... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Żeby dowiedzieli się o dietach-cud, poznawali czar czterech kółek, wiedzieli, że Brigitte Bardot jest „najatrakcyjniejszą francuską aktorką" (był taki cykl jej drukowanych co tydzień fotografii), że tańczy się twista, słucha się Duke'a Ellingtona. A także, żeby na świat i Polskę czytelnik „Przekroju" patrzył okiem realisty i zastanowił się nad hasłem: „Więcej Osmańczyka, mniej Grottgera". Jeśli „Przekrój" Mariana Eilego miał w ogóle jakiś swój program, który można by nazwać programem, no, nazwijmy go na wyrost, ideowym, to zawierał się on w tym haśle. Przypomnę, skąd się ono wzięło: ze Spraw Polaków Osmańczyka i ZAglonej Gęsi Gałczyńskiego. Osmańczyk kończył właśnie drukować w „Przekroju" swój manifest powojennego neopozytywizmu, jakim były publikowane w odcinkach Sprawy Polaków, kiedy Gałczyński natychmiast zareagował nań genialnym skrótem, streszczającym myśl publicysty. Teatrzyk „Zielona Gęś" w numerze 80. „Przekroju" z dnia 20 października 1946 miał zaszczyt przedstawić Xięcia Józefa Poniatowskiego ze stemplem 1946. W króciutkiej scence Xiążę podczas Bitwy Narodów pod Lipskiem zamierza rzucić się w nurty rzeki ze słowami o honorze Polaków, ale zmienia zdanie („Dla honoru będę pracował"), zrzuca mundur, przebiera się w cywilne łachy i przenosi się na Ziemie Odzyskane. Cesarz Napoleon jest przerażony, poeta Norwid woła: „Bravo! Przyszłość narodu zdobywa się potem, a nie krwią". Po czym Xiążę machając koronkową chusteczką z okna pociągu do Wrocławia ogłasza: „Znudziła mi się ta Elstera, wolę się wziąć do pracy", a chór *•*••?. 77 ij nowych Polaków i wszyscy czytelnicy „Listów z fiołkiem" konkludują: „Więcej Osmańczyka! Mniej Grottgera! I wszystko będzie cacy". Ta „Zielona Gęś" dotarła do mnie jako do zwykłego czytelnika, w 1946 roku nie byłem jeszcze dziennikarzem — ale rzucanie się w bitewne odmęty miałem bardzo świeżo w pamięci. Pamiętam doskonale, jaką popularność zyskało natychmiast hasło „Więcej Osmańczyka, mniej Grottgera", przyjęło się ono powszechnie. Bardzo słusznie Henryk Markiewicz uznał je za godne zamieszczenia w zbiorze Słów skrzydlatych. No i to „I wszystko będzie cacy"... Gałczyński po mistrzowsku rozładowywał takimi zwrotami powagę i patos. Jan Błoński, kiedy nie był jeszcze profesorem, tylko obiecującym studentem, zatrudnionym przez Eilego w „Przekroju", trafnie zauważył z okazji Chryzos-toma Bulwiecia podróży do Ciemnogrodu, że ten poemat Gałczyńs-kiego, u nas drukowany, jest zarazem i satyrą na Ciemnogród, i u-derza w tony parodii: kpi z języka konwencjonalnej satyry antyciem-nogrodzkiej. Podobnie infantylnie optymistyczne „I wszystko będzie cacy" sugeruje czytelnikowi, który już zgadza się z hasłem „Więcej Osmańczyka, mniej Grottgera", że to „cacy" brzmi za łatwo, oj, za łatwo. Mogę mówić tylko za siebie i za ten niewielki krąg osób wtedy mi bliskich, które tak właśnie odbierały Xięcia Józefa Ponia-towskiego ze stemplem 1946. Ale wydaje mi się, że olbrzymi krąg wielbicieli Gałczyńskiego powtarzających zgrabne, świetnie wpadające w ucho hasło „Więcej Osmańczyka, mniej Grottgera" kochał poetę także i za to dwuznaczne „I wszystko będzie cacy". A Marian? Akurat o tej „Zielonej Gęsi" chyba nie rozmawialiśmy, choć na temat bohaterszczyzny i antybohaterszczyzny, o pracy organicznej i postawach pozytywnych, o Boże, ile się nagadaliśmy i na-spieraliśmy, często nie wiadomo o co, bo nasze poglądy były podobne. W każdym razie tamtej jesieni 1946 roku, kiedy byłem tylko czytelnikiem „Przekroju", klimat, który zrodził „Zieloną Gęś" z hasłem „Więcej Osmańczyka, mniej Grottgera", zaraz potem zaowocował następnym programowym dziełkiem Gałczyńskiego — a więc i deklaracją „Przekroju" Mariana Eilego. W numerze 86. z 1 grudnia 1946 ukazała się jedna z najsłynniejszych „Zielonych Gęsi": Dymiący piecyk. Występują w niej Chór Polaków, Dymiący Piecyk, Osiołek Porfirion i Dzwony. „My tu od wieków stoimy, a ten piecyk ciągle dymi" — skarży się Chór Polaków, basem i wierszem. — „Ach, geopolitycznymi racjami jesteśmy wyni". Następuje skarga Piecyka i wołanie Polaków o cud — w zdaniach nawiązujących do uroczystego stylu Wyspiańskiego i Kasprowicza. Po czym zjawia się Osiołek Porfirion z narzę- szczeni 78 dziami i mówi: „Nic nie rozumiem. Nie ponimaju. I do not understand". Wynosi popiół, czyści rury, czyli wykonuje kilka prostych czynności zduńskich. Piecyk przestaje dymić, Polacy z radości natychmiast pogrążają się w pijaństwo i dzwonią w dzwony, które biją „Bum-bum, tedeum!" Konkluzja Chóru Polaków: „Nasz piecyk cudem zreperowany, lecz Osiołek Porfirion to gość podejrzany". Biją Porfiriona. Kurtyna. Było tego raptem pół wąskiej szpalty nonparełowego druczku na stronie „Rozmaitości", a śmiem twierdzić, że Dymiący Piecyk wywarł efekt większy niż tuziny kobylastych artykułów i tomy namaszczonych kazań. W przypisach do trzeciego tomu wydanych pośmiertnie Dzieł Gałczyńskiego, Natalia Gałczyńska napisała, że ta „Gęś" miała największą liczbę przedruków, wzmianek i inscenizacji i że w 1956 roku została wprowadzona do antologii literatury polskiej dla XI klasy. Wcale nie jestem pewien, czy społeczne oddziaływanie dwóch „Gęsi" Gałczyńskiego, tej o Xięciu Józefie i tej o Dymiącym Piecyku, nie było powszechniejsze i skuteczniejsze niż oddziaływanie Spraw Polaków Osmańczyka, z ducha których powstały