... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Ona nie mia³aby nic przeciwko nim, o ile j¹ znam. Jeden z nich opowiada³ mi parê dni temu, ¿e wszyscy maj¹ bardzo cudowne, bardzo kochaj¹ce ¿ony w Bombaju lub w Karaczi. By³ to chyba twój przyjaciel Moti Naidu. - Nie s¹dzê, ¿eby móg³ powiedzieæ coœ podobnego. - Przepraszam, wiem, ¿e ze mnie kiepski parodysta. Muszê z tym skoñczyæ. - A co tu maj¹ do rzeczy ¿ony w Bombaju? - Có¿, ja akurat tego nie rozumiem. - Ale dlaczego z tego powodu nie mieliby odwiedzaæ Lucy? - Ja odwiedza³bym j¹ nawet, gdybym by³ ¿onaty, ale Azjaci maj¹ bardzo surowe zasady, jeœli chodzi o wiernoœæ ma³¿eñsk¹. - Czy chcesz mi wmówiæ, ¿e ka¿dy, kto tam wchodzi, musi wyl¹dowaæ w ³ó¿ku tej kobiety? - Zazwyczaj. Opowieœci o Indiach raczej by j¹ znudzi³y. Churchill poczu³ lekki niepokój. - Bo¿e drogi, a có¿ to za uk³ady? - Mo¿na by to nazwaæ maison a une fille. Oddaje siê tak zwanej swobodnej poliandrii. Sam siê przekonasz. - Bo¿e drogi. - Myœla³em, ¿e ju¿ ci to da³em do zrozumienia. Zreszt¹ wszystko jest œwietnie zorganizowane. Trzeba byæ wyj¹tkowo pruderyjnym, aby Ÿle siê u niej czuæ. - Czy jest ³adna? - Wystarczaj¹co. Wydaje mnóstwo pieniêdzy na ubrania, bi¿uteriê i temu podobne. Jest wdow¹ po facecie, który zrobi³ wielki maj¹tek na produkcji mebli, tak wielki, ¿e musieli nadaæ mu tytu³ szlachecki. Ma³¿eñstwo nie trwa³o zbyt d³ugo, a m¹¿ cieszy³ siê swym szlachectwem jeszcze krócej, bo wypad³ ze swego jachtu na Adriatyku i utopi³ siê. Dzieci te¿ nie mieli. - A co ona robi³a, zanim wysz³a za m¹¿? - Nie wiem. Nigdy o tym nie opowiada, a mnie to wcale nie interesuje. Nie wiem nawet, od kiedy uprawia ten proceder. Wydaje siê, ¿e robi to ju¿ od dawna, ale chyba w tej dziedzinie szybko dochodzi siê do wprawy. W myœlach Churchilla nerwowoœæ miesza³a siê z niecierpliwym oczekiwaniem. Po chwili namys³u stwierdzi³, ¿e choæ nie wie, co go czeka i ilu innych mê¿czyzn mo¿e zatêskniæ tego wieczora za towarzystwem Lucy, to poczu³by raczej rozczarowanie ni¿ ulgê, gdyby z jakichœ powodów nie móg³ zawrzeæ z ni¹ znajomoœci. Myœl ta doda³a mu otuchy; zauwa¿y³, ¿e nie mo¿e ju¿ doczekaæ siê koñca jazdy. - Daleko jeszcze? - zapyta³. - Doje¿d¿amy do klasztoru Œwiêtego Hieronima, a to mniej wiêcej po³owa drogi. Klasztor jest za t¹ gór¹ po lewej stronie. Nie widaæ go z szosy. Zreszt¹, z której strony by go nie wypatrywaæ, to trudno go dojrzeæ. Znajduje siê na szczycie wzniesienia, które mo¿na by uznaæ za idealny p³askowy¿, choæ w okolicy nale¿a³oby oczekiwaæ jeszcze kilku innych tego typu ukszta³towañ terenu, ale ja nie zlokalizowa³em ¿adnych. S¹dzê, ¿e jest to raczej pozosta³oœæ bardzo szerokiego pasa pionowych warstw skalnych, którego zbocza poddane by³y dzia³aniu œniegu i zmieni³y siê na skutek erozji w p³aski grzbiet górski. Nawiasem mówi¹c, znakomita pozycja obronna. - Ten klasztor to ju¿ raczej ruiny, prawda? - Zachodnia czêœæ kaplicy i naro¿nik refektarza