... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Trudno nieść w trójkę pięć ciężkawych urn, nasz przewodnik wyciąga więc rękę w geście pomocy, ale pod moim spojrzeniem pośpiesznie ją cofa. W holu żegna nas eleganckim "odsalutowaniem" i przechodzimy pod opiekę cywila, także podpuł kownika, sekretarza szefa tego przybytku. Jest elegancki, europejski, wręcz szar mancki. Z dumą pokazuje nam wmurowaną w róg budowli wielką, spiżową tablicę ku czci Feliksa Edmundowicza i dodaje, nie bez dumy, że jest absolwentem akademii KGB jego imienia. (Biedny człowiek. W chwili, gdy piszę te słowa, Polskie Radio podaje, że właśnie w nocy lud moskiewski zwalił z wysokiego postumentu wieloto nowy pomnik Feliksa Edmundowicza na placu przed Łubianką. Coraz trudniej będzie teraz takim absolwentom chwalić się postacią patrona.) Gdy już się żegnamy, mówię do pułkownika-Europejczyka: Panie pułkowniku. Nikt nie wie tego lepiej od pana, ile tysięcy ludzi, w tym również Polaków, weszło do tego budynku i z niego nie wyszło. A my, także Polacy, weszliśmy i wyszliśmy.... ... I niczego nie słucziłos kończy z jakąś zadumą w oczach. ... właśnie, i nic się nie przydarzyło. Czy pan nie powinien nam tu, na tle tej wielkiej tablicy KGB, zrobić pamiątkowego zdjęcia? 6 Tędy, proszę, przechodzicie. 7 Czy naszych oficerów rozstrzeliwano także w saraju? 796 Podsuwam mu nastawiony aparat i szybko zagarniam moich towarzyszy wypra wy pod kagiebowski mur. I kolejny uprzejmy opiekun robi nam następne trzy zdjęcia. Ależ pan z nich robi trąby. W różnych spektaklach już uczestniczyłem, ale w takim, po raz pierwszy kręci głową ze zdumieniem konsul generalny, Polkowski, gdy nasza wotga rusza spod ponurego gmachu. Ciężki dzień zbliżał się ku końcowi. Czekało mnie jeszcze jedno zadanie: choć tablica, którą pojutrze mieli tu przywieźć jednym z samolotów, jest ufundowana przez Radę Pamięci, przyzwoitość nakazywała powiadomić nasz charkowski "sztab" o jego nie akceptowanej treści. Uczyniłem to na wieczornej odprawie. Efekt był zgodny z moimi przewidywa niami. Gdyby było głosowanie, wynik wypadłby 6:1 na moją niekorzyść. Wszyscy podkreślali zgodność z prawdą i godną treść tablicy, ale uważali, że jeszcze za wcze śnie, że nam to tu zapamiętają, że może to wpłynąć niekorzystnie na przebieg dal szych prac ekshumacyjnych. Rozumiałem moich oponentów, bo prawie wszyscy z nich tu zostawali, gdy ja sobie jechałem do Warszawy. Uważałem jednak, że dość już kłamstw i eufemizmów, że zbrodnię i zbrodniarzy należy nazywać po imieniu, że czas pracuje także w Charkowie na korzyść tej właśnie tablicy. I wreszcie, że "Memoriał", który tu przecież zostaje, bo oni tu żyją, właśnie dzisiaj postawił pomnik z podobną do naszej, prawdziwą tablicą. Wobec tego, że dyskusja nie dawała rezultatu, zaproponowałem wyjście nastę pujące: lojalnie przekazać rozbieżność opinii do Warszawy i niech władze wyższe zadecydują. Jednakże Charków (i wiele innych radzieckich miast) to takie dziwne miejsce na ziemi, że Warszawa ze swymi skandalicznymi telefonami wydaje się rajem doskonałości łącznościowej. Tu bowiem czasem można na Warszawę czekać i dobę. Ale przecież my siedzieliśmy w biurach "Energopolu", a dla ludzi tej instytucji nie było rzeczy niemożliwych. Wystarczyło tylko dowiedzieć się, kto dziś ma dyżur na międzynarodowej i już znajoma Natasza czy Laryssa wyczarowała nam bezpo średnią rozmowę w trzy minuty. Po przedstawieniu sprawy usłyszałem prezesowskie: Co pan radzi? Radzę załadować tablicę do samolotu, dostarczyć tutaj, postawić nad gro bem, poświęcić i zależnie od sytuacji i decyzji naszych władz, które tu będą na miejscu albo zamocować na stałe, albo zostawić w "Energopolu" na przechowa niu, w oczekiwaniu na lepsze tutaj czasy. Ale na pewno przywieźć i tutaj poświęcić. Gdy odkładałem słuchawkę, widziałem przerażenie w oczach dyr. Włodzimie rza Naganowskiego, szefa charkowskiej bazy "Energopolu", który zapytał: A ile waży ta tablica? Czterysta kilo. Rany boskie, skąd ja wezmę dodatkowych ośmiu ludzi? Panie inżynierze to już polecenie wykonawcze do szefa transportu proszę dołączyć na sobotę do kolumny na lotnisko jedenasty wóz z podnośnikiem oraz ośmiu ludzi. Ilu pracowni ków zgłosiło chęć społecznej pracy przy pochówku w sobotę? Cała załoga. A dotąd mamy zadania dla stu trzydziestu. Oby się nam takie "Energopole" na kamieniu rodziły. Cały następny dzień poświęcony był dopinaniu najdrobniejszych szczegółów. Po południu zaś, na zakończenie prac polsko-radzieckiej komisji prokuratorsko-śledczej, zwołana została międzynarodowa konferencja prasowa. W olbrzymiej wojewódzkiej sali, pod wielkimi, kryształowymi "pająkami", zasiadło ponad sto osób. Wprowadzenie przewodniczącego komisji gen. mjra Frołowa było tak enigmatyczne, że dopiero polskie głosy i prokuratorskie, i naszego "sztabu" dodały tej naśladowcę nieco pikanterii. Po konferencji podeszły do nas na schodach dwie działaczki miejscowego "Memoriału" i powiedziały dosłownie tak: I co my teraz tutaj będziemy robili, gdy wy, Polacy, odjedziecie? Przecież bez was nie byłoby ani tych ekshumacji, ani jutrzejszego pochówku, a nasi leżeliby dalej pod darnią jak psy. Nazajutrz była piękna, słoneczna sobota i choć to okazało się zupełnie zbędne, tuż po wschodzie słońca byliśmy w Piatichatce. Wszyscy. Aby sprawdzić, że krzyż stoi, że ołtarz zbudowany, krzesła dla gości ustawione pod sznurek, osiem skrzyń ze szczątkami równo ułożone w wykopie pod Biało-Czerwoną, a na odziomku olchy nad jamą bieli się i czerwieni bukiet goździków przewiązany niebiesko-czarną wstęgą Virtuti