... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Jamie poczuł, jak marszczy czoło. – Tak – dodała Trudy Hali. – Sprytnie pozbyłeś się reszty facetów, co? Aby ukryć zmieszanie, Jamie zwrócił się do Dezhurovej. – Może ty coś o tym powiesz, co, Stacy? Stacy właśnie żuła oporną kanapkę. Przeżuła ją starannie, połknęła, po czym rzekła: – Jak na to mówią Amerykanie? Zboczenie? Wszystkie trzy kobiety zaśmiały się; Jamie uśmiechnął się z przymusem i poświęcił resztę uwagi talerzowi z podgrzanym w kuchence mikrofalowej makaronem i sałatce z tofu z ziołami. Ucieszył się, kiedy wszystkie trzy kobiety zaczęły rozmawiać ze sobą o jedzeniu, smaku odzyskiwanej wody, o tym, jak ubrania blakną w pralce i suszarce. Wszystkie miały na sobie standardowe kombinezony, ale Jamie zauważył, że każda nadawała im jakiś indywidualny rys: Dezhurova miała modne rosyjskie naszywki z czasów, gdy służyła jako rządowy astronauta, naszyte nad kieszeniami na piersiach; Hali zawsze przypinała jakąś błyszczącą biżuterię, a Shektar zakładała jasną apaszkę albo kolorowy pasek. – Powinnyśmy wypróbować ten system czyszczenia ubrań, jakiego używają w Bazie Księżycowej – rzekła Dezhurova. – Z tkaniną jest o wiele łatwiej. – Słyszałam o tym – rzekła Trudy. – Wystawiają ubrania na zewnątrz, nie? Stacy skinęła głową z entuzjazmem. – Tak. W próżni na powierzchni Księżyca płatki zanieczyszczeń odpadają z tkaniny. A niefiltrowany ultrafiolet ze Słońca idealnie je odkaża. – Nie mamy próżni na zewnątrz – rzekła Vijay. – Ale coś dość zbliżonego – oznajmiła Dezhurova. – Mnóstwo ultrafioletu – dodała Trudy. – Jak myślisz, Vijay? – spytała Dezhurova. – Warto spróbować? – Potrzebny jest jakiś pojemnik, nie? Przecież nie zawiesimy ciuchów na sznurku. – E, czemu nie – rzekła Trudy. – W Bazie Księżycowej wkładają ubrania do wielkiego kosza, który jeździ po szynach zamocowanych na podłożu – wyjaśniła Stacy. – Kosz obraca się, co działa jak wirówka w pralce. – Nie mamy tu nic takiego. – Mogłabym jakiś zrobić – rzekła Stacy z przekonaniem. – To powinno być dość proste. – Sądzisz, że byś umiała? Skinęła głową poważnie. – Opos nie jest tu jedyną złotą rączką. – Jak myślisz. Jamie? – spytała Shektar. Wdzięczny, że już się z niego nie nabijają, odparł: – A pył? Przecież osiadłby na ubraniach. – Na Księżycu też jest pył – rzekła Trudy. – Ale nie ma wiatru. – No tak. – Moglibyśmy zawiesić kosz na drągach, wysoko nad ziemią. – Chyba tak – rzekł Jamie. – W przeciwnym razie nasze ubrania będą dalej blaknąć i strzępić się. – W końcu i tak całkiem się rozpadną – przypomniała Trudy. Złośliwy uśmieszek Shektar powrócił. – Jamie nie miałby nic przeciwko temu, co, Jamie? Próbował zmiażdżyć ją spojrzeniem, ale w końcu wstał od stołu. – Tomas powinien się zameldować za jakieś pięć minut. Umykając do centrum łączności, Jamie był prawie pewien, że słyszy za sobą chichotanie. Rodriguez był szczęśliwy. Samolot reagował na jego dotyk jak piękna kobieta, czuła i słodka. Przelatywali na wysokości – rzucił okiem na wysokościomierz – dwadzieścia dwa tysiące osiemset sześć metrów. Policzmy, pomyślał. Jakieś trzy przecinek dwa stopy w metrze, czyli osiemdziesiąt dziewięć, prawie dziewięćdziesiąt tysięcy stóp. Nieźle. Nie najgorzej. Wiedział, że rekord wysokości dla samolotu napędzanego energią słoneczną wyniósł jakieś sto tysięcy stóp. Był to pojazd bezzałogowy. Żaden pilot nie leciał na takiej wysokości samolotem napędzanym energią słoneczną i tego był pewien. Przez szybkę hełmu uśmiechnął się do śmigła o sześciu łopatkach kręcącego się leniwie przed jego oczami. Obok niego siedział milczący i nieruchomy Fuchida. Mógłby wykitować w tym skafandrze, nigdy bym się nie zorientował, pomyślał Rodriguez. Boi się. Śmiertelnie się boi. Nie ufa mi. Pewnie chciał lecieć ze Stacy, nie ze mną. Cóż, mój milczący japoński kolego. To ze mną tu utknąłeś, czy tego chcesz, czy nie. Więc siedź sobie jak jakaś pieprzona kukła, mam to gdzieś. Mitsuo Fuchida poczuł dziwny skurcz strachu, który ścisnął mu wnętrzności. Zaskoczyło go to, przecież od dwóch lat wiedział, że będzie leciał na Olympus Mons. Wykonał symulację setki razy. Cała wyprawa była jego pomysłem. Ciężko się napracował, żeby włączyć ją do planu wyprawy. Nauczył się latać jeszcze jako student biologii i szybko został wybrany prezesem uniwersyteckiego klubu lotniczego