zachowa³y siê w doœæ dobrym stanie, ale w innych miejscach mury siêgaj¹ na wysokoœæ najwy¿ej metra. Cromwell zniszczy³ je do tego stopnia, ¿e potem ju¿ chyba nikt nie mia³ ochoty na ich odrestaurowanie. Zreszt¹ samo zbudowanie klasztoru te¿ musia³o sporo kosztowaæ. Wszystko trzeba by³o transportowaæ na grzbietach jucznych zwierz¹t. Po nastêpnych dwudziestu minutach jazdy skrêcili z drogi w kamienn¹ bramê i pomiêdzy dwoma rzêdami drzew podjechali do sporego domu. Churchill uœwiadomi³ sobie, ¿e trasa ich podró¿y uk³ada siê wzd³u¿ przek¹tnej kwadratu, w którego dwóch przeciwleg³ych naro¿nikach znajduj¹ siê wioska i szpital psychiatryczny, a w œrodku stoi klasztor. W oknach domu pali³y siê przyæmione œwiat³a. Ross-Donaldson zaparkowa³ jeepa obok dwóch innych samochodów. Wysiad³ i wyg³adzi³ kurtkê munduru. - Brzuch mi roœnie - powiedzia³ z przygnêbieniem. - Za du¿o tutaj jemy i pijemy. Ale nie rozumiem, dlaczego oty³oœæ ma z³e skutki. W koñcu gdybyœmy przez ca³y czas chodzili i biegali w specjalnych kombinezonach obci¹¿onych kilkunastoma kilogramami piasku, z pewnoœci¹ bylibyœmy znacznie bardziej sprawni i wysportowani, nasze miêœnie pracowa³yby intensywniej, wiêcej byœmy wypocili. To przecie¿ by³aby równowartoœæ kilkunastu kilogramów nadwagi. A wiêc dlaczego grubasy nie chudn¹? Facet w takim kombinezonie szybko by schud³. - Chyba coœ tu nie gra - powiedzia³ Churchill, gdy stanêli w roz³o¿ystym portyku. - Widocznie. Mam nadziejê, ¿e Lucy nie wyjecha³a do Saint Tropez, zostawiaj¹c w domu zapalone œwiat³a. Choæ jest to w jej stylu. A, proszê. Drzwi uchyli³y siê nieznacznie. Mêski g³os wypowiedzia³ parê s³ów. - Dobry wieczór - rzek³ Ross-Donaldson. - Przyszliœmy w odwiedziny do lady Hazell. - Kim pan jest? - Jej znajomym. A pan? Znów rozleg³y siê ciche, niezrozumia³e s³owa, tym razem wypowiedziane zrzêdliwym tonem, i wreszcie drzwi rozwar³y siê na oœcie¿. Wchodz¹c za Rossem-Donaldsonem do œrodka, Churchill rozgl¹da³ siê w poszukiwaniu cz³owieka, który je otworzy³, lecz nie dostrzeg³ nikogo. Fakt ten zdziwi³by go jeszcze bardziej, gdyby hall by³ lepiej oœwietlony. Panuj¹cy w nim pó³mrok rozprasza³o jedynie anemiczne, ró¿owawe œwiat³o kilku ¿arówek znajduj¹cych siê na schodach lub w ich pobli¿u, w drugim koñcu pomieszczenia. Nad schodami wisia³ olbrzymi gobelin przedstawiaj¹cy jakiegoœ mitycznego bohatera lub bestiê. Z pozosta³ych œcian spoziera³y podobne postacie, których trójwymiarowe odpowiedniki sta³y na pod³odze. Na wprost wejœcia znajdowa³y siê drzwi, w tej chwili otwarte, zza których dochodzi³o nieco silniejsze œwiat³o. Tam w³aœnie skierowa³ siê Churchill. Znalaz³ siê w pomieszczeniu wype³nionym obrazami i rzeŸbami, podobnie jak hall. Sprawia³y one wra¿enie tak niesamowitego t³oku, ¿e dopiero po pewnym czasie stwierdzi³, i¿ jest tu tylko czterech ¿ywych ludzi. Dwaj czy trzej mê¿czyŸni pokrzykiwali na siebie. - Dawaj klatkê. - Nie mam zamiaru tego podnosiæ