... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Minęły dwie godziny od wejścia do rzeki, a Kelly już musiał się koncentrować. Nie potrafił jednak skupić się na jednej czy nawet dwóch rzeczach. Było mu stosunkowo wygodnie, ale w promieniu kilku kilometrów wszyscy napotkani ludzie byliby gotowi go zabić. Ci ludzie byli stąd, to była ich rzeka i ich ziemia, znali tu każdy kamień. Ich kraj był w stanie wojny, a wtedy wszystko, co niezwykłe, oznacza zagrożenie. Kolejny postój zaplanował w zakolu wijącej się rzeki. Zmniejszył obroty śrub skutera i ostrożnie podniósł głowę. Jakiś hałas na północnym brzegu, około trzystu metrów od niego. Głosy rozmawiających mężczyzn. Słuchał przez kilka sekund, zanurkował z powrotem i obserwował, jak na szerokim zakręcie zmienia się kurs na kompasie. O czym mogli mówić? O polityce? To nudny temat w komunistycznym kraju. Może o rolnictwie? A może o wojnie? Być może, bo głosy były przyciszone. Zabiliśmy już dość młodych mężczyzn w tym kraju, Wietnamczycy mają powody, by nas nienawidzić, pomyślał Kelly. Zaklął w myślach i skupił się na kierowaniu skuterem. Niewiele rzeczy było w stanie oderwać pastora Charlesa Meyera od cotygodniowego kazania. Była to bodaj najważniejsza 425 część jego posługi, mówienie ludziom tego, co musieli usłyszeć jasno i wyraźnie. Jego owieczki widywały go tylko raz w tygodniu, chyba że coś było nie tak. A kiedy działo się naprawdę źle, musieli mieć fundament wiary, by jego porady mogły odnieść jakiś skutek. Meyer był pastorem od trzydziestu lat, całe swoje dorosłe życie, i wrodzoną elokwencję przez te lata praktyki wyszlifował do tego stopnia, że mógł wybrać dowolny fragment Biblii i wygłosić na jego podstawie spójne kazanie o moralności. Wielebny Meyer nie był człowiekiem surowym. Lubił się uśmiechać i żartować, i choć w kazaniach podkreślał, że osiągnięcie zbawienia to najważniejszy cel człowieka, próbował ukazać w nich przede wszystkim prawdziwą naturę Boga. Miłość do ludzi. Miłosierdzie dla grzeszników. Odkupienie. Poświęciłem całe życie, by pomagać ludziom w chwilach zapomnienia, myślał Meyer. Przygarniałem, mimo że inni ich odrzucali. - Witaj w domu, Doris - powiedział, wchodząc do domu Raya Brow- na. Pastor był średniego wzrostu, a gęsta czupryna siwych włosów nada wała mu stateczny i uczony wygląd. Wziął dziewczynę za ręce i uśmiech nął się. - Nasze modlitwy zostały wysłuchane. To spotkanie było kłopotliwe dla całej trójki. Doris zbłądziła, i to chyba bardzo, myślał pastor, ale starał się nie zgłębiać tego tematu mentorskim tonem. Najważniejsze było, że marnotrawne dziecię wróciło. Jeśli przyjście Jezusa na świat miało jakiś sens, to przypowieść o synu marnotrawnym streszczała ów sens w kilku zdaniach. Całe chrześcijaństwo to jedna opowieść: nieważne, jak wielkie są twoje grzechy, zawsze powitamy z otwartymi ramionami tych, którzy mają odwagę wrócić. Ojciec i córka siedzieli na starej niebieskiej sofie, a Meyer po lewej stronie na fotelu. Na niskim stoliku stały trzy filiżanki z herbatą. W takich chwilach herbata była najodpowiedniejszym napojem. - Doris, wyglądasz zaskakująco dobrze- Meyer uśmiechnął się, pró bując zatuszować desperacki wysiłek, by rozluźnić dziewczynę. - Dziękuję, pastorze. - Było ci ciężko, prawda? Głos zaczął jej się łamać. - Tak. - Doris, wszyscy popełniamy błędy. Bóg stworzył nas niedoskona łymi. Trzeba się z tym pogodzić i cały czas starać się poprawiać. Nie zawsze nam się udaje, ale tobie się udało. Wróciłaś. Złe czasy minęły. Wystarczy trochę pracy, a całkiem o tym zapomnisz. - Zapomnę - potwierdziła stanowczo. - Naprawdę zapomnę. Wi działam... i robiłam... takie straszne rzeczy... 