... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Charlotte, zabraniam ci iść ze mną i moja decyzja jest nieodwołalna. - Ależ, Baxter, ktoś musi tam być z tobą. Nie pozwolę, byś szedł sam. Baxtera ogarnęła kolejna fala złości zaprawiona obawą o jej bezpieczeństwo. - Charlotte, to śmiertelnie poważna sprawa. Zrobisz, co ci każę, i nie będziemy już więcej o tym dyskutować. - Baxter, doprawdy, zachowujesz się okropnie. Nie masz prawa decydować o wszystkim. To ja rozpoczęłam śledztwo i nie będę tolerowała twojego wywyższania się i aroganckich manier. Nie jesteś moim mężem. Baxter westchnął. - Doskonale o tym wiem, panno Arkendale. Jestem zaledwie twoim kochankiem, czyż nie? Za drzwiami salonu rozległy się kroki. Baxter odwrócił się szybko i zobaczył Hamiltona. - Bardzo przepraszam - powiedział Hamilton lekko zażenowany. - Powiedziałem gosposi, że sam się zaanonsuję. Czy przeszkadzam? - Ależ skąd - zapewniła go Charlotte. - Proszę, niech pan wejdzie. Ariel wyszła, ale niedługo ma wrócić. Hamilton wahając się wszedł do salonu. - Przyszedłem do Baxtera. Jego kamerdyner powiedział mi, że go tu zastanę. - Czego chcesz? - spytał Baxter. - Jestem zajęty. - Ach. tak. - Rysy Hamiltona stwardniały. - Przyszedłem zaproponować ci pomoc. - Baxter zamierza przeszukać najwyższe piętro „Zielonego Solika" - wyjaśniła mu Charlotte. - Może mógłbym być użyteczny. - Hamilton spojrzał prosto w oczy Baxtera. - Znam doskonale rozkład pomieszczeń w klubie, łącznie z pierwszym piętrem, gdzie spotykam się z przyjaciółmi. - Nie prosiłem cię o pomoc - odparł ostro Baxter. Hamilton zesztywniał. - Baxter, proszę, zastanów się nad jego propozycją - powiedziała Charlotte. - To, że Hamilton tak dobrze zna pomieszczenia może być bardzo przydatne. - Nic nie rozumiesz - rozzłościł się Baxter zaciskając dłonie. - Rozumiem - odparła energicznie. - Czujesz się związany przysięgą, którą złożyłeś ojcu. Obiecałeś opiekować się Hamiltonem i teraz nie chcesz narażać go na niebezpieczeństwo. - Do diabła, nie jestem dzieckiem - zezłościł się Hamilton. - Nie potrzebuję niani. - To prawda - poparła go Charlotte i zwróciła się do Baxtera: - Jestem pewna, że twój ojciec nie chciał, byś chronił Hamiltona przez całe życie. Chciał tylko, by jego spadkobierca dojrzał i stał się mężczyzną. Hamilton rzucił jej wdzięczne spojrzenie i spiorunował Baxtera wzrokiem. - Na miłość boską, mam dwadzieścia dwa lata. Kiedy wreszcie zauważysz, że już jestem mężczyzną? Baxter przyglądał mu się przez długą chwilę. W głowie rozbrzmiały mu słowa umierającego ojca. „Wiem, że mogę ci ufać i zaopiekujesz się Hamiltonem”. - Twoja znajomość klubu może się okazać użyteczna - przyznał w końcu niechętnie. - Ale pójście tam stanowi spore ryzyko. - Ten przeklęty mag dziś rano niemal doprowadził do śmierci mojego najlepszego przyjaciela - oświadczył stanowczo Hamilton. - Kto wie, jaki będzie jego kolejny krok? Mam prawo pomóc go zdemaskować. Baxter spojrzał na Charlotte. Ku jego zdumieniu nie miała nic do powiedzenia. Pochyliła lekko głowę w milczącej zgodzie. Kiedy chłopiec staje się mężczyzną? - zastanawiał się Baxter. Nie potrafił znaleźć na to pytanie odpowiedzi, bo nie pamiętał, by on sam kiedykolwiek mógł zachowywać się jak dziecko. Przez całe życie musiał brać na siebie odpowiedzialność jak człowiek dorosły. - Bardzo dobrze - powiedział spokojnie. - Bierzmy się do planowania ale, na miłość boską, nie mów nic swojej matce. Napięta twarz Hamiltona rozluźniła się i ukazał się na niej słynny uśmiech Eshertonów. - Oczywiście. Masz moje słowo. Obym tego nie żałował - powiedział Baxter kilka godzin później. Stał obok Charlotte na skraju parkietu. Na balu u Hawkmore'ów tłoczył się chyba cały Londyn, co stanowiło dla nich doskonałą przykrywkę. Jeżeli Morgan Judd kazał ich szpiegować, w tym tłumie nie będzie to takie proste. Przy odrobinie szczęścia nikt nie zauważy, że Baxter i Hamilton wymknęli się i poszli do „Zielonego Stolika". - Nie było ci łatwo przyjąć pomoc Hamiltona, wiem o tym - powiedziała Charlotte. - Ale to doskonała okazja, byś mu okazał, że w niego wierzysz. - On jest jeszcze pod wieloma względami taki młody. Przecież sam fakt związania się z „Zielonym Stolikiem" świadczy o braku dojrzałości. - Ostatnie wydarzenia chyba wiele go nauczyły. Spotkanie Norrisa ze śmiercią bardzo go otrzeźwiło. - Nie mogę temu zaprzeczyć. Jednak... - Baxter, spójrz na to z jaśniejszej strony. Zabierając Hamiltona ze sobą zyskujesz wspaniałą wymówkę, by odrzucić moją pomoc podczas tej przygody. Baxter uśmiechnął się, chociaż wcale nie było mu lekko na duszy. - Potrafisz podsumować sytuację w bardzo zwięzły sposób, moja droga. Zastanawiałem się, dlaczego naprawdę przestałaś nalegać na to, by mi towarzyszyć. Teraz widzę, że po prostu nie mogłaś przepuścić okazji do tego, by pomóc w wykuwaniu braterskiej więzi między Hamiltonem a mną. - Ta więź już istnieje. Honorowałeś ją nawet wtedy, gdy jej przeczyłeś. - Charlotte spojrzała na niego poważnie. - Baxter, bądź bardzo ostrożny. - Ile razy ci już mówiłem, że podejmowanie zwariowanego ryzyka nie leży w moim charakterze? - Tak, rzeczywiście, ty wolisz wykalkulowane ryzyko. Według mnie to jest o wiele bardziej niebezpieczne. - Dotknęła rękawa surduta Baxtera. - Będę czekała na wiadomość. - Nie trzeba. Jutro rano przyjdę do ciebie i powiem ci, co odkryliśmy, jeżeli w ogóle coś znajdziemy. - Proszę, przyjdź od razu, gdy tylko wyjdziecie z klubu, nawet jeżeli będzie już bardzo późno. Nie zasnę, póki się nie dowiem, że ty i Hamilton jesteście bezpieczni. - Dobrze. - Baxter spojrzał na rękę Charlotte, spoczywającą ciągle na jego ramieniu. Zrobiło mu się ciepło na duszy. Zależy jej