... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Chcecie znać każdy szczegół. Dobrze. Jak dotąd w zasięgu wzroku nie ma żadnych Rusków. Po lewej stronie widnieją jakieś ruiny, a niedaleko rzeki stoi farma. Sprawia wrażenie wymarłej. Interesuje was jakieś konkretne miejsce? - Właśnie się nad tym zastanawiamy. Chwilowo musicie się zapaść pod ziemię. Znajdźcie sobie dobrą kryjówkę. Jak sytuacja z żywnością? - Na dzisiaj mamy jeszcze ryby, a w pobliżu widzimy jezioro, w którym możemy złowić więcej. Nie wiem, Brytan, czy pamiętasz, że obiecałeś nam przysłać tu pizzę? Dałbym się za nią zabić. Pepperoni, cebulka i te rzeczy. - Ryby są bardzo zdrowe, Ogar, twój sygnał słabnie. CZERWONY SZTORM • 101 Od teraz musisz bardzo dbać o baterie. Macie dla nas coś jeszcze? - Nic. Jeśli pojawi się coś interesującego, damy znać. Edwards wyłączył radio. - Jesteśmy w domu! - oświadczył. - Miło to słyszeć - roześmiał się Smith. - Gdzie ten dom? - Po drugiej stronie góry jest Budhardalur - wtrąciła Vigdis. - Mieszka tam mój wujek Helgi. Pewnie dostalibyśmy tam jakieś przyzwoite jedzenie - rozmarzył się Edwards. - Może jagnię, parę piw, a nawet coś mocniejszego. Łóżko... prawdziwe, miękkie łóżko z prześcieradłem i pikowaną kołdrą, jakich tutaj używają. Wanna, ciepła woda do golenia. Pasta do zębów. Edwards czuł bijący od siebie smród. Korzystał z każdej sprzyjającej okazji, by się kąpać w strumieniach, ale chwil takich naprawdę było niewiele. Cuchnę jak kozioł - pomyślał. - Bez względu na to, jak kozioł cuchnie. Ale nie po to przeszliśmy taki kawał drogi, by na końcu postępować jak idioci. - Sierżancie, proszę zabezpieczyć to miejsce. - Robi się, szefie. Rodgers, rozpakuj plecaki. Garcia, ty i ja trzymamy pierwsi wartę. Cztery godziny. Zajmij pozycję na tym pagórku. Ja pójdę tam, w prawo - Smith popatrzył na Edwardsa. - Wreszcie sobie odsapniemy, szefie. - Oj tak. Jeśli zobaczy pan coś interesującego, proszę natychmiast dać mi kopa. Smith skinął głową i udał się na oddalony o jakieś sto metrów posterunek. Rodgers już spał. Pod głową miał zrolowany płaszcz, karabin położył na piersi. - Zostajemy tu? - spytała Vigdis. - Bardzo chciałbym odwiedzić twego wujka, ale w mieście mogą być Rosjanie. Jak się czujesz? - Zmęczona. - Jak my wszyscy? - spytał z uśmiechem. - Tak, jak wy wszyscy - przyznała. Położyła się obok Edwardsa. Była niesamowicie brudna. Wełniany sweter 102 • TOM CLANCY świecił dziurami, a buty nadawały się tylko na śmietnik. - Co teraz z nami będzie? - Nie wiem. Ale z jakichś względów chcieli, byśmy tu doszli. - Nie powiedzieli po co? Potrzebują informacji wywiadowczych - pomyślał porucznik. - Wiesz, ale nie wolno ci mówić? - spytała ponownie Vigdis. - Nie, wiecie tyle samo co ja. - Michael, dlaczego to się stało? Dlaczego Rosjanie nas napadli? - Nie wiem. - Przecież jesteś oficerem. Musisz wiedzieć. Vigdis uniosła się i oparła na łokciu. Na twarzy malował się jej wyraz takiego zdumienia, że Edwards się uśmiechnął. Wcale się dziewczynie nie dziwił. Policja stanowiła jedyne siły zbrojne na Islandii. Prawdziwe Królestwo Pokoju, kraj, w którym w ogóle nie mówiło się o wojsku. Kilka niewielkich, uzbrojonych okrętów chroniących flotę rybacką i policja; kraj niczego więcej nie potrzebował. Wojna kompletnie zburzyła porządek życia jego mieszkańców. Nie dysponująca armią i flotą wojenną Islandia przez tysiąc