... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Jesteś gotowy, synu, prawda? Spróbuj być bardziej gotowy niż po- zostali...Tu urwał i ruszył dalej. — Wkrótce dotrzemy do pasa asteroid - rzekł, zaglądając do kokpitu myśliwca. - Jak tam, poruczniku? Jesteś gotowy spełnić swój obowiązek? Czasem jeden pilot może przesądzić o wszystkim. Przyjmując wszędzie obietnice wzorowej postawy, Brand przechodził od stanowi- ska do stanowiska. W ciągu niespełna godziny powrócił na mostek. Owocem błyskawicznego obcho- du było przeświadczenie załogi, że dowódca wie o czymś, co wkrótce ma się wydarzyć. Brand nie miał pojęcia, co by to mogło być... Kiedy jednak coś się wreszcie zaczę- ło dziać, nie był ani trochę zaskoczony. Podobnie jak wiele innych systemów gwiezdnych, ILC-905 mieścił w sobie pas asteroid, ciągnący się od ostatniej, skalistej planety układu do najbliższego słońcu glo- bu - gazowego giganta. Był on pozostałością świata, który został rozdarty na strzępy mocą pól grawitacyjnych pozostałych ciał niebieskich systemu. Jak większość pasów asteroid, ten też był dość rzadki. Stanowił niewielką prze- szkodę w nawigacji i raczej kiepskie miejsce do ukrycia czegokolwiek większego niż probot. Wbrew temu, co sugerował podczas obchodu okrętu, Brand nie oczekiwał, że właśnie tu znajdzie imperialną stocznię. Nie spodziewał się też, że yevethański statek wyskoczy z nadprzestrzeni w prostej linii przed nimi, w odległości sześciu milionów kilometrów od skraju pasa asteroid. Potężny błysk promieniowania Cronaua towarzyszący wyjściu sprawił, że wrogi okręt pojawił się nie tylko na wyświetlaczach w pomieszczeniu wywiadu elektronicz- nego na pokładzie „Folny", ale także na ekranach pozostałych statków. Gdy Brand zmienił status alarmu z żółtego na pomarańczowy, na wszystkich pokładach rozległy się dźwięki syren. - Jaka była zmiana fazy? - zapytał operatora sensorów. - Negatywna - odparł oficer. - Oddalają się od nas. - Dokąd lecą? - Gdybym miał zgadywać, to powiedziałbym, że tam gdzie my: w stronę trzeciej planety - odpowiedział nawigator odwracając głowę. - Jakie są szansę, że nas namierzyli? Oficer taktyczny pochylił się nad pulpitem i przez chwilę analizował geometrię ca- łej sytuacji. - Moim zdaniem bardzo małe. Gdyby lecieli w normalnej przestrzeni, jak my, nie zauważylibyśmy ich nawet. Zdradziło ich tylko to, że nagle wyskoczyli z nadprzestrze- ni. - A może i nie... - mruknął Brand. Odwrócił się w stronę panelu widokowego i spojrzał na ILC-905, krzyżując ręce na piersiach. - Jeżeli rzeczywiście przenieśli tu jedną ze stoczni, to zafundowali sobie wyjątkowo daleką trasę dostaw. Może to popu- larny szlak? - Możliwe, sir - zgodził się oficer taktyczny. - O ile rzeczywiście próbują używać tej stoczni, a nie tylko ukryć ją. Brand skinął głową. - Łączność... - Tak, sir? - Dajcie znać „Nieustraszonemu", że namierzyliśmy yeve-thański statek typu T i śledzimy go. Podajcie też nasze namiary. Sternik... - Tak, sir? - Skrócimy dystans. Daj dziesięć procent mocy naprzód, przynajmniej do końca pasa asteroid. Trzymaj poprzedni kurs. Polecimy za nim. Niecałą godzinę później yevethańska jednostka rozpoczęła długotrwały manewr hamowania, zakończony jej zniknięciem za krzywizną trzeciej planety. W tym momen- cie grupa patrolowa znajdowała się w odległości pół miliona kilometrów od celu, toteż glob znalazł się w zasięgu czujników. - Mamy coś na orbicie? - spytał Brand. - Nic - odparł szef sekcji sensorów - ale nie skończyliśmy jeszcze sprawdzania or- bit powyżej dwóch tysięcy kilometrów. - Biorąc pod uwagę wektor podejścia, cel znajduje się najprawdopodobniej na or- bicie trzy-dwa-pięć-zero kilometrów -oznajmił operator sensorów. Brand podszedł do czołowego panelu widokowego. - Wyświetlić - polecił. Obraz trójwymiarowej mapy taktycznej nałożył się na wi- dok rozciągający się przed dziobem okrętu. Pierwszy oficer „Nieposkromionego", kapitan Tobbra, miał za sobą niczym nie wyróżniającą się karierę we Flocie, główniedlatego, że zawsze przesadzał z ostrożno- ścią. Ostatnio stał się jeszcze bardziej rozważny, na swojej bowiem ojczystej planecie, Trallanie, pozostawił partnerką z nowo narodzonym potomkiem. Tobbra wiedział też doskonale, że gdyby nie różnica kilku miesięcy doświadczenia, fotel dowódcy mógłby należeć do niego. W gruncie rzsc^y uważał, że włada okrętem wespół z Bran-dem, przy czym jego rola polegała na studzeniu wariackich zapędów przełożonego. - Komandorze, jeśli podejdziemy jeszcze bliżej, przeciwnik zauważy nas, gdy tyl- ko wykona zwrot - powiedział ostrożnie, dołączając do Branda. - Nie wątpią - odparł dowódca. - Jeśli zatrzymamy się tutaj albo nawet trochę cofniemy, to i tak „Folna" będzie w stanie zebrać wszystkie dane dla Five-Taca - naciskał Tobbra, z rozpędu używając slangowego określenia komórki taktycznej dowództwa Piątej Floty. - Zgadzam się w zupełności - przytaknął Brand - ale w tej chwili mamy przewagę