... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Były nieco zaczerwienione i zbrzękłe, lecz się to wiekiem i trudem podróży tłumaczyło. Dał Zaleski balsam jakiś wonny bardzo, którym na noc kazał wytrzeć nogi, ale król, gdy mocną woń balsamu poczuł, krzyknął, że jej nie wytrzyma, i kazał precz z flaszką. Myśmy o tym wiedzieli, że jak ojciec jego zapachu jabłek, tak Kaźmirz owoców i innych rzeczy wonnych nie znosił. Pan Jakub z Zalesia chciał się upierać, ale Kaźmirz zawołał stanowczo: - Ale preczże mi z tym balsamem! Lekarstwo od choroby gorsze, nie zniosę smrodu tego, choć wam może driakiew ta wonieć będzie. Chciał dowodzić doktor, że zapach był orzeźwiający, król się pogniewał i usta mu zamknął. Nogi więc pozostały bez smarowania. Miał nadzieję Zaleski, że po wypoczynku w łóżku obrzęknienie odejdzie w nocy, i zjawił się rano, gdyśmy onuczki świeże kłaść mieli. Okazało się, iż mało co było różnicy od dnia wczorajszego. Nie rzekł nic. Król zaś jakoś się w lasach orzeźwił i począł jeść lepiej. Nie skarżył się. Jednakże uważałem to, że do łowów, choć się nastręczały, nie miał ochoty tak wielkiej i mrucząc powiadał, iż mu do Wilna pilno naprzód, a łowy sobie około Trok nagrodzi. Przybyliśmy tu, gdzie na króla oczekiwali bajorasy i kniaziowie w liczbie znacznej, a że o dniu przybycia byli zawiadomieni, sprawili mu wjazd okazały, przy huku trąb, kotłów, piszczałek a wielkich i serdecznych okrzykach. Kaźmirzowi też lice poweselało, niemal odżył i odmłodniał. Kochali swego Kaźmirza Litwini, to widać i czuć było; ale ten tłumny zjazd, oprócz okazania mu miłości tej, więcej coś miał na celu. Chodziły słuchy, iż król ostatnią wolę swoją miał kazać spisać. Dotąd na największe nalegania Litwy, domagającej się osobnego Księcia Wielkiego, odpowiadał im ciągle, że podzielone rządy nic dobrego nie przyniosą, a narody rozdwoją. Nie zrażona tym Litwa, bo ona z żelaznego uporu słynie, a jej się to chwali, trwała przy swoim. Sprowadzili więc nawet z Kijowa, osadzonego tam na wielkorządztwie, Gastolda, brata Nawojowej, aby i on im pomógł króla zmiękczyć i przekonać. Jakoż zaraz następnych dni, zaledwie Kaźmirz wytchnął, obiegli go. Nie zuchwałymi wymaganiami, ale prośbami serdecznymi usiłowali go nawrócić. Zaręczali to najuroczyściej, że dla swego bezpieczeństwa od Moskwy nigdy sojuszu z Polską zrywać nie myślą, lecz i obyczaj, i pożytek ziemi tej samoistnych się rządów domaga. Więc nie ustąpili dnia tego ani następnych, choć Kaźmirz ich zbywał różnie, do namysłu rzecz wziąć obiecując, aż póki, złamany w ostatku, nie odpowiedział im, że Aleksandra gdyby wybrać chcieli, przeciwnym nie będzie. Nierychlej jednak aż po zgonie jego, gdyż on, jako rzekł wstępując na tron, dotrzymać chce, iż przy sobie innego księcia wielkiego nie ścierpi. Dano im zapewnienie, że w testamencie wzmianka o tym uczynioną będzie. Sprawiło to radość wielką między panami, a nawet wybór królewicza się podobał, znano go ze szczodrobliwości nadzwyczajnej, z dobroci wielkiej i spodziewano się opanować. A kusili się tam już niektórzy o to z nie bardzo czystą myślą. Pierwszy raz spotykałem oko w oko brata matki mojej, który był tu z dworem książęcym, z liczbą sług ogromną, z kolebkami i w oprawie się królewskim równającymi. Człek był podżyły, dumny, ale ludzki, tylko dowodnie w obcowaniu mało kogo sobie równym uważał. Król się z nim bardzo łaskawie obchodził, on z poszanowaniem, ale bez zbytniej uległości. Panom polskim, którzy z królem byli, nie okazywał wielkiej serdeczności; można się było domyślać, iż ich za króla i ze starego obyczaju nie lubił. Ponieważ czas jakiś na Litwie przy królu miał pozostać, a potem wracając majętności swe objechać, tuszyłem więc, iż matka moja lub tu, lub gdzie indziej się z nim spotkać może, wiedząc, jaka z tego dla niej radość urośnie