... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Mato kto znal tę drugą stronę medalu. W opinii większości, nawet całkiem bliskich znajomych, Dominika uchodziłaza piękną, inteligentną jak diabli puszczalską. Zdaniem większości żon była po prostu puszczalską, przed którą należałochronić mężów jak przed zarazą, choćtrzeba przyznać, żeulegali jej równie masowo jak zarazie. Mimo tożony zrobione na szaro ostatecznie nie mówiły o niej tak źle, jakby możei miały prawo, bo wymaglowani przez Dominikęamatorzypozamatżeńsldch rozkoszy, po dwóch, góra trzech miesiącachi tak wracali na klęczkach w domowe pielesze, ku zadowoleniu wszystkich zainteresowanych. - Wpadka? - powtórzyła Hanka. -Nie wierzę. -1 słusznie przyznała Dominika. -Nawet mojamamatego nie łyknie. - Przede wszystkim ona tego nie łyknie, stonko. Dominikaz westchnieniem pstryknęła włącznik pustegoczajnika elektrycznego. Hanka bez stówa wyłączyła urządzenie i przysunęła swoje krzesło bliżej ławy, uniemożliwiającprzyjaciółce inne ewentualne działania zastępcze. - No to wpadka czy nie wpadka? - zapytała bardzospokojnie. Dominika zaprzeczyła minimalnym ruchem głowy. - Cud nad Wisłą - oświadczyła irozpłakała się w głos. -To czegoryczysz? - uśmiechnęła się Hanka. -Wstydziszsię? -Nie. Mam pietra. - A cieszysz się? Dominika pokiwała głową i jeszcze rzewniej się rozpłakała. Hanka machinalnie pstryknęła czajnik, na szczęście w tymsamym momenciezorientowała się, co robi, i wstała, byw końcu napełnić wodąnieszczęsne naczynie. 96 Cały zlewozmywak wypełniony był kubkami zherbatąw różnym stadium niedopicia. Wyglądało na to, że co najmniej od soboty Dominika nic innego nie miała w ustach. - Może zadzwonię po pizzę? - zaproponowała, ale jedynąodpowiedzią Dominiki był ażnadto wymowny ruch. -Przecież to niemożliwe, żebyś rzygałapo wszystkim. -Nie po wszystkim - mruknęła Dominika niechętnie, -Biszkoptyi bananywchodzą. Nie byłto kłopotliwy posiłek. Biszkopty z napoczętej paczki i banan, który Hanka odkryła wszufladzie lodówki, zostałyfantazyjnieułożone na ozdobnym talerzu. Czuła jeszczew przełyku ostatnie kęsy maminej szarlotki, więc bez wyrzeczeń mogła się zająć dokarmianiem ciężarnych. Więcej: dokarmianie tejciężarnejbyło dla niejsamą radością i tylko silą woli powstrzymywałasię przed tym, by nie obdzwonićreszty świata ze wszystkich dostępnych telefonów naraz ztąradosną, choć absolutnie niewiarygodną nowiną. 3S: SWszystko, naprawdę wszystko wskazywało na to, że PanBóg wreszcie zainteresował się bliżej Dominika. Albo gdzieśtam, pomiędzy bardzo ważnymi zajęciami, machnął rękąimruknął: "Niech cibędzie. Co mi tam". Tak. Z całą pewnością tak właśnie dotego doszło, bo raqonalne wytłumaczenie po prostu nie istniało. Szkiełka i oka świata całegodawno'wydały druzgocący wyrok i może dlatego Bozia postanowiła'zagrać imwszystkim nanosie. a Witaj na świecie, maleństwo! 6. Rozpoznanie walką Trzy lata wcześniej, kiedy Hanka zaczynała swoją samodzielną działalność gospodarczą, przyjmowała wszystkiezlecenia bez wyboru, przekonana, że każda odmowa spowoduje natychmiastowe załamanie jej finansów. Dzięki nadzwyczajnej opiece opatrzności nie trafiła jej siężadna pralniabrudnych pieniędzy ani inny aferzysta, bo zapewne przyjęłaby go z całym wątpliwym dobrodziejstwem inwentarza. Potrzech latach nadal nikomu nie odmawiała usług księgowych. Uważniejsze spojrzeniedostrzegłoby w tym łagodną odmianę pracoholizmu, który skutecznie odwracauwagęod resztyżycia. Niestety, w tym wypadku zawodziłouważnespojrzenieDominiki, jedynej osoby oglądającej zbliska życie Hanki. Pewnie dlatego, że Dominika cierpiała na tę samą przypadłość, choć jako redaktor haseł encyklopedycznych pracowała wyłącznie dla satysfakcji, bonie urodził się jeszcze ten, ktoby się z tego utrzymał. Przez cały tydzieńpo powrocie z NarwiHanka tkwiła nadstosem rachunków, faktur i oświadczeń, które dziękijej wysiłkom miały przekształcić się w masęmajątkową dopodziału, a raczej rozwodowychtargów. Przeklinała dzień igodzinę,wktórej przyjęła to koszmarne zlecenie, a zwłaszczachwilę,gdy klientce szykującej się dopuszczenia małżonka w skarpetkach, a może nawet boso, radośnie podała swój numerkomórki. Wiktoria Strążytło("Przynajmniej tyle miałamrozumu,pani Haniu, żebypozostać przy rodowym nazwisku") wydzwaniała parę razy dziennie, a właściwie za każdym razem,kiedy cośjej jeszcze przychodziło do głowy. Rosła kobietao tubalnym głosie i energii turbiny jądrowej upatrzyła sobieHankę i jej domowe biuro na scenę prób czytanych i sytuacyjnych przedzbliżającąsię rozprawąpojednawczą. Rzeczjasna,niebyło mowyo pojednaniu, bo pani Strążylło miała precyzyjny plan. - A dlaczego ja się, proszę pani, mamczymkolwiek dzielić? Przecież onmi nawetdzieckanie dał, jeszcze mi wmawiał, że toja powinnamsię zbadać. Ja! Najlepszelata mi zabrał, a teraz ma być po połowie? Po moim trupie, paniHaniu. - No, wie pani, takie są przepisy przypomniałapo raz niewiadomo który "pani Hania". -Bez żartów. - Wiktoria Strążyłłopochyliła siękonfidencjonalnie ku Hance. -Pani mi tu tylko wyliczy, a resztą zajmie się adwokat. On chce rozwodu ija chcę rozwodu, ale tojaw tym towarzystwie jestem, proszępani, "drogą małżonką"roześmiała siętubalnie, ubawiona własnym dowcipem