... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Może to jest bardzo smutne, ale to jest prawda. Prowadzi klub pisarzy, którzy nie mają dla kogo pisać. Ich książki można zobaczyć w dwóch księgarniach, do których nikt nie przychodzi. Mają nawet odczyty, wieczory autorskie i rozdzielanie nagród. Jakiś czas temu palono kioski, gdzie sprzedawano ich gazety. A w klubie wybijano szyby. - Dzisiaj naród żydowski nie ma języka ludowego. Żyd izraelski nie może się porozumieć z Żydem z Kanady, jeśli nie zna 55 języka tamtego kraju. Po hebrajsku mówią tylko Żydzi w Izraelu. Żydzi na świecie nie mają własnego życia społecznego. A na pewno nie w Izraelu. Żydostwo izraelskie stanowi sto różnych szczepów, ale nie ma narodu żydowskiego. Naród żydowski był w Polsce, na Ukrainie, w Rumunii - do Holocaustu. Teraz nie ma również narodu izraelskiego, są obywatele izraelscy. Pierwsza cecha narodu to jest wspólny język, a nawet wspólne jedzenie. Kiedy myślę o Polsce, to myślę nawet o kuchni polskiej. Była kuchnia żydowska, ale nie ma kuchni izraelskiej. Ryba faszerowana jest pochodzenia polskiego, ale cous-cous z Afryki, humus i thina ze Wschodu, coś innego z Indii, z Etiopii. Czy jest naród amerykański? Nie, są obywatele amerykańscy albo patrioci amerykańscy. Tu jest podobnie. Jeszcze nie ma kultury izraelskiej. Są uniwersytety, ale jest też analfabetyzm, czego nie było w Polsce u Żydów. - Ile jest takich krajów na świecie - zastanowi się ktoś -gdzie jest i Umschlagplatz i górka straceń w Płaszowie, Gęsia, Treblinka i Kock, Przysucha, Góra Kalwaria, Oświęcim... W Izraelu jest około setki pisarzy piszących po polsku. Mają swój związek i wydają dwa literackie pisma. W Izraelu na ulicy Allenby jest księgarnia Edmunda Neusteina, najlepiej zaopatrzona w polskie książki księgarnia, jaką poznałam. Antykwariat i literacki salon. Ale Polska nie ma tutaj spadkobierców. Nie mają komu zostawić wielkich bibliotek z tomami Mickiewicza, Żeromskiego, Tuwima. Wnuki już ledwie rozumieją po polsku. W świętej ziemi oba języki Żydów z diaspory spotkał ten sam los. Stanisław Wygodzki przyjechał do Izraela w 1968 roku i wiedział, w chwili gdy tu wylądował, że skończył się jako poeta już na całe życie. Nie napisał ani jednej linijki po hebrajsku, nawet nie próbował. Po dwudziestu trzech latach powtórzy: "Ja właściwie jeszcze nie wyjechałem z Polski". Ma w woreczku garstkę ziemi ze stoków warszawskiej Cytadeli. Polskie książki i polskie wspomnienia. Tak trwa. Jeden z ostatnich. W swoim 56 rodzinnym Będzinie widział Adwentowicza w Strindbergowskim Ojcu i Korczaka tam słyszał, Zegadłowicza i Juliana Tuwima. W domu mówiono po polsku, żydowsku i hebrajsku. Jadali chałę i rybę, rosół z makaronem, ale i szynka nie była im obca, i kabanos. Sądzi, że najsmaczniejsza szynka jest w Jom Kippur. Nie obchodzą go te kamienie. Nawet Jerozolima. Jest z Puszczy Białowieskiej. - Ustrój komunistyczny, tak zwany komunizm realny, to było marzenie mojej młodości - dlatego, że byłem Żydem. Żydzi na Śląsku przed wojną stanowili dużą mniejszość, także wśród innych mniejszości. Ale piętno przynależności do narodu żydowskiego było dość wyraźne, choć nie bolesne. Pragnienie wyeliminowania tej nierówności dowiodło mnie