... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Może przewyższa ich ograniczone talenty. Achamian skinął głową. Dusze na sprzedaż rzadko bywają utalentowane. Ale że też cesarz posłał po powiernika, nie ufając nie tylko własnym magom, lecz i najemnikom... Są przerażeni, zrozumiał Achamian. Dom Ikurei się boi. Achamian spojrzał uważnie na cesarskiego bratanka, szukając oznak podstępu. Uspokojony, przekroczył próg. Skrzywił się na trzask wrót za plecami. Korytarz przemijał szybko pod żołnierskimi krokami Conphasa. Achamian niemal czuł przygniatający ich ciężar Wyżyn Andiamińskich. Ile osób szło tym korytarzem, by nigdy nie powrócić? Conphas odezwał się nagle: - Jesteś przyjacielem Nersei Proyasa. Co wiesz o Anas?rimborze Kellhusie, który podaje się za księcia Atrithau? Achamianem to pytanie wstrząsnęło. Czy Kellhus jest w to jakoś zamieszany? Co ma powiedzieć? Że obawia się, iż ten człowiek może być zwiastunem Drugiej Apokalipsy? Nic mu nie mów. - Dlaczego pytasz? - Bez wątpienia słyszałeś, jak zakończyło się spotkanie cesarza z Wielkimi Imionami. W dużym stopniu był to efekt przebiegłości tego człowieka. - Mądrości, chciałeś powiedzieć. Arcygenerał skrzywił się z wściekłością. Dwa razy puknął palcami w pancerz na piersi, tam gdzie Achamian wyczuwał ukrytą chorae. Ten gest Conphasa uspokoił, jakby przypomniał mu wszystkie metody uśmiercenia czarnoksiężnika. - Zadałem ci proste pytanie. Proste?! - pomyślał Achamian. Co wiedział o Kellhusie? Bardzo mało, oprócz tego, że budził jego zachwyt tym, kim był, i przerażał go tym, kim mógłby się stać. Anas?rimbor powrócił. - Czy to ma coś wspólnego z twoim „niezwykłym szpiegiem”? - spytał. Conphas gwałtownie stanął. Albo zdumiała go głupota tego pytania, albo podejmował decyzję. Oni naprawdę się boją. Arcygenerał parsknął, jakby zdumiony, że martwi go, co ten niechlujny powiernik mógłby pomyśleć o tajemnicach cesarza. - Zupełnie nic. - Uśmiechnął się szyderczo. - Powinieneś się uczesać, czarnoksiężniku - dodał, ruszając przed siebie. - Spotkasz samego cesarza. * * * Cesarz znajdował się w sercu Wyżyn Andiamińskich, w sali, którą od wieków nazywano Komnatą Prawdy. Na ścianach w żelaznych stojakach czekały narzędzia Prawdy. Komnata miała niski sklepiony sufit, a oświetlały ją lśniące piecyki rozstawione tu i tam. Cesarzowi towarzyszyli Cememketri i dwaj inni starsi rangą magowie w czarno-złotych szatach Cesarskiego Saiku, Czarnoksiężników Słońca; Gaenkelti i Tokush, nadal w ceremonialnej zbroi, z twarzami zesztywniałymi ze strachu, że cesarz w końcu oskarży ich o odpowiedzialność za tę oburzającą zdradę; Kimish, śledczy, który lepiej znał się na bólu niż na ludziach; Skaleteas, mysunsai w błękitnej szacie, którego wezwał Gaenkelti; jego starzejąca się twarz nosiła wyraz jawnego zdumienia. I, oczywiście, dwaj ozdobieni niebieskimi tatuażami kusznicy z Gwardii Etohijskiej, z chorae wycelowanymi w zapadniętą pierś pierwszego doradcy. Skeaös rozebrany do naga został przykuty do drewnianej ławy, wygiętej jak połowa koła. Drewno było ciemne i gładkie - wypolerowane przez wiele ciał. W uchu starca zakrzepła krew. Długie pasma białych włosów otaczały jego poznaczone żyłami czoło i zapadnięte policzki. - Jakże odmienny Skeaös - szepnął cesarz, splatając drżące ręce. Pierwszy doradca zachichotał cicho. Xerius opanował przerażenie, poczuł, że rysy jego twarzy twardnieją. Furia. Tu potrzebna jest furia. - Co powiesz? - zwrócił się do Kimisha. - Został już poddany krótkiemu przesłuchaniu, Boże Ludzi. Zgodnie z protokołem. Czy w jego głosie brzmiało podniecenie? Kimish, w przeciwieństwie do wszystkich zebranych, nie dbał o to, że na jego ławie znalazł się sam cesarski doradca. Obchodził go jedynie własny fach. Intrygi, oszałamiające konsekwencje nie miały dla niego żadnego znaczenia. Xerius lubił go za to, choć czasami Kimish go irytował. W przypadku śledczego była to pożądana cecha. - I...? - spytał Xerius, którego głos natychmiast się załamał. Każda jego emocja natychmiast się rozrastała. Rozdrażnienie przechodziło we wściekłość. Mała uraza w cierpienie. - Nie przypomina znanych mi ludzi. Natomiast niepożądaną cechą Kimisha było jego zamiłowanie do dramatyzmu. Wypowiadał się zwięźle, jakby był solistą, a cały świat - chórem. Zazdrośnie strzegł istoty rzeczy, by spotęgować napięcie. - Pozyskiwanie odpowiedzi to twoje zadanie - warknął Xerius. - Czy muszę przesłuchiwać śledczego? Kimish wzruszył ramionami. - Czasami lepiej pokazać, niż opowiadać - oznajmił. Ze stojaka za ławą wziął małe kleszcze. - Proszę patrzeć. Ukląkł i ujął stopę doradcy. Powoli, ruchem znudzonego fachowca wyrwał mu paznokieć. Nic. Żadnego krzyku. Starzec nawet nie drgnął