... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
.. – Eamonn pospieszył za mną, kładąc rękę na moim ramieniu. – Nie musisz odchodzić w takim pośpiechu, pani! Racz przynajmniej... przynajmniej napić się ze mną, dobrze? Nie możesz... nie wolno ci... – Rzucił złe spojrzenie na siostrę. – Jesteśmy podobni, urodzeni z jednego łona! Nie wolno ci stawiać jednego z nas nad drugie! – Panie! – Strząsnęłam jego rękę. – Jestem ambasadorem królowej! Tak mnie traktujesz? – Nigdy w życiu nie przymusiłem żadnej kobiety! – Popatrzył na mnie gniewnie. – Ale jak mogłaś dokonać takiego wyboru? To nie przystoi! Wzruszyłam ramionami. – Panie... – zaczęłam uprzejmie – tak jak ty pożądasz D’Angelinów dla naszego piękna, tak my u innych podziwiamy śmiałość i odwagę. Cechy, jakie ma twoja siostra. – Mówisz, że ja ich nie posiadam? – Eamonn dziko wykrzywiał twarz, doprowadzając się do furii. – Mówisz, że brak mi odwagi? Wokół nas zaczął gromadzić się tłum. Joscelin niepostrzeżenie przysuwał się do mojego boku. Czując jego krzepiącą obecność, popatrzyłam na Eamonna i ponownie wzruszyłam ramionami, zachowując obojętny wyraz twarzy. – Ja tego nie powiedziałam, panie. Twoje czyny przemawiają w moim imieniu. – I to głośniej, niż sobie wyobrażasz, Eamonnie. – Słowa Grainny, ostre i szydercze, wzbudziły powszechny śmiech. Eamonn odwrócił się i spiorunował siostrę wzrokiem, niemal purpurowy z gniewu, z zaciśniętymi pięściami. Odpowiedziała mu chłodnym spojrzeniem, unosząc rudozłote brwi. – Sam pościeliłeś sobie łoże, a teraz płaczesz, że śpisz w nim samotnie? – Jeśli chcesz śmiałości... – wycedził przez zaciśnięte zęby – pokażę ci śmiałość! – Potrząsnął pięścią w powietrzu i wrzasnął: – Dalriadowie ruszą na wojnę u boku Drustana mab Necthana! Wybuchły wiwaty; jeśli rozległy się jakieś jęki, to zostały zagłuszone przez fale radości. Eamonn potrząsał pięścią, krzycząc, porwany entuzjazmem. Myślę, że na chwilę zapomniał o mnie; byłam niczym więcej, jak tylko języczkiem u wagi w tej głębokiej rywalizacji między Bliźniętami. Ale zaraz sobie przypomniał i odwrócił się w moją stronę z jasnymi oczami, z szerokim uśmiechem. – Co na to powiesz, D’Angelino? – zapytał, łapiąc mnie za ramię. – Czy jestem wystarczająco śmiały? Koń, miecz, brosza... okazywał chłopięcą radość z odniesionego zwycięstwa. Uśmiechnęłam się wbrew sobie. – Tak, panie – odparłam szczerze. – Wystarczająco. Stojący przy mnie Joscelin odetchnął głęboko. Tak oto przespałam się z Bliźniętami, władcami Dalriady. Błogi, rozanielony uśmiech przez wiele dni nie schodził z twarzy Eamonna, gdy zajmował się przygotowaniami do wojny. Byłam w tamtą noc zdecydowanie bardziej trzeźwa, przypuszczam więc, że obsłużyłam go lepiej niż siostrę, ale Grainna się nie skarżyła. Pewnego dnia przyłapała mnie w sali i wsunęła na moje ramię złotą bransoletę, misternie splecioną ze złotego drutu. – Na szczęście – powiedziała z uśmiechem. – Ta bogini, której służysz, jest potężna. Miałam taką nadzieję. Wyruszyliśmy na wojnę. SIEDEMDZIESIĄT DWA D’Angelinowie nie musieli maszerować; to nie była nasza wojna. Mogliśmy postawić żagle i ruszyć w długą drogę, żeby po ominięciu Cieśniny obrać kurs na południową Siovale. Ale byłby to kurs tchórzowski, a poza tym co mielibyśmy do zakomunikowania królowej? Nim dobilibyśmy do brzegu i przedostali się do Ysandry, Cruithnowie albo by zostali wybici, albo przed nami przebyli Cieśninę. Drustan chciał pospieszyć z pomocą Terre d’Ange; my, D’Angelinowie, musieliśmy zrobić to samo dla