... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Mogę walczyć po waszej stronie, jeśli chcecie. — Nie, przyjacielu - zaprotestował dowódca Małych Ludzi. - Bardziej przydasz się przynosząc nam wieści takie jak ta, zamiast ryzykować życiem w spotkaniu z tymi szalonymi cieniami. Możemy stracić wielu towarzyszy w walce z nimi, lecz nowi uzupełnią nasze szeregi, u nich zaś nie. Nie zdobędą bowiem nowych rekrutów spośród nas, którzy kiedyś tu rządziliśmy. — Lecz ja dołączę do was, do kroćset! - wyrwał się Brian. - Nie skorzystałem dotąd z okazji zatopienia miecza w żadnym z nich, choć mieli czelność zaatakować naszą trójkę w drodze na zamek de Mer. Jeśli nie macie nic przeciwko temu, będę z wami. — Szlachetny rycerzu, każdy kto walczy po naszej stronie jest mile widziany, pod warunkiem, że czyni to z pełnym zaangażowaniem i dla dobra ogółu, a nie dla własnych korzyści - oświadczył Ardac. — Będę walczył pod twoimi rozkazami - zadeklarował się mistrz kopii, lecz po chwili zmitygował się i zwrócił do Jima: - Wybacz mi, panie. Zapomniałem, że ty mną dowodzisz. Smoczy Rycerz skrzywił się. Znów miał przed sobą twardy orzech do zgryzienia, w postaci czternastowiecznego zwyczaju, że osoba posiadająca najwyższą rangę musi dowodzić. Brian wiedział, lepiej niż ktokolwiek inny, iż sam znacznie lepiej nadaje się do tego, już od dwóch zim bowiem uczył Jima posługiwania się bronią, lecz uczeń wciąż nie mógł się równać z nauczycielem. Należało jednak szanować ogólnie przyjęte obyczaje. Oczywiście oznaczało to, że on sam jest zmuszony do walki, choć nikt nie pytał go o zdanie. Giles i Brian, szczególnie zaś ten drugi, uznawali to za rzecz oczywistą, podobnie zresztą jak Snorrl oraz Mali Ludzie. — Pozwalam ci walczyć, Sir Brianie - rzekł Jim. - To samo tyczy się ciebie, Sir Gilesie. Jeśli chodzi o Dafydda, nie mogę mu niczego polecać lub zabraniać. — A więc wspaniale - stwierdził łucznik. - Z przyjemnością wezmę udział w walce. Jak już mówiłem, mam nową strzałę, którą chciałbym wypróbować, przygotowaną specjalnie przeciw Pustym Ludziom. To będzie wprost wymarzona okazja. — I ja będę walczyć - powiedziała Liseth - jeśli tylko ktoś da mi miecz i tarczę. — Pod żadnym pozorem nie weźmiesz udziału w walce! - zaprotestował jej brat. - Słyszysz mnie, Liseth? — — Słyszę. Skoro jesteś starszy ode mnie i do tego mężczyzną, nie pozostaje mi chyba nic innego, jak tylko posłuchać cię. Nie mogę jednak powiedzieć, bym była z tego powodu zadowolona. — To, czy ci się to podoba czy też nie, nie ma tu żadnego znaczenia - stwierdził zapalczywie Giles. - Co powiedziałbym ojcu, gdybym musiał przywieźć do zamku twoje ciało? Chcesz postawić mnie w takiej sytuacji? — No cóż... nie - odparła siostra miękkim tonem. - Masz zupełną rację. Muszę trzymać się na uboczu. — Możesz tylko wdrapać się na grań w miejscu, gdzie mamy spotkać się z Pustymi Ludźmi i wypatrywać ich - rzekł Giles. - Jeśli Snorrl zechce, może pójść z tobą i dopilnować, byś wróciła bezpiecznie do zamku, gdy okaże się, że żaden z nas nie będzie mógł opiekować się tobą w drodze powrotnej. — On mówi szczerą prawdę - wtrącił się do rozmowy wilk. - Podobnie jak twoi bracia i ojciec, nie mogę pozwolić, by ci się cokolwiek stało. Nawet gdyby Puści Ludzie podążyli za nami, nie będę miał kłopotów z ich zgubieniem. Z jakiegoś powodu wszyscy boją się wilków. - Na potwierdzenie tych słów kłapnął paszczą. - Mógłbym powiedzieć, że mamy opinię groźnych stworzeń, ale to coś więcej - ciągnął, - Ich strach przed wilkami przypomina obawę ludzi przed duchami takimi jak oni. — A więc ty, Snorrlu, i Liseth podążajcie za naszym schiltronem - rzekł Ardac, po czym zwrócił się do Jima. - Sir Jamesie, pragnęlibyśmy, żebyście i wy jechali za nami. — Oczywiście. Jak sobie życzysz. — Ale... - odezwał się Dafydd. - Teraz możemy jechać z tyłu, ale muszę być na przedzie, kiedy ujrzymy Pustych Ludzi i chcę, aby żaden z was nie znalazł się między mną a nimi. — Gdy uznasz to za stosowne, objedź nas z lewej strony, lecz później wróć na swoje miejsce, zanim dojdzie do starcia. - Tak uczynię - rzekł łucznik i dał krok w tył na znak zgody. Snorrl, Jim i cała reszta zajęli miejsce na końcu kolumny, która ruszyła dnem doliny. Mali Ludzie przyspieszyli kroku. Nie był to trucht, ale szybki marsz, lecz pomimo ich krótkich nóg, jadący konno od czasu do czasu musieli przynaglać wierzchowce do kłusu. Jim uznał to za ciekawe, obserwując równy krok Małych Ludzi. Widok ten był nawet nieco śmieszny: grupa karłów z mieczami, dzidami i tarczami, maszerująca miar owo jak przerośnięte ołowiane żołnierzyki. Jednocześnie marsz ten znamionowała powaga. Wojownicy szli pewni siebie i własnych umiejętności. Pomimo wzrostu, wyglądali na niezwykle trudnych przeciwników. Jim doszedł do wniosku, że nie chciałby stanąć twarzą w twarz z takim wrogiem. Mali Ludzie budzili strach swoją walecznością i idealnym zgraniem. Dotarli do części doliny opisanej przez Snorrla. Wciąż nie było tu nikogo. Najwyraźniej Puści Ludzie nie dotarli jeszcze do niej, co można było wytłumaczyć szybkim tempem marszu Małych Ludzi. Pod wieloma względami dolina ta podobna była do tych, które dotychczas przemierzali