... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Pochyłe drzwi otworzyły się, skrzypiąc i ukazując kilka schodów, które wiodły w dół do kajut na rufie. Pojawił się na nich Durnik. Wszedł na pokład, trzymając się poręczy, by nie upaść na rozkołysanej łodzi i mrużąc oczy od ostrego słońca. Kowal jak zwykle miał na sobie prostą, szarą tunikę, a twarz jego była zafrasowana. Garion podszedł do przyjaciela. - Czy nic jej nie jest? - zapytał. - Jest bardzo zmęczona - odparł ze znużeniem Durnik. Wyczerpanie, widoczne na jego twarzy, świadczyło o tym, że on sam niewiele spał tej nocy. - Długo rzucała się na łóżku i trapiła, zanim w końcu zasnęła. Straszną rzecz musiała zrobić. - Rozmawiała z tobą o tym? - Trochę. Demona trzeba było odesłać tam, skąd przybył. W przeciwnym razie siałby przestrach i zniszczenie na całym świecie. Ponieważ Chabat go przyzwała, mógłby używać jej jako wejścia i pojawiać się na tym świecie, kiedy tylko by chciał. Dlatego musiała pójść z nim, żeby zamknąć to wejście. - A skąd tak dokładnie one przychodzą, to znaczy, demony? - Niewiele o tym mówiła, ale czułem, że tak naprawdę nie chciałbym tego wiedzieć. - Czy teraz śpi? Durnik skinął głową. - Pójdę porozmawiać z kucharzem. Chcę mieć dla niej coś gorącego do zjedzenia, kiedy się obudzi. - Lepiej sam się trochę prześpij. - Może. Wybacz mi, Garionie, ale nie chciałbym zostawiać jej zbyt długo samej, na wypadek gdyby się obudziła i potrzebowała mnie. - Odszedł w stronę messy. Garion wyprostował się i rozejrzał wokoło. Murgoscy marynarze pracowali z wyrazem bojaźni na twarzach. To, co wydarzyło się poprzedniego popołudnia, sprawiło, że na ich obliczach nie było już wyrazu upartej arogancji; rzucali z ukosa pełne przestrachu spojrzenia na wszystkich pasażerów, jakby spodziewali się, że każdy z nich może zamienić się bez żadnego ostrzeżenia w ludożercę lub potwora morskiego. Kiedy Garion i Durnik rozmawiali, na pokład wyszli Silk i Urgit. Stali na rufie i beztrosko obserwowali spieniony kilwater, śledząc jego ślad przecinający bałwany fal i przyglądali się mewom o białych skrzydłach, których chmara skrzeczała i krążyła za nimi. Garion podszedł bliżej, ale się do nich nie przyłączył. - Niezbyt zachęcające miejsce - zauważył Silk, spoglądając na nagie skały, które wynurzały się z morza. Na statku zmienił zniszczone ubranie, które założył, gdy rozpoczęli swą podróż, na skromny, szary kaftan. Urgit chrząknął, przygnębiony. Od niechcenia wrzucił do wody kawałki chleba i patrzył bez większego zainteresowania, jak mewy ze skrzekiem rzuciły się w dół, walcząc ze sobą o zdobycz. - Kheldarze - rzekł. - Czy ona robi to zawsze? - Kto? - Polgara. - Urgit wzruszył ramionami. - Czy usuwa każdego, kto ją irytuje? - Nie - odparł Silk. - Polgara tak nie postępuje, ani nikt z nich. To zabronione. - Wybacz mi, Kheldarze. Zabronione czy nie, wiem jednak, co widziałem wczoraj. - Rozmawiałem o tym z Belgarathem - powiedział mu Silk. - Wyjaśnił mi, o co chodziło. Chabat i demon nie zostali tak naprawdę zniszczeni. Po prostu odesłano ich tam, skąd przybył demon. Potwór za wszelką cenę musiał tam wrócić; niestety, Chabat trzeba było wysłać wraz z nim. - Niestety? Ja jej tak bardzo nie współczuję. - Wydaje mi się, że nie całkiem rozumiesz, Urgicie. Zabicie kogoś to jedno, lecz zniszczenie czyjejś duszy to coś zupełnie innego. Dlatego właśnie Polgara jest taka przygnębiona. Była zmuszona skazać Chabat na wieczny ból i mękę. To najstraszniejsza rzecz, jaką można komuś zrobić. - Kim był ten, który wyszedł z nią z wody? - To Aldur. - Chyba nie mówisz poważnie! - Ależ tak. Widziałem go raz czy dwa. To naprawdę był Aldur. - Bóg? Tutaj? Co robił? - Musiał tu być. - Silk wzruszył ramionami. - Żaden człowiek, nie ważne, jak potężny, nie może sam stawić czoło demonowi. Kiedy czarnoksiężnicy Morindimów przywołują demona, zawsze pamiętają, aby nałożyć na niego ściśle przestrzegane ograniczenia. Chabat zaś wypuściła swojego nie nakładając na niego żadnych ograniczeń. Tylko Bóg może poradzić sobie z duchem ciemności, który ma taką swobodę; a ponieważ Bogowie działają poprzez nas, Polgara musiała także wziąć w tym udział. To była bardzo trudna sprawa. Urgit wzdrygnął się. - Nie sądzę, żebym ja mógł się czymś takim zajmować. Stali obok siebie pochyleni nad relingiem i przyglądali falom, które przewalały się przez Wielkie Morze Zachodnie, by rozbić się o jałowe skały. Garion przyglądał się im i dziwił, jak mógł nie zauważyć ich pokrewieństwa. Nie byli zupełnie identyczni, lecz rysy twarzy mieli tak podobne, że nie ulegało wątpliwości, iż byli braćmi. - Kheldarze - rzekł wreszcie Urgit. - Jaki był naprawdę nasz ojciec? - Był wyższy od nas obu - odparł Silk. - Wyglądał bardzo dostojnie. Włosy miał srebrzystoszare, a z tym naszym nosem wyglądał bardziej jak orzeł niż szczur. - Trochę przypominamy gryzonie, prawda? - przytaknął Urgit z uśmiechem. - Ale nie o to mi chodziło. Jaki był naprawdę? - Wytworny. Miał nienaganne maniery, był bardzo kulturalny i uprzejmy. Nigdy nie słyszałem, żeby odezwał się do kogoś złym słowem. - Na twarzy Silka malowała się melancholia. - Ale był podstępny, nieprawdaż? - Dlaczego tak mówisz? - Przecież oszukiwał. Nie jestem owocem jego wiecznej wierności. - Nie bardzo rozumiesz - sprzeciwił się Silk