... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Na szczęście Fiihrer opuścił piwiarnię na kilka minut przed eksplo-zją. Kilku starych towarzyszy partyjnych zginęło, a szkody są znaczne. Nie ma wątpliwości, że wywiad brytyjski maczał w tym palce. Fiihrer i ja znajdowaliśmy się już w pociągu do Berlina, kiedy doszła nas wiadomość o zamachu. Fiihrer powiedział, a jest to rozkaz, że ma pan aresztować agentów brytyjskich jutro w czasie spotkania i przywieźć ich do Niemiec. Może to oznaczać pogwałce-nie granicy holenderskiej, Fiihrer jednak twierdzi, że nie ma to żadnego znaczenia. Oddział SS, jaki wyznaczono do pana ochro-ny, na którą - nawiasem mówiąc - wcale pan nie zasłużył, po-stępując arbitralnie i samowolnie, ma panu pomóc w wypełnieniu zadania. Czy pan wszystko zrozumiał? - Tak, Reichsfuhrerze, ale... Nie ma żadnego ale - odparł ostro Himmler. To jest rozkaz Fuhrera i ma go pan wykonać. Rozumie pan? Mogłem tylko odpo- 76 wiedzieć "tak jest". Uświadomiłem sobie, że dalsza rozmowa byłaby bezcelowa. Tak więc znalazłem się nagle w zupełnie innej sytuacji. Musiałem zapomnieć o swoim wielkim planie kontynuowania negocjacji, już w Londynie. Natychmiast obudziłem dowódcę oddziału SS i zakomunikowa-łem mu rozkaz Fuhrera. Obaj, on i jego zastępca, mieli poważne wątpliwości i powiedzieli, że plan będzie trudny do wykonania. Teren nie sprzyjał takiej operacji, a przez kilka ostatnich dni odcinek graniczny Venlo był tak obstawiony przez straż graniczną i tajniaków holenderskich, że trudno będzie przeprowadzić całą akcję bez strzelaniny. Kiedy zaś strzelanina się raz zacznie, nigdy nie wiadomo, jak się zakończy. Naszą jedyną szansą było zasko-czenie. Obaj oficerowie. uznali, że jeżeli odczekamy z rozpo-częciem akcji do chwili, gdy agenci brytyjscy wejdą do kawiarni i zaczną z nami rozmowy, będzie za późno. Operację należy zacząć wtedy, kiedy nadjedzie buick Besta. Poprzedniego dnia przyjrzeli się dobrze samochodowi i byli pewni, że rozpoznają go natych-miast. W momencie, kiedy Anglicy zajadą przed kawiarnię, nasz samochód SS przełamie barierę celną, jadąc z wielką szybkością, zaaresztuje się Brytyjczyków na ulicy i wciągnie do naszego wozu. Kierowca samochodu SS świetnie potrafi jechać do tyłu, nie będzie więc musiał zawracać samochodu, co stworzy SS-manom lepsze pole ostrzału. Jednocześnie kilku żołnierzy zajmie pozycje z lewej i prawej strony ulicy, aby osłonić nasz odwrót z flanki. Oficerowie SS zaproponowali, abym nie brał w ogóle udziału w akcji, lecz czekał na Anglików w kawiarni. Kiedy zobaczę, że nadjeżdża ich wóz mam wyjść na ulicę, jakby na powitanie, a później szybko wsiąść do swego samochodu i odjechać. Plan wydawał się dobry i zaakceptowałem go w całości. Popro-siłem jednak, aby mnie przedstawili dwunastu członkom swej grupy, gdyż chciałem, aby mi się wszyscy dobrze przyjrzeli. Kapitan Best, nieco wyższy ode mnie, był mniej więcej tak samo zbudowany, miał podobny do mojego płaszcz i także nosił monokl. Chciałem mieć pewność, że nie będzie pomyłki. Między pierwszą a drugą po południu przekroczyłem granicę bez przeszkód. Zabrałem ze sobą agenta, który mi towarzyszył w 77 poprzednich wyprawach, natomiast osobnika, który miał grać rolę generała, pozostawiłem w niemieckiej komorze celnej, bo nikt