... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Wprawdzie, w razie ich zwycięstwa, żywa dusza z taboru nie zdołałaby się im wymknąć, i to głównie mieli na uwadze, ale natomiast nie mogąc otoczyć taboru ze wszystkich stron zmuszeni byli atakować tylko przez groblę, zatem wąskim szeregiem, co znowu nadzwyczajnie ułatwiało obronę. W ten sposób pięciu lub sześciu ludzi mężnych i silnych mogło bronić przystępu choćby przez całą noc. Napastnicy poczęLi także strzelać, ale z powodu lichych widocznie strzelb nie przyczynili wielkiej szkody. Po pierwszym ogniu postrzelili tylko konia i jednego pachołka glutem w udo. Wówczas panowie Bukojemscy jęli prosić, aby wolno im było skoczyć na nieprzyjaciela, uręczając, że zmiotą wszystkich na prawo i lewo w bagno, a kogo nie zmiotą, to go wtratują w błotnistą groblę. Ksiądz jednakże, zachowując sobie ów sposób na ostatni wypadek, nie chciał na to zezwolić, kazał im natomiast, jako wybornym strzelcom, prażyć napastników z daleka, a panu Cyprianowiczowi pilnować dobrze od strony rowu i zasieku. - Jeśli z tej strony nas nie napadną - rzekł - to nic nam nie uczynią, ale i tak tanio nas nie kupią. PO czym pośPieszył na chwilę do kolaski, w której siedziała z panią Dzwonkowską panna Sienińska. Obie odmawiały głosem pacierz, ale bez wielkiego strachu. - NIc to! - rzekł - nie bójcie się! - NIe boim się - odpowiedziała dziewczyna. - Chciałabym jeno przesiąść... Strzały zagłuszyły dalsze jej słowa. Zmieszani chwilowo napastnicy parli znów groblą z dziwną i wprost ślepą odwagą, jasnym bowiem było, że z tej strony niewiele będą mogli wskórać. - Hm! - pomyślał ksiądz - gdyby nie niewiasty, można by ku nim skoczyć. I począł zastanawiać się, czyby nie puścić czterech braci Bukojemskich z takąż ilością dobrych pachołków, gdy wtem spojrzał na boki i zadrżał. Oto z obu stron na trzęsawie pojawiły się gromady ludzi i skacząc z kępy na kępę lub po wiązkach trzcin, umyślnie gęsto powrzucanymi zawczasu w bagno, zaczęli biec ku taborowi. Ksiądz zwrócił ku nim co prędzej dwa szeregi pachołków, lecz pojął zarazem cały ogrom niebezpieczeństwa. Tabor otoczony został teraz z trzech stron. Czeladź była wprawdzie dobrana, złożona z ludzi, którzy bywali już nieraz w różnych okazjach, ale nie dość liczna, tym bardziej, że część musiała pilnować koni zapaśnych. Stawało się więc widocznym, że po pierwszym, niedostatecznym ze względu na liczbę napastników, wydaniu ognia, zanim broń zostanie powtórnie nabitą - przyjdzie do walki ręcznej, w której słabsi ulegną. POzostawało zatem jedno: otworzyć sobie drogę z powrotem przez groblę, to się znaczy wozy zostawić, kazać Bukojemskim znieść wszystko przed sobą i przedrzeć się tuż za nimi, mając niewiasty w środku między końmi. Więc podczas, gdy z boków dawano jeszcze ognia na obie strony, kazał ksiądz przesiąść się niewiastom na podjezdki i sformował szyk do ataku