... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Czuję, że coś szatańskiego kryje się za tą rzekomą bombą - Naprawdę? - Tweed był myślami zupełnie gdzie indziej. - W jakim sensie wydaje ci się to szatańskie? - Problem polega na tym, że nie wiem. Znów nazwałabym to kobiecą intuicją Tylko się nie śmiej. - Nie śmieję się. Jeśli pozwolisz, już prawie wieczór i muszę się przebrać przed kolacją w "Ermitażu" z Karin Berg. Na końcu Bahnhofstrasse Anglik wsiadł do tramwaju, który zawiózł go na szczyt Zurichberg, wysokiego lesistego wzgórza za miastem. Tramwaj wspinał się po krętej drodze, aż minął przedmieścia i dotarł do końcowego przystanku. Nawet w promieniach słońca ciemny jodłowy las wyglądał złowrogo. Znalazł Hassana siedzącego na ławce na skraju lasu. W pobliżu nie było nikogo. Upał sprawił, że mieszkańcy trzymali się blisko jeziora. Anglik usiadł obok Hassana, ale patrzył daleko przed siebie. Zostawił między nimi dużo miejsca. Każdy, kto przyjrzałby się im z boku, wziąłby ich za obcych sobie ludzi. - Tweed odejdzie dzisiaj. Na zawsze - powiedział Hassan, ledwo ruszając ustami. - Brzmi nieźle. - Do zabójstwa dojdzie za Zurychem. Przydałoby się, by policja zajęła czymś innym. - Przypuszczam, że to będzie sprzyjająca okoliczność. - Więc, kiedy wrócisz do Zurychu, zadzwoń na policję, zmieniając głos. Powiedz im, że w Centrum Kongresowym ktoś podłożył bombę. - W czym mi to pomoże? - Centrum chronią policjanci. Dziś po południu byłem tam. Budynek jest ogromny. Wyobraź sobie, ilu będzie trzeba funkcjonariuszy, żeby sprawdzić, czy nie ma bomby. Znajdą się daleko od miejsca, w którym będzie dziś przebywać nasz cel. Lepiej już wracaj, przyjacielu. Przyjechał tramwaj - niedługo będzie wracał do Zurychu. Jak najszybciej zadzwoń na policję. Dziś wieczorem Tweed zginie. Elegancko ubrany Tweed pojawił się w holu "Baur au Lac" dokładnie o ósmej trzydzieści. Karin Berg, cała na czarno, co kontrastowało z jej włosami, już na niego czekała. - Punktualność zawsze była jedną z twoich zalet - przywitał ją - Pewnie jedyną - odpowiedziała z uśmiechem. Przed hotelem czekała na nich limuzyna, którą zamówił Tweed. Szofer otworzył tylne drzwi i zajęli miejsca. Wóz na szczęście miał klimatyzację. Fala upałów utrzymywała się już tak długo, że nawet noc nie przynosiła ulgi. Tweed wyjął srebrną papierośnicę, prezent od żony, w czasach kiedy jeszcze palił. Poczęstował Karin, wiedząc, że Szwedka nie rzuciła nałogu. Widział, jak w holu zgasiła papierosa, kiedy się pojawił. Samochód zjechał z podjazdu i ruszył w kierunku jeziora. Tweed nie mógł zamknąć papierośnicy, wreszcie stuknął nią w okno. Tak jak podejrzewał, szyby były kuloodporne. Kto, na litość boską, o to zadbał? Wcześniej Marler zadzwonił do Becka. Rozmowa była krótka i zwięzła. - Beck, Tweed je dziś wieczorem kolację ze starą przyjaciółką w "Ermitażu". Zamówił u recepcjonisty samochód. Możesz mu zapewnić ochronę? - Jasne - odpowiedział Beck. - Wyślę samochód z kuloodpornymi szybami i wzmocnionym nadwoziem. Niestety, niewiele więcej mogę zrobić. Nawet nie mogę wysłać policjanta przebranego za szofera - większość moich ludzi zajęta ! jest szukaniem bomby w Centrum Kongresowym reszta pomaga przy karambolu na autostradzie pod Zurychem. Możesz też spróbować wybić Tweedowi z głowy pomysł z kolacją - Znasz Tweeda. Nie zgodzi się. Dzięki za samochód... Wkrótce Tweed zauważył, że jadą po Seefeldstrasse. Długą, ulicę okalały stare wille, które ciągnęły się bez końca. Kusnacht było dalej niż sądził. - Pozwolisz, że zapalę jeszcze jednego papierosa? - spytała Karin. - Oczywiście. Odpaliła jednego papierosa od drugiego. Z dawnych czasów pamiętał, że miała taki zwyczaj, kiedy się nad czymś mocno zastanawiała albo była zdenerwowana. - Coś nie tak? - spytał. - Tak, ten upał. Pamiętaj, że pochodzę ze Szwecji. Zdarza się, że i w Sztokholmie jest gorąco, ale bardzo rzadko. Nigdy nie przeżyłam tak długiej fali upałów. Dzięki Bogu, że ten wóz ma klimatyzację. Myślisz, że tam, gdzie jedziemy, będzie chłodniej? - Miejmy nadzieję, że tak. "Ermitaż" jest nad jeziorem. Jednak w duchu wątpił, czy znajdą tam ulgę. Upał utrzymywał się już tak długo, że uczynił noce równie parnymi i męczącymi. Może będzie wiał lekki wiatr od jeziora. - Wygląda na to, że tobie nie jest za gorąco - zauważyła, dyskretnie ocierając pot z czoła. - Rzeczywiście radzę sobie z upałem, ale to nie znaczy, że go lubię. j Chociaż Tweed był ubrany w ciemny wyjściowy garnitur, potrafił znieść potworny żar, bez szkody dla trzeźwości umysłu. Zazwyczaj towarzyskie rozmowy z Karin bywały bardzo pasjonujące. Poruszała ważne tematy, między innymi problemy międzynarodowe. Teraz ograniczyła się do banałów. Czuł, że prowadzi konwencjonalną rozmowę, żeby nie siedzieć obok niego w milczeniu. Być może spowodował to upał, lecz był pewien, że temperatura nie ma tu nic do rzeczy. Minęli kilka imponujących willi i dotarli do "Ermitażu". Samochód zjechał wreszcie z nie kończącej się drogi i zaparkował na podjeździe, na którym tłoczyło się mnóstwo innych wozów. Na spotkanie wyszedł im szef restauracji. - Pan Tweed? Pański przyjaciel, pan Beck prosił mnie, żebym zajął się państwem osobiście. Nakryliśmy dla państwa jeden z najlepszych stolików nad brzegiem jeziora. - Świetnie - odparł Tweed. - Właśnie o takim stoliku myślałem, gdy robiłem rezerwację. - Po telefonie pana Becka, dostanie pan jeszcze lepszy stolik. Tędy proszę. "Ermitaż" był dużym budynkiem stojącym nad jeziorem. Przed frontonem znajdował się przestronny taras, a na nim rozstawione stoliki z widokiem na Jezioro Zuryskie. Stolik Tweeda stał prawie na linii wody, jedynie niski kamienny murek oddzielał go od jeziora