prosił Springera, by zechciał poczekać dziesięć minut. Springer dał mu piętnaście. Usiadł przy niewielkim stoliku w przyjemnie urządzonym holu i zamówił sok pomidorowy z cytryną. Czuł się już lepiej niż z rana, a późnym popołudniem powinien dojść do pełnej formy. Gdy zapukał do drzwi oznaczonych numerem 3904 A, otworzył Kamień 81 mu Seggerman w nieświeżej koszuli i wygniecionych spodniach bez paska. W pokoju unosiła się woń perfum, dymu z papierosów oraz rozlanego wina. Seggerman uprzątnął niski kwadratowy stolik ustawiony w pobliżu dużego, wychodzącego na północ okna. Springerowi takie oświetlenie bardzo odpowiadało. Dzięki niemu Seggerman będzie dokładnie widział, co kupuje, i nie powinien mieć później żadnych pretensji. (Przed kilku laty Springer przeprowadzał transakcję sprzedaży w Sherry Netherland przy wyjątkowo niekorzystnym świetle. W pewnym momencie klient przerwał wypłatę i zakwestionował trzy największe kamienie, twierdząc, że nie są aż tak doskonałe, jak to przedstawił Springer. Później się okazało, iż zwrócił diamenty o gorszej barwie, niż te, które otrzymał od Springera). Seggerman zaproponował coś do picia, lecz Springer odmówił. Usiedli przy stole i przystąpili do interesów. Springer spostrzegł, że Seggerman nie ma skarpet. Jego czarne, staromodne pantofle przez kontrast nadawały gołym kostkom odcień chorobliwej bladości. Seggerman miał zmęczoną, pełną twarz. Był wysokim, brzuchatym mężczyzną. Należał do największych producentów biżuterii na Północnym Zachodzie, a w Nowym Jorku zjawiał się dwa lub trzy razy do roku. Springer udał, że nie słyszy odgłosu zamykanych drzwi do przyległej sypialni. Rozstawił na stole trójnóg z powiększającą dziesięciokrotnie lupą, po czym otworzył saszetkę z pakiecikami. Zaczął pokaz od kilku pięciokaratowców w kolorze F/G i klasie BDW l i 2. Niemal bez wyjątku były to największe i najlepsze okazy, jakie Springer ze sobą przyniósł. Prawdopodobieństwo, że Seggerman kupi któryś z nich, było bardzo niewielkie. Zapewne ograniczy się tylko do oględzin. Springer jednak uważał, że nic nie zaszkodzi, jeśli na początek olśni klienta. A znał go bardzo dobrze. Wiedział, że Seggerman przyjechał po siedemdziesięciopięciopunktowce i jednokaratowce do pierścionków oraz pojedynczych wisiorków. Gdyby Seggermana interesowały duże kamienie, Springer postąpiłby odwrotnie, zaczynając demonstrację od rozmiarów mniejszych. Ku zaskoczeniu Springera, Seggerman mocno się ożywił na widok dwukaratowych kamieni o wyjątkowej urodzie. Długo oglądał je pod lupą, a gdy Springer zapytał, czy ma tę partię schować, powiedział, że nie, i odłożył otwarty pakiecik na bok. Miał więc zamiar powrócić do niego później. Springer prawidłowo odgadł intencje klienta. Poważne transakcje rozpoczęły się przy mniejszych kamieniach. Seggerman zdecydował się na dwadzieścia jednokaratowych diamentów średniej jakości i był 82 w trakcie przeglądania siedemdziesięciopunktowców, gdy z sypialni wyszła dziewczyna. Nie ruszając się z miejsca, Seggerman przedstawił ją jako Darlene. Równie dobrze mogła mieć osiemnaście, jak i trzydzieści lat. Zebrane do tyłu włosy przewiązała kawałkiem wstążki. Widoczne odrosty wskazywały jednoznacznie, że zapomniała ostatnio odwiedzić fryzjera. Była krucha i zbyt mocno umalowana. Miała na sobie wczorajszy wieczorowy strój. Czarna krepa opinała ją od talii w dół, natomiast uszyta z czarnej lamy wydekoltowana góra była już znacznie obszerniejsza