... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

– O czym ty mówisz? – Jeden, dwa, trzy, cztery. Jeszcze wam ich nie brakuje? – O czym ty, do diabła... – Olivetti urwał nagle, a oczy mu się rozszerzyły, jakby nagle otrzymał cios prosto w brzuch. – I co, już wam świta? Mam odczytać ich nazwiska? – Co tu się dzieje? – spytał oszołomiony kamerling. Dzwoniący roześmiał się głośno. – Pański oficer jeszcze pana nie poinformował? To nieładnie. Nic dziwnego. Taki dumny. Wyobrażam sobie, jaką hańbą byłoby powiedzenie panu prawdy... że czterech waszych kardynałów, których przysięgał chronić, gdzieś zniknęło... – Skąd masz tę informację?! – wybuchnął Olivetti. – Niech ksiądz spyta swojego komendanta – napawał się swoją przewagą dzwoniący – czy wszyscy kardynałowie znajdują się w Kaplicy Sykstyńskiej. Kamerling spojrzał pytająco na Olivettiego. – Signore – szepnął mu do ucha komendant – to prawda, że czterech kardynałów nie dotarło jeszcze do Kaplicy Sykstyńskiej, ale nie ma powodu do niepokoju. Każdy z nich zgłosił swoje przybycie w miejscu, gdzie będzie nocował, zatem wiemy, że znaleźli się bezpiecznie w obrębie miasta. Sam ojciec jadł z nimi podwieczorek zaledwie parę godzin temu. Po prostu się spóźniają na spotkanie przed konklawe. Szukamy ich, ale jestem pewien, że tylko stracili poczucie czasu, spacerując gdzieś po terenie Watykanu. – Spacerując? – Z głosu kamerlinga zniknął spokój. – Mieli się stawić w kaplicy ponad godzinę temu! Langdon spojrzał porozumiewawczo na Vittorię. Zaginęli kardynałowie? A więc już wiadomo, czego szukali gwardziści. – Sądzę, że przekona was lista, którą mam przed sobą – ciągnął ich rozmówca. – Jest tu kardynał Lamassé z Paryża, kardynał Guidera z Barcelony, kardynał Ebner z Frankfurtu... Olivetti sprawiał wrażenie, że przy każdym nazwisku coraz bardziej się kurczy. Rozmówca przerwał, jakby szczególnie napawał się przyjemnością z ujawnienia ostatniego nazwiska. – A z Włoch... kardynał Baggia. Kamerling stracił całą energię, jak żaglowiec, który wpadł nagle w strefę ciszy. Jego sutanna nagle wydała się zbyt obszerna, a on osunął się bezwładnie na krzesło. – I preferiti – wyszeptał. – Czterech faworytów... w tym Baggia... który był najbardziej prawdopodobnym kandydatem... Jak to możliwe? Langdon czytał dość dużo na temat wyboru papieża, żeby zrozumieć, skąd wziął się wyraz rozpaczy na twarzy księdza. Wprawdzie formalnie każdy kardynał poniżej osiemdziesiątego roku życia mógł zostać papieżem, ale tylko nieliczni cieszyli się dostatecznym poważaniem, żeby uzyskać większość dwóch trzecich głosów w głosowaniu, w którym liczyły się wyłącznie osobiste preferencje. Nazywa się ich preferiti. I wszyscy zniknęli. Na czole kamerlinga pojawił się pot. – Co zamierzasz z nimi zrobić? – A jak sądzicie? Jestem potomkiem Hassassinów. Langdon poczuł, że przechodzi go dreszcz. Dobrze znał tę nazwę. Kościół zdążył w minionych latach narobić sobie śmiertelnych wrogów – Hassassinów, templariuszy, armie, które albo były prześladowane przez Watykan, albo przez nie zdradzone. – Wypuśćcie kardynałów – poprosił kamerling. – Czy nie wystarczy groźba zniszczenia Miasta Boga? – Zapomnijcie o swoich czterech kardynałach. Oni są już dla was straceni. Bądźcie pewni, że ich śmierć zapamiętają... miliony. To marzenie każdego męczennika. Dzięki mnie staną się gwiazdami mediów. Jeden po drugim. Do północy iluminaci pozyskają uwagę całego świata. Po cóż zmieniać świat, jeśli ten nie patrzy? Publiczne egzekucje mają w sobie jakąś upajającą grozę. Udowodniliście to już dawno temu... Inkwizycja, torturowanie templariuszy, wyprawy krzyżowe. – Przerwał na chwilę. – i oczywiście la purga. Kamerling milczał. – Nie pamięta ksiądz, co to była la purga? Oczywiście, że nie – jesteś zbyt młody. Księża są marnymi historykami. Może dlatego, że wstydzą się swojej historii. – La purga – usłyszał Langdon własny głos. – Tysiąc sześćset sześćdziesiąty ósmy rok