do komunizmu. Albowiem komunizm miał rozwiązać wszystkie te sprawy: antysemityzmu, nierówności, prawda? Dlaczego Żyd to miał być ten gorszy, a nie ten lepszy? -pytam. A dlaczego miał być nierówny? Trzeba gorszość przerobić na lepszość. Tę lepszość widziałem w komunizmie. - Żydzi nie czuli się gorsi - powie jego żona. - Oni tylko tak byli traktowani. - Oni byli inni - odpowie. - Być innym zawsze jest trudne. Szczególnie jeśli się nie posiada milionów. Jestem pisarzem polskim mieszkającym w Izraelu. Ja się wstydzę za Polskę i polski antysemityzm. Jestem Żydem, który się wstydzi. Ale nie mogę nienawidzić Polski. Mogę nienawidzić określonego osobnika, który sprzedał za pół litra wódki ukrywającego się człowieka. Wanda jest byłą łączniczką Żegoty. Dziś pracuje jako nauczycielka. W hebrajskiej szkole. Wszystkie jej koleżanki poszły do pieca. Dawniej chodziła na spotkania Żydów z Polski, w nadziei, że kogoś odnajdzie, ale teraz to się już prawie nie zdarza. Jej się nie zdarzyło. Jest szefową Związku Warszawian, którzy wymierają i których jest coraz mniej. Próbują wydać książkę o żydowskiej Warszawie, ale ciągle nie radzą sobie z pieniędzmi. Zdany na składki członków związek nie może rozwinąć szerszej działalności. Najliczniej zbierają się 19 kwietnia. Jest bardzo ciepło. Wspominają pogodę w Warszawie. Wówczas. 57 Wanda jeździ z młodzieżą urodzoną w Izraelu do Polski. Jeździ, żeby im pokazać małe miasteczka, cmentarze, obozy. Uważa, że to jest potrzebne, a nawet konieczne. Żeby mogli zobaczyć słońce, powinni najpierw zobaczyć ten piec. Może to męczące żyć z takim bagażem, ale ona sądzi, że niezbędne. Młodzież kibucowa, którą zna, interesuje się tym. Te wyjazdy wynikają z ich wewnętrznej potrzeby. To był bardzo skomplikowany proces. Młodzież miała żal do rodziców, którzy przyjechali tu i zaniemówili. Mieli problemy z pracą, językiem, mieszkaniem. Chcieli jakoś wejść w to społeczeństwo żyjące zupełnie innym życiem i innymi sprawami. Wanda nie umiała nigdy wytłumaczyć tej młodzieży, jak to było możliwe, że istniała tak doskonała maszyna śmierci. To samo było z rodzicami. Usunęli się więc, zamilkli nie mogąc krzyczeć. Ale młodzi obudzili się sami. Dziś chcą wiedzieć. Pracują przez rok w polu, przy zbieraniu owoców, kwaszeniu kapusty, sadzeniu kwiatów i w ten sposób zarabiają sobie na przyjazd do Polski. Są przed wojskiem, zwykle przed klasą maturalną. Mają po szesnaście lat. To jest rewolucja w ich życiu. Wracają stamtąd inni. Ona nie wie, na jak długo. W ich rodzinach nie było legend. Nie pielęgnowano pamięci. Nie rysowano genealogicznych drzew. Ale niektórym przed wyjazdem matka powiedziała o drewnianym ganeczku domu w Lubartowie albo płycie nagrobnej dziadka niedaleko wsi Parchatka. O podwórku, za którego załomem chowali się jako dzieci, o znaku przy drodze. To powodowało największe wzruszenia, odnalezione adresy, miejsca, domy, ogródki. Bo miliony to abstrakcja. Nawet stosy butów czy włosów są bezosobowe. Palili świece na progach domów, na łąkach, w mieszkaniach, w których odnajdowali znane z opisów sprzęty. Dzieciństwo tej młodzieży jest cieplarniane. Stamtąd, spod klosza, dostają się od razu w reżim wojska i ciągłe zagrożenie wojną. W każdej chwili mogą zginąć