Cullach Gorrym. Kwintyliusz Rousse zostawił połowę ludzi na okręcie z rozkazem przekazania wieści królowej, jeśli zginiemy na wojnie. Pozostali ruszyli do boju. Dalriadowie jechali na wojnę jak na wesele, wśród śmiechów, krzyków i żartów, ubrani w najlepsze stroje. Ich panowie wciąż walczą w dawnym stylu, na rydwanach bojowych; prezentują się niezwykle widowiskowo, jak wskrzeszeni bohaterowie helleńskiej opowieści. Cruithnowie są spokojniejsi, ale równie groźni, ich dzikie oczy i okrutne uśmiechy błyskają w tatuowanych twarzach. Przodem pojechało dwudziestu wojowników, Dalriadów i Cruithnów na najszybszych koniach, żeby zakreślać przed nami szerokie półkola. Nieśli bliźniacze sztandary, pod którymi walczyli, Fhalair Ba?, Biała Klacz z Eire na zielonym polu, i Cullach Gorrym, Czarny Dzik na polu szkarłatnym. Wznosiliśmy okrzyki na ich cześć, kiedy odjeżdżali, wykręcając się w siodłach i machając rękami na pożegnanie, wiedząc,że najpewniej czeka ich śmierć. Jeśli im się powiedzie, rozpuszczą wieści, a w konsekwencji sprzymierzeńcy zasilą nasze szeregi podczas marszu na wschód. Niektórym miało się powieść. Niektórzy mieli zginąć. Drustan patrzył za nimi w milczeniu. Pięćdziesięciu ludzi, nie więcej, dotarło do Innisclanu, przebiwszy się przez siły Maelcona. Dwie pełne setki wyruszyły w drogę, żeby chronić następcę tronu, jego matkę i siostry. Był wśród nich jego ojciec, który zginął później z rąk Tarbh Cró. Matka Maelcona, Foclaidha, pochodziła z Brugantów, którzy słuchali Czerwonego Byka; to jej współplemieńcy najechali Bryn Gorrydum, zapoczątkowując krwawą łaźnię. I sadzając Maelcona na tronie. Nic dziwnego, pomyślałam, że Lwica z Azalii próbowała pertraktować z Foclaidha i Maelconem. Zastanowiłam się, czy Mark de Trevalion został odwołany z wygnania, czy jego córka Bernadetta zechce poślubić Ghislaina de Somerville, czy Mark wyrazi zgodę. Zastanawiałam się, czy wybuchła wojna, co porabiał d’Aiglemort i śmiercionośne żmije z gniazda Szachrizaj. Zastanawiałam się, czy Ysandra wciąż nosi koronę czy rodzina królewska Aragonii wysłała wojsko i w jakiej sile. Zastanawiałam się, co wiedział Waldemar Selig. To było straszne, przebywać tak daleko od kraju i wiedzieć tak niewiele, ale nie mogłam przestać się zastanawiać. Jechałam z Hiacyntem i Joscelinem, Necthaną i jej córkami oraz innymi domownikami Bliźniąt za wyprzedzającą nas armią. W d’Angelińskim lecie krztusilibyśmy się w pyle, ale w Albie była późna wiosna i deszcz padał prawie codziennie, zraszając i zazieleniając ziemię. Nasza kolumna rozciągała się na całą milę, skłębiona i niezdyscyplinowana, posuwając się w tempie piechurów. Jechaliśmy bez końca, jedząc, co się dało; oddziały zaopatrzeniowe pustoszyły wioski, nie bacząc na przekleństwa wieśniaków. Cruithnowie Drustana polowali, a ich strzały znajdywały zwierzynę z zabójczą precyzją. Jego ludzie nigdy nie byli głodni. I przez cały czas przybywali sprzymierzeńcy, skupiając się pod sztandarem Cullach Gorrym. Dekanatowie i Kowranicy, Ordowalowie i Dummonowie zasilali szeregi Czarnego Dzika, dzięki czemu stale rośliśmy w siłę. Potem zjawiła się dzika banda Sigowów i Wotadów z północy, wyzywająco wymachując sztandarem Czerwonego Byka. Wojownicy mieli jasne włosy, postawione wysoko, usztywnione wapnem na dalriadzką modłę, i niebieskie tatuaże Cruithnów. Napływały także złe wieści, o plemionach Tarbh Cró wiernych Maelconowi, o zabitych sześciu zwiadowcach Drustana. Maelcon wiedział. Maelcon gromadził armię. Maelcon czekał