426 Meyera trudno było zaszokować. Duchowni przez całe życie wysłuchiwali opowieści z piekła rodem, bo grzesznicy nie mogli przyjąć rozgrzeszenia, dopóki nie byli w stanie sami sobie wybaczyć. Ale to, co usłyszał od Doris, zaszokowało go. Próbował siedzieć bez ruchu. Przede wszystkim próbował jednak pamiętać, że to, co usłyszał, jego parafianka miała już za sobą. W ciągu dwudziestu minut dowiedział się rzeczy, o jakich nawet mu się nie śniło, rzeczy z innych czasów, kiedy w młodości służył jako kapelan wojskowy w Europie. Wiedział, że w stworzeniu świata miał swój udział szatan. Ale oblicza Lucyfera nie powinni oglądać nieprzygotowani do tego ludzie, a już na pewno nie dziewczyna, którą ojciec w zapalczywym gniewie wypędził, kiedy była młoda i bezbronna. Ucieszył się więc, że Doris chodzi do doktor Bryant, lekarki, do której sam skierował dwie ze swych owieczek. Przez kilka minut dzielił z Doris ból i wstyd, a ojciec dzielnie trzymał córkę za rękę, z trudem powstrzymując łzy. Prostytucja, narkotyki, handel prochami, gwałty, śmierć. Doris wszystko pamiętała bardzo dokładnie. Doktor Bryant będzie musiała mocno się napracować, by ten koszmar odszedł do przeszłości. Dziewczyna opowiadała o wszystkim, niczego nie pomijała. Tak było zdrowo, musiała to z siebie wyrzucić. Było to zdrowe nawet dla jej ojca. A pastor Meyer słuchał tych opowieści. Ginęli ludzie. Niewinne ofiary. Dwie dziewczyny podobne do tej, która siedziała przed nim. Zostały zamordowane w sposób, który zasługiwał na... potępienie. - To, co zrobiłaś dla Pam, moja droga, to przykład największej od wagi, o jakiej słyszałem - powiedział cicho pastor. - To Bóg, Doris. To Bóg posłużył się twoimi rękami i pokazał ci dobroć twojego charakteru. - Tak pastor sądzi? - zapytała i wybuchła szlochem. Meyer uklęknął przed ojcem i córką, wziął ich za ręce. - Bóg cię nawiedził i Bóg cię ocalił, Doris. Twój ojciec i ja modlili śmy się o tę chwilę. Wróciłaś i już nigdy więcej nic takiego nie zrobisz. Pastor Meyer nie mógł wiedzieć tego, czego nie usłyszał, tego, co pominęła. Wiedział, że lekarka i pielęgniarka z Baltimore przywróciły jego parafiankę do zdrowia. Nie wiedział jednak, jak Doris do nich trafiła, i uznał, że uciekła, tak jak próbowała jej przyjaciółka Pam. wiedział też, że doktor Bryant została poproszona o najwyższą dyskrecję. Nie miałoby to zresztą żadnego znaczenia. Billy i jego kumpel więzili jeszcze inne dziewczęta. Pastor poświęcił całe życie na Wyrywanie dusz z łap Lucyfera, miał więc obowiązek odebrać mu także ciała. Musiał zachować ostrożność. Rozmowę taką jak ta chroniła 427 największa tajemnica. Mógł poradzić Doris, by porozmawiała z policją lecz nie mógł jej do tego zmusić. Ale jako oby watel, jako dziecko Boga musiał coś zrobić, by pomóc tamtym dziewczętom. Nie wiedział jeszcze co. Będzie musiał zapytać swego syna, młodego sierżanta policji z Pittsburgha. Kelly wystawił głowę tylko na tyle, by móc spojrzeć ponad lustrem wody