lat nie została ani razu zaatakowana. Stało się to dopiero teraz i to tylko dlatego, że po prostu była po drodze. Zastanawiał się, czy doszłoby do tego, gdyby NATO nie wybudowało bazy w Keflaviku. Oczywiście, że doszłoby. Idioto - myślał Edwards. - Przekonałeś się sam, jak miłymi ludźmi są Rosjanie! Z bazą czy bez bazy, Islandia leżała na ich drodze. Ale czemu w ogóle doszło do tej przeklętej wojny? - Vigdis, jestem tylko meteorologiem synoptykiem. Przepowiadam pogodę dla sił powietrznych. Po tym wyznaniu dziewczyna była jeszcze bardziej zaskoczona. - Nie jesteś żołnierzem? Nie należysz do piechoty morskiej? Mike potrząsnął głową. CZERWONY SZTORM • 103 - Jestem oficerem amerykańskiego lotnictwa, ale takim żołnierzem jak sierżant Smith, to nie jestem. Moja praca polega na czymś innym. - Ale to ty uratowałeś mi życie. Jesteś żołnierzem. - No cóż, być może i jestem... przez przypadek. - Kiedy to wszystko się skończy, co będziesz robił? - w oczach miała wyraz wielkiego zainteresowania. Operował kategoriami godzin, nie dni czy tygodni. Jeśli przeżyjemy, co wtedy? Nie myśl o tym. Najpierw przeżyjmy. Jak będziesz myślał o "po wojnie", możesz szybko stracić życie. - Powoli, nie wszystko od razu. Teraz jestem zbyt zmęczony, by o tym myśleć. Śpijmy. Poddała się. Chciała wiedzieć rzeczy, o których Mike świadomie nawet nie myślał. Była jednak bardziej zmęczona, niż się do tego przyznawała i po dziesięciu minutach spała już kamiennym snem. Chrapała. Mike zauważył to po raz pierwszy. Nie była porcelanową lalką. Była silna i słaba zarazem, miała dobre i złe strony. Miała twarz anioła, ale i była w ciąży. Więc co z tego? - pomyślał Edwards. - Jej odwaga idzie w parze z urodą. Gdy odkrył nas helikopter, uratowała mi życie. Niejeden mężczyzna straciłby w takiej sytuacji głowę. Porucznik zmusił się do snu. Nie mógł pozwolić sobie na jałowe spekulacje. Najpierw musiał przeżyć. Szkocja - Czy teren sprawdzony? - spytał major. Nigdy by nie przypuszczał, że Edwards i jego ludzie, mając na karku osiem tysięcy rosyjskich żołnierzy, zdołają przedrzeć się tak daleko. Ilekroć myślał o tej piątce przemierzającej odkryte, skaliste tereny, o krążących nad jej głowami sowieckich helikopterach, cierpła mu skóra. - Koło północy, tak sądzę - odparł człowiek z wydziału operacji specjalnych. Uśmiechnął się, a wokół oczu pojawiły mu się zmarszczki. - Wasi bonzowie powinni 104 • TOM CLANCY tego chłopaka odznaczyć. Sam kiedyś znalazłem się w jego sytuacji. Nie zdajecie sobie nawet sprawy z tego, jak trudnej sztuki ci ludzie dokonali. Mając w dodatku nad sobą te pieprzone hindy. Tych skurwieli naprawdę trzeba się wystrzegać. - No dobrze, tak czy owak teraz wesprą ich prawdziwi zawodowcy. - Niech lepiej nie zapomną zabrać dla nich żywności - doradził major amerykańskiego lotnictwa. Langley, baza lotnicza, Wirginia - W czym problem? - spytała Nakamura. - Występują nieprawidłowości w osłonach silników niektórych rakiet - wyjaśnił inżynier. - Są nieszczelne? - Być może. - Super - stwierdziła major Nakamura. - Mam zatem wynieść tego potwora na wysokość dwudziestu siedmiu kilometrów i tam się dopiero przekonać, kto poleci na orbitę, on czy ja? - Kiedy ten rodzaj rakiet eksploduje, nic się wielkiego nie dzieje. Pękają na kilka części i palą się. - W odległości dwudziestu siedmiu kilometrów może faktycznie nic się wielkiego nie dzieje