... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Przykro mi, Adam, nie będę cię okłamywał. Znasz ten kawał o myszy, która próbowała wykiwać słonia? Wierz mi, lepiej nie wchodź mu na grzbiet. - Daj spokój - odrzekł Parker. - Co ty gadasz? Nieraz dawaliśmy ludziom do wiwatu. Proszę cię tylko, żebyś załatwił ten cholerny nakaz. - Konkretnie jaki? - Zabraniający im łączenia informacji z banku i danych InfoMedu z informacjami z innych źródeł. Musimy przestrzegać umów, a umowy wyraźnie tego zabraniają. Napisz, że dysponujemy dowodami opartymi na domniemaniu faktycznym, że tamci naruszaj ą postanowienia umowne gwarantujące integralność banku danych, ble, ble, ble, ble, ble, ble. - Adam, ty chyba zwariowałeś. - Jasne i chcę tym draniom zaleźć za skórę. Nie zamierzam im niczego ułatwiać. Myślą, że połkną mnie jak ostrygę, ale ja stanę im ością w gardle. Do końca życia tego nie zapomną. - Myszko, słoń nawet cię nie zauważy. Ma armię prawników, załatwią to w dwie minuty... - W sądzie nic nie trwa dwie minuty. - No to w pięć. - Zobaczymy. Tak czy inaczej, nie zamierzam odchodzić cicho i spokojnie. - Jakie to poetyckie. Mam się wzruszyć? Parker roześmiał się smutno. - Z twoim honorarium? Tak. - Adam, znamy się od ilu? Od piętnastu lat? Byłeś moim drużbą... - Wytrzymaliście razem tylko osiem miesięcy. Powinienem zażądać zwrotu prezentu. - Nie uwierzysz, ale niektórzy zażądali. - Tannenbaum wypił mały łyk martini. - Zacząłeś coś mówić. - Tak. Adam, jesteś dupkiem, kutasem, aroganckim, kurewsko zadziornym sukinsynem bez odrobiny pokory i poczucia własnych możliwości. Pewnie dlatego tak daleko zaszedłeś. Ale to? Pierwszy raz w życiu mierzysz za wysoko. - Pieprz się. - Jestem prawnikiem, od pieprzenia są klienci. - Tannenbaum wzruszył ramionami. - Chcę tylko powiedzieć, żebyś wybrał sobie przeciwnika tej samej kategorii wagowej. - Tego cię nauczyli na Columbii? - Optymista. Posłuchaj, nie jestem ci do tego potrzebny. Prosiłeś mnie o radę, więc ci jej udzielam. Niemal każda kancelaria prawnicza w tym kraju ma układy z Systematiksem albo z podległymi Systematiksowi firmami. Jasne? Rozejrzyj się. Co widzisz? Przy każdym stoliku siedzą faceci. Co robią? Rachunek wydatków, z których część prędzej czy później trafi do naszego ulubionego klienta: do Systematiksu. - Zasrani królowie informacji. Za kogo się uważają? Za Standard Oil? - Lepiej odpuść sobie historyczne analogie. Standard Oil to przy nich maleńka cukierenka na jakimś zadupiu. Życie jest niesprawiedliwe, zawsze to powtarzałeś. Bo niby kto im podskoczy? Ci z Departamentu Sprawiedliwości? Systematix traktuje ich jak swoich pracowników. Ta firma zapuściła macki wszędzie, dosłownie wszędzie. - Chrzanisz. - Przysięgam na grób matki. - Twoja matka żyje, mieszka we Flatbush. - Wszystko jedno. Fakt pozostaje faktem: kupili twoją firmę, przyjąłeś pieniądze. A teraz zachowujesz się jak pies, co to sam nie zje, a drugiemu nie da. Posłuchaj tylko sam siebie... - Nie, to ty mnie posłuchaj. Jeszcze pożałują, że zadarli z Adamem Parkerem. Nie chcesz załatwić nakazu, dobra. Znajdę kogoś, kto to zrobi. Tak, przyjąłem pieniądze, ale nie miałem wyboru. Wzięli nas podstępem, i tyle. - Adam, nie zaczynaj z nimi, dobrze ci radzę. Znasz mnie. Nie jestem strachliwy, ale to... To zupełnie inna gra, w której oni ustanawiają reguły. Parker dopił martini i gestem ręki zamówił kolejne. - Może jestem dupkiem i aroganckim sukinsynem, ale na pewno nie tchórzem. Powiem ci coś: te kutasy z Systematiksu jeszcze mnie popamiętają. - Pański apartament już czeka - powiedział concierge w St. Moritz; wiedział, że Parker lubi, jak go zauważają i pamiętają o jego upodobaniach. I rzeczywiście, Adam Parker miał dość swoiste upodobania, a może raczej zachcianki, i w trakcie rzadkich wizyt na Manhattanie lubił je spełniać. Tego ranka zadzwonił do Madame Sevigny, która obiecała mu dwie jeunesfilles, najlepsze, jakie tylko ma. Madame nie ogłaszała się w żadnych gazetach; klientów - głównie bardzo zamożnych i wpływowych mężczyzn spoza Nowego Jorku - przyjmowała wyłącznie z polecenia, a ze swojej strony gwarantowała całkowitą dyskrecję