... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Locotta pokręcił głową. - Nie, żywego - odrzekł z naciskiem. - Zdradzi nam swoją tajemnicę, żebyśmy mieli rozłupać mu czaszkę, wybebeszyć cały mózg i pokroić go w kawałeczki. Bo mówię ci, Joe, jeśli chcemy się z tego wyplątać, musimy zdobyć ten narkotyk. Innego wyjścia nie ma. * * * 29 Dopiero w środę o wpół do ósmej rano, kiedy w poszukiwaniu wzmianki o tajemniczym alchemiku Jimmy'ego Pilgrima spróbowała dostać się do jednego z zastrzeżonych zbiorów, odkryła, że uruchomienie programu Sanjo spowodowało nieodwracalne zmiany w całej sieci. Odczekawszy, aż zostanie w końcu sama - pilnował jej strażnik, ale siedział w drugim końcu podziemnej sali - Sandy użyła przechwyconego przez program hasła Rayneego, żeby przywołać na ekran supertajny główny spis haseł. Miała nadzieję, że na długiej z pewnością liście znajdzie nazwisko nieuchwytnego chemika i... Aż wytrzeszczyła oczy. Początkowo ze zdumieniem, później z paraliżującym zaskoczeniem, wreszcie z coraz większym przerażeniem patrzyła na pojedyńcze hasło, które ukazało się na ekranie monitora. Było to hasło Rayneego. Natychmiast zdała sobie sprawę, że popełniła gdzieś błąd, że w programie Sanjo musiała zawrzeć instrukcje rozkazujące komputerowi skasować pozostałe hasła ze spisu głównego, dlatego maszyna informowała ją teraz, że zaakceptuje wyłącznie hasło Tęczy. A to z kolei znaczyło, że... Boże - pomyślała czując, jak ogarnia ją coraz większe odrętwienie. Przed chwilą unieruchomiła całą sieć komputerową Jimmy'ego Pilgrima. Siedziała, patrzyła otępiałym wzrokiem na niemal pusty ekran monitora i zastanawiała się, jak mogła popełnić tak horrendalny w skutkach błąd, kiedy do sali wszedł Ben. Stanął przy niej i spytał cicho: - Znalazłaś tego sukinsyna? - Czułym gestem potarł jej szyję i natychmiast zrozumiał, że coś jest nie tak. Jej mięśnie stężały, oczy miała przerażone. - Ben, chyba... - zaczęła szeptem i nagle zmieniła temat, opisując Kodzie "nowy" system zabezpieczenia danych, jaki opracowała dla sieci komputerowej Pilgrima. Do sali weszli Raynee, Schultzheimer, Shannon oraz trzech strażników. Na rozkaz Tęczy wszyscy stanęli wokół monitora. - No dobra - rzucił z uśmiechem Raynee. - Teraz pokaż im, jak... - Co się tu, do diabła, dzieje?! - Dudniący głos z drugiego końca sali. Ośmioro ludzi zgromadzonych wokół komputera, łącznie z Rayneem, odwróciło głowy. Do pomieszczenia wszedł brodaty mężczyzna w garniturze z kamizelką. Miał rogowe okulary. Raynee wyszczerzył usta w szerokim uśmiechu. - Sie masz! Co tu robisz? Mówiłeś, że jeszcze nie... - Dostałem twoją wiadomość o Generale - warknął Pilgrim. - Próbowałem się z tobą skontaktować, ale nie mogłem - dodał przechodząc przez szeroką matę. - Te przeklęte komputery... Napotkał wzrokiem Bena, Charleya i Sandy i jego lodowate czarne oczy zrobiły się wielkie jak spodki. - Kim są ci ludzie? - szepnął, tłumiąc w sobie dziką furię. Raynee wybuchnął śmiechem. - Nie denerwuj się, bracie. Komputer pracuje jak złoto. Właśnie go naprawialiśmy i... - Co?! Co robiliście?! - Wszystko w porządku, Jimmy. - Tęcza stracił trochę pewności siebie. - Ci ludzie są czyści - zapewniał - to oni go załatwili. - W kilku słowach streścił mu przebieg akcji na dom Generała. - I dlatego wpuściłeś ich tutaj!? - szepnął Pilgrim z niedowierzaniem. - Mówię ci, Ben, Charley i Sandy są czyści - powtórzył z naciskiem Raynee. - Wydano na nich nakazy aresztowania, są poszukiwani za morderstwo dwóch policjantów. Zimny analityczny