... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

"Chyba uzdrowiciele także nie potrafią leczyć tęsknoty za domem. Nawet tutaj..." Pewien zakątek ogrodu, w którym na starannie utrzymanych grządkach rosły zioła używane w kuchni, przypominał nieco ogródek świątynny: bez krzewów różanych i romantycznych pnączy, rzadko odwiedzany przez młodzież; Karal postanowił posiedzieć tam w słońcu. Może zbyt wiele czasu spędził w zamkniętych pomieszczeniach i stąd jego melancholia. A może ryby zaczną fruwać... ale warto spróbować. Lepiej zrobić cokolwiek, niż siedzieć tutaj i tonąć w rozpaczy. "Użalanie się nad sobą nie pomoże." Zdołał jakoś podnieść się z krzesła; najtrudniej było mu zmusić się do ruchu. Kiedy już podjął decyzję i obrał kierunek, podążył tam machinalnie. Ogródek kuchenny okazał się pusty, tak jak przypuszczał - z wyjątkiem starego kapłana w żółtej szacie, wygrzewającego się w słońcu; jego obecność tym bardziej upodobniła to miejsce do karsyckich ogrodów medytacyjnych; tam też przesiadywali kapłani. Po chwili poszukiwań Karal odnalazł odosobniony kąt: ławkę osłoniętą krzewami przed ciekawskim okiem. Usiadł na chłodnym kamieniu. Niestety, jego smutek nie uleciał, nawet się nie zmniejszył. Promienie słońca nie rozproszyły melancholii. Karal zamknął oczy; poczuł ucisk w gardle i w żołądku. Po co tu przyjechał? Dlaczego nie znalazł sobie wymówki, by zostać? Dlaczego nie zostawił tego zadania komuś starszemu, doświadczonemu? Mógł przecież znaleźć sobie nowego mistrza. Nawet gdyby nie okazał się on tak dobry, jak Ulrich, to czy nie byłaby to skromna zapłata za pozostanie w domu? Czy to ważne, że Ulrich był jedynym człowiekiem dobrym dla niego, odkąd zabrano go od rodziny? Już wycierpiał obojętność i nieżyczliwość; nawet gdyby jeszcze raz miał się z tym spotkać, przynajmniej byłby w domu! W domu, a nie w obcym otoczeniu, gdzie każdy mógł się okazać wrogiem. - "Byłem obcym wśród obcych, a nikt mnie nie poznał. Każde serce zwróciło się przeciwko mnie, a wyciągnięta dłoń okazała się pusta." Karal podskoczył, tłumiąc niegodny okrzyk strachu; otworzył oczy. Kto mógłby cytować Obrządek Vkandisa, w dodatku z takim okropnym akcentem? Przez moment nie rozpoznawał stojącej tuż przed nim, lekko uśmiechniętej kobiety, ubranej jak Kero w tunikę i bryczesy, lecz nie tak obcisłe - i białe, a nie brązowe. Była to kobieta koło trzydziestki. Niezbyt wysoka; prawdopodobnie sięgałaby Karalowi ledwie do podbródka; w jej brązowych włosach lśniło kilka srebrnych nitek, oczy zaś miały kolor zielonobrązowy. Wydawała się jednocześnie krucha i silna. Po chwili umysł Karala zaczął pracować szybciej i wróciła mu pamięć; początkowo zmylił go jej strój. Dotąd widział ją tylko w formalnym dworskim kostiumie. To była Talia, osobisty herold królowej. Została także kapłanką Słońca, lecz jak nauczyła się Obrządku! Po co zadawała sobie trud? Nie musiała tego robić, jej tytuł był tylko honorowy. - Myślałeś, że nie wezmę zbyt poważnie mianowania na kapłankę, prawda? - powiedziała z przekornym uśmieszkiem. - Być może Solaris uważała to tylko za symbol, lecz mnie się wydawało, że powinnam odnieść się do niego z szacunkiem, więc nauczyłam się co nieco o tym, kogo miałam reprezentować. - Och - wykrztusił, czując się bardzo głupio. W tej chwili zdał sobie sprawę, iż Talia mówi w jego języku; słowa, choć wypowiadane z silnym akcentem, wsiąkały w jego spragnioną duszę jak krople deszczu w suchą ziemię. Chciał usłyszeć więcej; potrzebował tego. - Kiedy cię zobaczyłam, pomyślałam sobie, ze ten cytat najbardziej pasuje - ciągnęła. - Nie wyglądałeś na szczęśliwego. Oczywiście to mogła być zwykła niestrawność... Przechyliła głowę na bok, jakby czekając na jego odpowiedź, może zwierzenie? Karal wahał się. Talia wydawała się życzliwa, lecz czy rozmowa z nią nie przysporzy mu kłopotów? "Z drugiej strony, jest nie tylko heroldem, ale i należy do ludu Vkandisa. Gdyby skrzywdziła kogoś z jego wyznawców, czy Vkandis nie zareagowałby na to?" Poczekała jeszcze chwilę; uśmiechnęła się szerzej. Miała piękne, życzliwe oczy. - Być może to szczególny rodzaj niestrawności - podsunęła. - Trafił ci się zbyt wielki kęs Valdemaru i nie możesz go łatwo przełknąć. Musiał się zaśmiać na takie wyobrażenie. - To chyba niezłe wyjaśnienie - stwierdził, odprężając się nieco. Od długiego czasu tęsknił do rozmowy z kimś; Talia sama się ofiarowała. Może to właśnie bezpiecznie zwierzyć się jej? Co właściwie wiedział o tej kobiecie? Była kimś w rodzaju specjalnego doradcy królowej; Solaris spędziła z nią dużo czasu; jednak było coś ważniejszego... "Hansa jej ufał." Tak, o to chodziło. Teraz sobie przypomniał. Ognisty kot obdarzył ją zaufaniem; to Hansa zaproponował, by uczynić Talię honorową kapłanką. Przynajmniej Ulrich tak twierdził. Talia kiwnęła przyjaźnie głową; najwyraźniej nie szykowała się do odejścia mimo jego wahania. Ciekawe - nie próbowała usiąść obok na ławce. Nie chciała się narzucać? - Czułam się tak samo, kiedy pierwszy raz tu przybyłam - powiedziała, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę. - Pochodziłam z tak odmiennej okolicy, jakby znajdowała się na końcu świata. Może trudno ci będzie w to uwierzyć, lecz u nas dzieci trzymano z daleka od tego, co się działo poza wioską. Nie miałam pojęcia, czym są w istocie heroldowie i Towarzysze; wiedziałam tylko to, co wyczytałam w kilku opowieściach. Kiedy Rolan mnie wybrał, myślałam, że to zabłąkany Towarzysz. Chciałam odprowadzić go do domu, jak zwykłego konia! Musiał się roześmiać. Wiedział już więcej niż Talia w dzieciństwie. Rubryk opisał mu, jak Towarzysze dokonują wyboru; przypominało to zwrócenie na siebie uwagi ognistego kota. Trudno uwierzyć, że w samym Valdemarze żyli ludzie nieświadomi prawdziwej natury Towarzyszy