... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Tego mi właśnie było potrzeba. Otworzyłam nóż, odcięłam kawałek linki i wróciłam do pokoju. Deszcz nadal dudnił po dachu, krople padały na palenisko. Szybko wyszłam z domku, nie oglądając się i starając nie widzieć dziur w tapczanie, porcelany pokrytej pleśnią, pajęczyn na modelach okrętów. Zamknęłam skrzypiącą furtkę i znalazłam się na białej plaży. Biedny wariat przestał szukać muszli. Przyglądał mi się, a Jasper siedział przy nim. — Chodź tu, Jasper — powiedziałam — bądź grzeczny. Pochyliłam się, a pies tym razem pozwolił się schwytać za obrożę. — Znalazłam linkę w domku — zwróciłam się do nieznajomego. Nic nie odpowiedział. Przywiązałam linkę do obroży Jaspera. — Do widzenia — powiedziałam ciągnąc psa. Mężczyzna kiwnął głową wpatrując się we mnie swymi małymi oczkami wariata. — Widziałem, jak pani tam weszła. — Tak, nic nie szkodzi, pan de Winter nie będzie się o to gniewać. — Ona teraz tu nie przychodzi — powiedział. — Nie, teraz nie. — Ona utonęła, prawda? Ona już tu nie wróci? — Nie, ona nie wróci. — Ja nic nikomu nie powiedziałem, prawda? 112 - Nie, naturalnie, że nie. Proszę się nie martwić. Pochylił się i zaczął znowu grzebać w żwirze mamrocząc coś do siebie. Przebrnęłam przez żwir i zobaczyłam, że ????? czeka na mnie przy skałach. Ręce trzymał w kieszeniach. — Przepraszam cię — powiedziałam. — Jasper nie chciał iść ze mną. Musiałam zdobyć sznurek. ????? odwrócił się gwałtownie na pięcie i skierował w stronę lasu. — Czy nie wrócimy przez skały? — spytałam. — Po co, skoro już tu jesteśmy — odparł krótko. Minęliśmy domek i weszliśmy na ścieżkę prowadzącą przez las. — Przykro mi, że tak długo czekałeś, ale to wina Jaspera. Szczekał na tego człowieka. Kto to jest? — To Ben, biedaczysko, jest zupełnie nieszkodliwy. Jego ojciec był jednym z dozorców, mieszka niedaleko naszego folwarku. Gdzie znalazłaś tę linkę? — W domku na plaży. — Czy drzwi były otwarte? — Tak, tylko musiałam je pchnąć. Znalazłam linkę w drugim pokoju, w którym są żagle i mała łódka. — Ach, tak — mruknął ?????, a po chwili dodał:—Ten domek miał być zamknięty, drzwi nie powinny być otwarte. Milczałam, to nie była moja sprawa. — Czy Ben powiedział ci, że drzwi są otwarte? — Nie, miałam wrażenie, że nie rozumiał moich pytań. — On udaje większego wariata, niż jest. Potrafi mówić całkiem zrozumiale, jak chce. Pewnie wchodził do domku wiele razy, a nie chciał się do tego przyznać. — Nie sądzę. W pokoju nic nie było ruszane. Kurz pokrywał wszystko, na podłodze nie dostrzegłam żadnych śladów stóp. Tam jest straszna wilgoć. Obawiam się, że wszystko zniszczeje, książki i krzesła, i tapczan. Muszą tam być szczury, pogryzły obicia. ????? milczał. Szedł bardzo szybko, a ścieżka pięła się stromo pod górę. Nic tu nie przypominało Doliny Szczęścia. Znaleźliśmy się w ciemnym lesie, w którym drzewa rosły gęsto obok siebie, a azalie nie zdobiły ścieżki. Grube gałęzie ociekały deszczem. Kilka kropli spadło mi za kołnierz i spłynęło po szyi. Wstrząsnął mną dreszcz. To było nieprzyjemne, jakby dotyk zimnej ręki. Po wspinaczce na skały bolały mnie nogi. Jasper wlókł się za nami z wywieszonym jęzorem, zmęczony dzikimi harcami na plaży. 113 — Prędzej, Jasper, do diabła! — krzyknął ?????. — Zmuś go, zeoy szedł prędzej, chyba możesz szarpnąć linką. Beatrice miała rację. Pies jest stanowczo za gruby. — To twoja wina, bo idziesz tak szybko. Nie możemy za tobą nadążyć. — Gdybyś mnie posłuchała, a nie pędziła jak szalona przez skały, tobyśmy już dawno byli w domu. Jasper trafiłby sam doskonale. Nie rozumiem, po co po niego poszłaś. — Myślałam, że może spadł ze skał, i bałam się przypływu. — Czy wyobrażasz sobie, że zostawiłbym psa, gdyby mu mógł grozić przypływ? Powiedziałem ci, żebyś nie wchodziła na te skały, a teraz narzekasz, że jesteś zmęczona. — Ja nie narzekam. Każdy, choćby miał nogi z żelaza, zmęczyłby się idąc w tym tempie. Zresztą myślałam, że pójdziesz ze mną, gdy wybrałam się po Jaspera. — Dlaczego miałbym się męczyć uganiając się za tym przeklętym psem?! — Uganianie się za Jasperem wcale nie było bardziej męczące niż uganianie się za kawałkami drzewa na plaży — odpowiedziałam. — Mówisz tak po prostu, bo nie masz innej wymówki. — Moje dziecko, a z czego niby mam się tłumaczyć? — Och, nie wiem — powiedziałam znużona — dajmy temu spokój. — Bynajmniej, ty zaczęłaś. Co miałaś na myśli mówiąc, że starałem się znaleźć jakąś wymówkę? Wymówkę na co? — Na to, że nie poszedłeś ze mną po Jaspera. — A dlaczego, według ciebie, nie chciałem przejść na tamtą plażę? — Och, ???????, skąd ja mogę wiedzieć? Nie jestem jasnowidzem. Wiem, że nie miałeś ochoty, to wszystko. Wyczytałam to z twojej twarzy. — Co wyczytałaś z mojej twarzy? — Już ci powiedziałam. Wyczytałam, że nie chcesz tam iść. Och, skończmy z tym wreszcie. Mam tego wyżej uszu. — Wszystkie kobiety tak mówią, gdy nie mają racji. Tak, nie chciałem iść na tamtą plażę. Czy to ci sprawia satysfakcję? Nigdy nie zbliżam się do tego przeklętego miejsca ani do tego przeklętego domku. A gdybyś ty miała moje wspomnienia, tobyś także nie chciała tam chodzić ani mówić o tym, ani nawet myśleć. To wszystko. Możesz to sobie przetrawić, jeśli chcesz. Mam nadzieję, że to cię zadowoli. Twarz mu pobladła, a w zmęczonych oczach pojawił się ten smutny 114 wyraz, który miał wówczas, gdyśmy się poznali. Wzięłam go za rękę, ścisnęłam ją mocno. — Proszę cię, ???????, posłuchaj. — O co ci chodzi? — powiedział ostro. — Nie chcę, żebyś był taki nieszczęśliwy. To zanadto boli. Proszę cię, ???????, zapomnijmy o tym wszystkim. To była głupia, niepotrzebna sprzeczka. Przepraszam cię, kochanie, przepraszam. Nie myśl o tym więcej. — Powinniśmy byli zostać we Włoszech. Nie trzeba było w ogóle wracać do Manderley. O Boże, jaki ja byłem głupi, że wróciłem! Zniecierpliwiony ruszył przez las jeszcze szybciej. Musiałam biec, by mu dotrzymać kroku