umysł Jimmy'ego Pilgrima pracował na pełnych obrotach, skrawki informacji uzyskane z różnych źródeł w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin ułożyły się w jedną całość. - Ben Koda i Charley Shannon...? - spytał, wciąż nie wierząc własnym oczom i uszom. Wyraźnie zaskoczony Raynee kiwnął głową. - Tak jest. A skąd wiesz? Pilgrim nie wytrzymał. - Za morderstwo dwóch policjantów, hę?! - ryknął. - Ty durniu skończony! To są ci dwaj, którzy kręcili się na urwisku Torrey Pines, gdzie zostawiłeś tą rudą Karen! Odciski butów... Rzucił okiem na wielkie buty Shannona, na tenisówki Kody, przeniósł wzrok na ich twarze, gdy nagle zdał sobie sprawę, że Sandy cały czas stuka jak szalona w klawiaturę komputera. Rozwścieczony, skoczył ku niej i w chwili, gdy wydała maszynie komendę Załaduj Sanjo II i wcisnęła klawisz z napisem: "Enter", uderzył ją pięścią w szczękę. Potężny cios rzucił Sandy o ścianę. Straciła przytomność. Pilgrim już się odwracał, by wyładować gniew na Tęczy, gdy nagle jęknął i zszokowany, zgięty wpół, upadł na kolana - Ben kopnął go w pachwinę. W tym samym momencie Shannon zaatakował Rayneego: grzmotnął go tak silnie, że Tęcza upadł na komputerowy stolik, roztrzaskał go i w fontannie szkła z rozbitego kineskopu monitora runął na podłogę. Wybuchł chaos. Skorzystał z tego Roy Schultzheimer, który wydał z siebie przeraźliwy okrzyk bojowy ki-yi i zanim Ben zdołał zadać Pilgrimowi śmiertelne uderzenie kantem dłoni w nie osłoniętą szyję, trafił Kodę pięścią tuż za prawym uchem. Ben upadł. Ogarnięty furią Shannon napiął mięśnie, by ruszyć na Schultzheimera, gdy nagle usłyszał ostrzegawczy wrzask Rayneego: - Stój! Stój, bo poderżnę jej gardło! Charley odwrócił się i zobaczył, że wściekły, uwalany krwią morderca ściska w ręku brzytwę, że trzyma ją na gardle bezwładnej Sandy. Natychmiast znieruchomiał. Schultzheimer tylko na to czekał. Wykonał w powietrzu błyskawiczny półobrót, wyprowadził cios nogą i Shannon runął na podłogę obok nieprzytomnej koleżanki. David Isaac i Nichole Faysonnt stali przy tablicy zawieszonej w gabinecie obok laboratorium i prowadzili ożywioną dyskusję. Porównywali struktury trzech przetestowanych dotychczas analogów - tiopeiny B-16 oraz B-17 - i usiłowali określić najbardziej prawdopodobne siedlisko biologicznie czynnych molekuł. Zadzwonił telefon. Sekretarka Isaaca zawiadamiała go, że interesantka, umówiona na godzinę ósmą, przyszła kwadrans przed czasem. - Dziękuję, Michelle. Niech wejdzie. - Odłożył słuchawkę i spojrzał na Nichole. - Wiesz co? Zajmij się już przygotowaniami do syntezy A-18 - powiedział. - To nie potrwa długo. - Też jesteś ciekawy, prawda? - Uśmiechnęła się ciepło, wzięła ze stołu oprawiony w czerwone płótno notatnik i zniknęła za rogiem. - Osiągnęliśmy dzisiaj coś, co może przejść do historii - szepnął do siebie Isaac. Bo jeśli okaże się, że analog A-18 jest choćby minimalnie silniejszy od cudownie zmysłowej wersji A-17, to... Pukanie do drzwi. Isaac poderwał wzrok. - A, tak. - Obszedł biurko i wyciągnął rękę. - Pani...? - Sun-Wang. Tina Sun-Wang - odrzekła młoda kobieta. - Byłam doktorantką profesora Bacona. W zeszłym roku obroniłam pracę dyplomową. - Tak, oczywiście. Wspominała pani o tym podczas naszej wczorajszej rozmowy. - Wskazał jej krzesło, sam wrócił za biurko i usiadł w fotelu. - Przepraszam, jestem trochę rozkojarzony. Widzi pani, nasze badania... Odnieśliśmy dzisiaj niespodziewany sukces i dlatego... - Moje gratulacje, panie profesorze. - Tina uśmiechnęła się uprzejmie