nie był w stanie przewidzieć, jak się sytuacja ułoży. W kawiarni zamówiłem aperitif. Było tam dość dużo ludzi, a na ulicy panował nadzwyczaj żywy ruch; było wielu rowerzystów, a także kilku dziwnie wyglądających osobników w ubraniach cywil-nych, którym towarzyszyły psy policyjne. Wyglądało na to, że nasi angielscy koledzy przedsięwzięli nadzwyczajne środki ostrożności przed spotkaniem. Muszę przyznać, że moje zdenerwowanie wzrastało w miarę, gdy czas upływał, a Anglicy nie nadjeżdżali. Zaczynałem się zasta-nawiać, czy znów nie przygotowali dla nas takiej niespodzianki, jak wtedy w Arnhem. Było już po trzeciej, a my czekaliśmy ponad godzinę. Nagle drgnąłem, szary samochód zbliżał się z wielką szybkością. Chciałem już wyjść przed kawiarnię, lecz mój towarzysz chwycił mnie za rękę i rzekł: To nie ten samochód. Obawiałem się, że samochód ten zmylić może oficera SS, ale na zewnątrz nadal panował spokój. Zamówiłem mocną kawę i właśnie pociągałem pierwszy łyk, spo-glądając znów na zegarek (było już prawie dwadzieścia po trze-ciej), gdy mój towarzysz powiedział: Oto i oni. Wstaliśmy od stolika. Powiedziałem kelnerowi, że przyjechali nasi przyjaciele, i wyszliśmy na ulicę, zostawiając płaszcze w kawiarni. Ogromny buick zbliżał się z wielką szybkością, a następnie ostro hamując, skręcił w uliczkę prowadzącą do parkingu obok kawiarni. Zacząłem iść w kierunku samochodu i znajdowałem się już tylko około dziesięciu metrów od niego, gdy nagle usłyszałem warkot nadjeżdżającego wozu SS. Nagle rozległy się strzały i usłyszeliś-my krzyki. Samochód SS, który zaparkowano przed budynkiem niemieckiej komory celnej, przejechał wprost przez barierę graniczną. Oddano kilka strzałów, aby zwiększyć zaskoczenie, co wprowadziło takie zamieszanie wśród holenderskich strażników granicznych, że za-częli biegać wkoło jak owce. Buicka prowadził kapitan Best, porucznik Coppens siedział obok. Coppens wyskoczył z wozu natychmiast, wyciągając ciężki rewol-wer służbowy i wymierzył go w moją stronę. Będąc bez broni, 78 odskoczyłem na bok, starając się zejść z linii strzału. W tym mo-mencie samochód SS wyjechał ześlizgiem zza rogu w kierunku par-kingu. Coppens, upatrując w nim większe zagrożenie, odwrócił się i oddał kilka strzałów w szybę. Widziałem, jak szkło rozpryskuje się na wszystkie strony, a krystaliczne nitki rozbiegają się wokół otworów po kulach. To dziwne, jak wiele szczegółów się dostrzega w takich wypadkach i jak długo zostają one w pamięci. Byłem pewien, że Coppens trafił zarówno kierowcę, jak i oficera SS, który przy nim siedział. Zdawało mi się, że upływa cała wieczność przed następnym wydarzeniem. Nagle zobaczyłem, jak z samochodu wyskakuje zwinna postać oficera SS. On też wyciągnął swój pistolet i rozpoczął się regularny pojedynek ogniowy pomiędzy nim a Coppensem. Nie miałem czasu się poruszyć i znalazłem się akurat pomiędzy nimi. Obaj strzelali uważnie, dokładnie celując. W pewnej chwili Coppens powoli opuścił broń i osunął się na kolana. Sły-szałem, jak oficer krzyczy do mnie: Niech pan zjeżdża stąd, do cho-lery! Bóg jeden wie, jak to się stało, żeśmy pana nie trafili. Odwróciłem się i pobiegłem za róg domu w kieriinku mojego samochodu. Kątem oka dostrzegłem, jak SS-mani wyciągają Besta i Stevensa z buicka jak wiązki siana