... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Kiedy poczuła dudnienie serca w skroniach, zdecydowała się na pewien kompromis. Ugięła kolana, za to lekko wyprostowała się w pasie, w ten sposób musiała spojrzeć nieco w górę strumienia i nagle dostrzegła w wodzie trzy jasne błyski - rybki, bez najmniejszej wątpliwości rybki! - płynące szybko w jej kierunku. Gdyby miała czas, aby jakoś zareagować, najprawdopodobniej poderwałaby kaptur i nie złapała niczego. Na szczęście wystarczyło jej czasu tylko na jedną jedyną myśl: "Są jak podwodne spadające gwiazdy" -i nagle srebrne błyskawice płynęły już pomiędzy kamieniami, na których stała. Jednej rybie udało się ominąć kaptur, ale dwie wpłynęły wprost do niego. - Hura! - krzyknęła Trisha, i był to okrzyk nie tylko radości, lecz także zdumienia, wręcz szoku. Pochyliła się i złapała dolną krawędź kaptura. Straciła przy tym równowagę i omal me wpadła do strumienia. Podniosła pełen przelewającej się przez brzegi wody kaptur, trzymając go oburącz. Kiedy schodziła z kamieni na brzeg, ścisnęła go; woda przelała się większym strumieniem, mocząc jej nogawkę dżinsów od biodra do kolana z wodą wypłynął jeden z małych pstrągów, wijąc się i machając ogonem w powietrzu, śmignął do strumienia i natychmiast umknął. - O, mamusiu! - krzyknęła Trisha, lecz teraz także się śmiała. Wspinała się po zboczu, trzymając kaptur przed sobą. Nagle dostała ataku kaszlu. Znalazła się wreszcie na mniej więcej równym terenie. Zajrzała do kaptura, przekonana, że nic w nim nie zobaczy, druga rybka chyba także jej uciekła, małe dziewczynki nie łapią przecież pstrągów, nawet malutkich pstrągów, a już z całą pewnością nie w odcięte kaptury płaszczy przeciwdeszczowych, musiała jej gdzieś uciec, tyle że ona tego nie zauważyła. Ale pstrąg wcale nie uciekł, wręcz przeciwnie -pływał po kapturze w kółko, wesoło niczym złota rybka w akwarium. - Boże, co mam teraz zrobić? - spytała Trisha, i była to modlitwa najprawdziwsza z prawdziwych; brzmiał w niej przestrach i zdumienie. Na modlitwę tę odpowiedziało jej ciało raczej niż dusza. Widziała mnóstwo filmów animowanych, w których Wile E. Coyote widział Strusia Pędziwiatra w postaci upieczonego indyka; i ona śmiała się na ten widok, i Pete, i nawet mama, kiedy oglądała z nimi telewizję. Teraz jednak Trisha się nie śmiała. Jagody i buczyna wielkości ziaren słonecznika były oczywiście wspaniałe, ale z całą pewnością nie stanowiły podstawy najpożywniejszej diety świata. Nawet jeśli jadło się je naraz, wmawiając sobie, że to płatki śniadaniowe z owocami, nie wystarczały. Jej ciało zareagowało na dziesięciocentymetrowego pstrąga, pływającego w niebieskim kapturze płaszcza przeciwdeszczowego, gwałtownie, choć nie uczuciem głodu, lecz raczej uciskiem; ściskaniem w żołądku, oraz wywodzącym się skądinąd, nieartykułowanym krzykiem (DAJ MI TO!) niewiele mającym wspólnego z procesem myślenia, a przecież był to tylko mały pstrąg, o wymiarach, które nie dozwalały na połów, niemniej jednak niezależnie od tego, co widziały oczy dziewczynki, jej ciało wołało o kolację. Trzymając kaptur nad szczątkami płaszcza, który wyglądał w tej chwili jak wycięta z papieru lalka bez głowy, Trisha powtarzała sobie w duchu: "Zrobię to, ale nikomu o tym nie powiem. Jeśli kiedyś mnie znajdą, jeśli kiedyś mnie uratują, opowiem im o wszystkim z wyjątkiem tego, jak usiadłam we własnej kupie... i pstrąga". Postępowała bez żadnego świadomego planu, instynktownie, ciało odsunęło umysł w zapomnienie i przejęło kontrolę nad świadomością. Wylała zawartość kaptura na pokrytą sosnowymi igłami ziemię, przez pewien czas przyglądała się małej rybce, tańczącej na powietrzu, które dla mej oznaczało śmierć, a kiedy rybka wreszcie znieruchomiała, podniosła ją, położyła na resztkach płaszcza i rozpłatała jej brzuch ostrą krawędzią kamienia, którego użyła wcześniej do odcięcia kaptura, z pstrąga wylał się naparstek wodnistogalaretowatego płynu, przypominającego bardziej rzadki smark niż krew, w jego ciele widziała małe, drobne wnętrzności. Usunęła je brudnym paznokciem kciuka. Przyszła teraz kolej na kręgosłup. Próbowała go wyciągnąć; udało się jej to mniej więcej w połowie. Przez cały ten czas dziewczynki umysł zaledwie raz spróbował odzyskać kontrolę nad ciałem. "Nie zjesz głowy - mówił spokojnie, lecz pod tym pozornym spokojem kryło się przerażenie i obrzydzenie. - Trisha, przecież... przecież tam są oczy! Oczy!" Po czym ciało przejęło nad nim kontrolę, tym razem odrobinę brutalniej niż przedtem. "Jeśli zechcę wysłuchać twojej opinii, potrząsnę klatką, w której śpisz" -jak to czasami mówiła Pepsi. Trisha wzięła małą, wybebeszoną rybkę za ogon, zaniosła z powrotem do strumienia i wymyła, by oczyścić ją z igieł i brudu. Następnie odchyliła głowę w tył, otworzyła usta i odgryzła połowę małego pstrąga. Poczuła pod zębami delikatne ości, umysł próbował podsunąć jej obraz oczu ryby wyskakujących z głowy i lądujących na języku niczym dwie krople galarety. Nim obraz ten zdążył się wyklarować, ciało po raz kolejny przejęło kontrolę nad umysłem, tym razem naprawdę brutalnie. Umysł może sobie funkcjonować, gdy ktoś będzie go potrzebował, wyobraźnia tak samo, lecz na razie rządziło ciało, a ciało marzyło o kolacji, może to i poranek, nie wieczór, ale mamy kolację, a na kolację podano świeżą rybkę. Górna połowa małego pstrąga smakowała niczym łyk oleju, pełnego jakichś grudek. Był to smak okropny, lecz w pewien sposób także cudowny