... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
– Nie skończyłam jeszcze tych wykładów. – Nie ma takiego miejsca na świecie, gdzie by nie chcieli twoich wykładów. Pewnie mogłabyś tylko tym się zajmować – powiedział i wiedziałam już, że zacznie mi wiercić dziurę w brzuchu. – Eksportujemy swoją przestępczość do innych krajów – odpowiedziałam. – Jedyne, co możemy zrobić, to nauczyć ich tego, czegośmy się sami dowiedzieli, walcząc z nią... – To nie przez wykłady siedzisz w tym kraju irlandzkich krasnoludków – przerwał mi i usłyszałam odskakujący kapsel. – Nie przez to, i wiesz dlaczego. – Marino – ostrzegłam. – Nie rób tego. Ale on mówił dalej. – Od czasu rozwodu Wesleya ciągle masz jakieś powody, żeby uciekać, to tu, to tam. A teraz też nie chcesz przyjechać i z tego, co słyszę, po prostu boisz się jakiegoś działania i decyzji. Ale pamiętaj, że przyjdzie taki moment i będziesz musiała postanowić, w tę czy w tę. – Zrozumiałam. – Starałam się łagodnie przerwać ten płynący z dobrego serca monolog. – Marino, nie siedź całą noc. Urząd koronera mieścił się pod numerem 3 przy Store Street, naprzeciwko Custom House i dworca autobusowego, niedaleko doków i rzeki Liffey. Mały, stary budyneczek zbudowany był z cegły, a uliczkę prowadzącą na jego tyły zagradzała ciężka, czarna brama z napisem PROSEKTORIUM, wymalowanym białymi literami. Weszłam po schodkach, nacisnęłam dzwonek i czekałam we mgle. Wtorkowy poranek był chłodny, a drzewa zaczynały już wyglądać jesiennie. Czułam teraz niewyspanie. Piekły mnie oczy, w głowie miałam pustkę i niepokoiło mnie tylko to, co powiedział Marino, zanim się wyłączyłam. – Dzień dobry, doktor Scarpetta – powiedział radośnie administrator, który mnie wpuścił. – Jak się pani dziś miewa? Nazywał się Jimmy Shaw, był bardzo młodym Irlandczykiem, z burzą miedzianych włosów i oczami błękitnymi jak niebo. – Bywało lepiej – przyznałam. – Właśnie gotuję wodę na herbatę – powiedział, zamykając drzwi. Znaleźliśmy się w wąskim, słabo oświetlonym korytarzu, prowadzącym do jego pokoju. – Chyba się pani napije. – Z rozkoszą, Jimmy. – Jeśli idzie o naszą panią doktor, powinna zaraz skończyć oficjalne przesłuchanie. – Spojrzał na zegarek, gdy wchodziliśmy do zagraconego pomieszczenia. – Będzie lada moment. Poczesne miejsce na jego biurku zajmowała olbrzymia księga Rozprawy Koronera, oprawna w czarną skórę. Tuż przed moim przyjściem Jimmy czytał zapewne biografię Steve’a McQueena i jadł grzanki. Natychmiast ustawił przede mną kubek z herbatą, nie pytając, z czym piję, bo już wiedział. – Może grzankę z dżemem? – spytał, jak codziennie. – Nie, dziękuję, jadłam w hotelu – odpowiedziałam jak zwykle, gdy siadał już za biurkiem. – Mnie by to nie przeszkadzało zjeść. – Uśmiechnął się, nakładając okulary. – Sprawdźmy jeszcze pani program. Wykład o jedenastej, a później następny o trzynastej. Oba w college’u, w starym budynku patologii. Spodziewamy się około siedemdziesięciu pięciu studentów na każdym, ale może być i więcej. Nie wiem. Jest pani tu szalenie popularna, doktor Kay Scarpetta – oznajmił radośnie. – A może amerykańska przestępczość jest dla nas taka egzotyczna. – To raczej jakąś zarazę można nazwać egzotyczną – powiedziałam. – Trudno, wciąż nas fascynuje to, co pani widzi. – A mnie to trochę martwi – powiedziałam tonem przyjacielskim, ale poważnym. – Nie fascynujcie się za bardzo. Przerwał nam dźwięk telefonu. Złapał za słuchawkę z niecierpliwością człowieka, który musi to robić zbyt często. Słuchał przez moment, w końcu odpowiedział szorstko: – Dobrze, dobrze. Nie możemy takiego zamówienia złożyć tak od ręki. Oddzwonię za jakiś czas. – Odłożył słuchawkę. – Upominałem się o komputery od lat – poskarżył się. – Ciągle brak tych cholernych pieniędzy, jak się jest pieskiem, którym macha socjalistyczny ogon. – Nigdy nie będzie dosyć pieniędzy. Umarli nie głosują. – Święta racja. Więc jaki jest dzisiejszy temat? – dopytywał się. – Zabójstwa na tle seksualnym – odpowiedziałam. – Zwłaszcza rola, jaką tu odgrywa DNA. – A te rozczłonkowania zwłok, którymi się pani interesowała – łyknął herbaty. – Uważa pani, że są na tle seksualnym? To znaczy, taka była motywacja tego, kto to zrobił? – spojrzał na mnie z zainteresowaniem. – Z pewnością jest pewien element – odpowiedziałam. – Ale skąd może to pani wiedzieć, jeśli żadna z ofiar nie została zidentyfikowana? Czy nie może być to ktoś, kto zabija dla sportu? Jak na przykład ten pani Syn Sama? – To, co robił Syn Sama, miało element seksualny – wyjaśniłam, rozglądając się za swą przyjaciółką. – Nie wie pan, jak długo to jeszcze może potrwać? Trochę się śpieszę. Shaw znów spojrzał na zegarek. – Może pani sprawdzić. A może poszła wprost do prosektorium. Mieli tam przywieźć przypadek. Młody mężczyzna, podejrzenie o samobójstwo. – Spróbuję ją znaleźć. Wstałam. Za załomkiem korytarza mieściła się sala rozpraw koronera, gdzie prowadzono przed sędziami przysięgłymi sprawy nienaturalnych zgonów. Chodziło o wypadki drogowe i przemysłowe, zabójstwa i samobójstwa, postępowania prowadzono za zamkniętymi drzwiami, gdyż prasa w Irlandii nie mogła publikować wszystkich szczegółów. Zajrzałam do ponurego, chłodnego pokoju z polakierowanymi ławkami i gołymi ścianami, i znalazłam tam kilku panów, pakujących do teczek dokumenty. – Szukam koronera – powiedziałam. – Wyszła ze dwadzieścia minut temu. Chyba miała jakiś przypadek do obejrzenia – odparł jeden z nich. Opuściłam budynek tylnym wyjściem. Przeszłam przez mały parking i skierowałam się do prosektorium, z którego właśnie wyszedł jakiś staruszek. Wydawał się zagubiony, oszołomiony, gdy tak rozglądał się niepewnie dookoła. Spojrzał na mnie, jakby szukając odpowiedzi, a ja poczułam wielki żal. Cokolwiek go tu sprowadziło, z pewnością nie było miłe. Popatrzyłam, jak spieszy się w stronę bramy, a w tym momencie pojawiła się za nim doktor Margaret Foley, z rozwianymi siwymi włosami. – O Boże! – Omal na mnie nie wpadła. – Odwróciłam się na minutę, a jego już nie było. Mężczyzna otworzył bramę i wybiegł, zostawiając ją otwartą