... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

O świcie, jako Józef Pokutnik, wyruszył w drogę. STACJA PIERWSZA Spotkał kobietę stojącą przy drodze. Spódniczka ledwo zakrywała jej przyrodzenie. Podszedł. - Jesteś Marią Magdaleną. Dam ci rozgrzeszenie. - Jestem kurwą przydrożną. Czuć mnie potem i męskim nasieniem. Nie chcę rozgrzeszenia, bo nie wiedziałabym, co z nim zrobić. Nie spowiadaj mnie księże. - Już nie jestem księdzem. - Jeszcze nim nie jesteś. STACJA DRUGA Spotkał Elę Jałmużniankę wracającą ze szpitala. Poznał ją po tabliczce zawieszonej na szyi. „Jestem Ela Jałmużnianka, podwójnie zgwałcona przez braci Sochów, za co ich ojciec zapłacił odciętym członkiem. Wracam do Ciosen, by po uzyskaniu zgody rodzicielskiej osiąść w klasztorze karmelitanek trzewiczkowych. Przedtem ukończę jeszcze kurs fryzjerstwa damskiego, żeby siostrzyczkom klauzurowym zaplatać włosy, kiedy tylko zapragną. Wrzuć do skarbonki złotówkę na spełnianie moich marzeń". Wrzucił złotówkę ostatnią. Zamiast podziękowań usłyszał połajanie: - Źle zrobiłeś księże z Soszynym mieszkiem. Trzeba było wysuszyć nad piecem, a potem powiesić na tablicy wotywnej obok innych poświęceń. Czemu by takie sąsiedztwo przeszkadzało? Kuli chromego, okularom ślepca czy może kamieniom żółciowym babki Politowej? Niechby wisiał sobie wyschły członek na pamiątkę bólu i odjętej męskości. Mało to? A tak... Poszło do ziemi razem z odchodami psa nakarmionego ludzkim poświęceniem. Dużo to? Na żadne z pytań ksiądz nie odpowiedział. Przyjął połajanie, ucałował rąbek palta pachnącego szpitalem, poszedł w drogę. STACJA TRZECIA Spotkał dziada jak i on. - Jesteś księdzem? - spytał dziad. - Po czym to poznałeś? -Po księżowskim spojrzeniu, księżowskim chodzie i gotowości do naśladowania świętych. - Mam na szyi tabliczkę, z której czytasz? -Głupi jesteś, ale podzielę się z tobą chlebem, bo trzeba chodzić po ludzku, patrzeć po ludzku i czynić po ludzku. STACJA CZWARTA Spotkał budowniczego świątyni i zatrzymał się przy nim na dłużej. Budowniczy ów wznosił świątynię, jakiej świat nie widział. (Mowa oczywiście o świecie mniejszym, przydrożnym, rozpoznanym nogami). Miała ona kopułę jak słońce przecięte wpół i ciężkie sklepienie oparte na trzech rzędach kolumn. Ziemia ledwo się oparła temu ogromowi. Ów wycisnął z niej sieć strumyków i rzeczek, a te wybrały sobie pola biedaków. Załamali ręce, bo świątynia tak wielka jak ich rozpacz. Poszedł do nich Józef Pokutnik i zobaczył w piersiach biedaków kościoły równe wielkiej katedrze. Zobaczył też jeden większy, przykryty sercem jak prawdziwą kopułą. Ten należał do Marianny Zając ze wsi Licheń Mały. - Czyje to dzieła? - zapytał. - Pomniejszacza kościołów - odpowiedzieli. - Gdzie mogę spotkać tego człowieka? - Pod dębem na Okraju, przy glinianym dole. Kiedy go odnalazł zobaczył mężczyznę małego wzrostu, ale wielkiej siły w spojrzeniu. Pomniejszyło ono Józefa do rozmiaru kamyka. Potoczył się do brzegu glinianego dołu, by z bliska spojrzeć na sprytne dłonie świętego. - Mam dużo roboty - odezwał się tamten. A wszystko przez durnia od wielkiej katedry. Muszę zrównoważyć ogrom budynku. Mechanizm jest taki - przeszedł do objaśnień -że wielkość i przepych tego kościoła onieśmielają ludzi. Wielu z nich nigdy nie pójdzie do świątyni, inni zatrzymają się przed jej progiem, jeszcze innym zabraknie odwagi na podniesienie wzroku. Zresztą słusznie, bo widok czteropiętrowego Chrystusa mógłby ich zranić śmiertelnie. Co więc robię? Pomniejszam kościoły. Wszystkie, jakie znam: katolickie, prawosławne, muzułmańskie, żydowskie i wciskam je ludziom pod żebra. Czasem taką pomniejszoną świątyńkę ulepię z kilku naraz. Wygląda toto nie najlepiej, ale jak się już umości w człowieku... Aż oczy się cieszą. Żeby dopasować rozmiar budynku do nosiciela, używam suwaka logarytmicznego. Rzadko, bo zwykle gołym okiem widać, co do kogo pasuje. A dalej wszystko już przebiega jak należy. Człowiek z pomniejszonym kościołem w sobie idzie do świątyni zewnętrznej. Nie ma poczucia, że jest zbyt mały na obcowanie z nią. Te moje cudeńka przywracają proporcje. Dobra robota. Trudna, ale dobra - ocenił sam siebie, wycierając uwalane gliną dłonie w fartuch. - A ja? Czyja mógłbym? Czy do mnie?... - W tobie za mało jeszcze miejsca. Co ja mógłbym tam wcisnąć? Kapliczkę przydrożną? Zrób więcej miejsca człowieku