... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Coś wielkiego, ogarniającego wszystko i chłonącego wszelkie odruchy duszy, przyszło i przytłoczyło. Po śniadaniu mężczyźni wyszli na miasto, aby rozejrzeć się w sytuacji. Strzelanina ustała. Ulicą przeciągał oddział żołnierzy. Mieli czerwone wstążki na piersiach lub na bagnetach. Śpiewali pieśni rewolucyjne. Na Newskim prospekcie, gdzie koncentrowało się życie stolicy, tłumy ludzi płynęły chodnikami. Na wieży miejskiej powiewała czerwona flaga. Rozległy się okrzyki: "Niech żyje socjalna republika"! Ulicą Morską wyszli na plac przed Pałacem Zimowym. Ujrzeli tu obóz wojenny. Stały armaty i kulomioty; leżały rozrzucone w nieładzie, wdeptane w śnieg i błoto puste łuski naboi; dymiły kuchnie ruchome; parskały konie; łamaną linią ciągnęły się barykady. Mury gmachu sztabu generalnego i ministerstwa spraw zagranicznych, upstrzone białemi plamami odbitego tynku i dziurami od kul, żałośnie spoglądały czarnemi oknami o wybitych szybach. Wszędzie stały oddziały żołnierzy i zbrojnych robotników, skupionych przy płonących ogniskach. Rozprawiali o wypadkach dnia. - Drużyny z fabryki Kołomienskiej wyważyły bramy pałacowe! Zaraz pójdą do ataku! - krzyczeli powstańcy, spoglądając w stronę pałacu. Z turkotem kół przez plac przejechały furgony Czerwonego Krzyża. Bołdyrew spostrzegł, że na granitowych stopniach kolumny, wzniesionej na pamiątkę odparcia armji Napoleona, leży kopa ciał. Były to ofiary rewolucji. Z pod płaszczów i palt cywilnych, narzuconych na poległych, wyglądały nogi w grubych butach, sztywne, martwe. Na wewnętrznych podwórzach olbrzymiego gmachu pałacowego przelewały się głucho strzały. Dwie salwy, a po nich trzecia - bezładna, za którą rozległy się burzliwe krzyki, kilka strzałów pojedyńczych, głuchy gwar wściekłych głosów, brzęk rozbijanego szkła, łoskot żelaza, trzask drzewa i - nowe salwy. Z głównej bramy wybiegały w popłochu kupy robotników i żołnierzy, chowały się za barykadami i strzelały w pośpiechu i zamieszaniu. Trwało to jednak niedługo, bo z bramy wyłoniły się sprawne szeregi szarych żołnierskich sylwetek. Idący na przodzie strzelali w stronę placu, inni - gęstemi salwami zasypywali dziedziniec. - Junkrów i babski bataljon Boczkariowoj wzięto we dwa ognie! - wołali robotnicy, leżący w pobliżu ukrytych za kuchnią obozową Bołdyrewa z synami. - Ostatni to obrońcy Kierenskiego! - Nasi wyparli tych szerszeni z pałacu! - krzyczeli inni. Istotnie pałac był zdobyty. Na wysokiem drzewcu, gdzie niedawno jeszcze powiewały dumne sztandary carskie, ślizgnęła się i łopotać zaczęła duża czerwona płachta. Na ten sygnał wszystko, co żyło, rzuciło się na obrońców pałacu. Zaczęła się rzeź. Bołdyrew widział, jak wznosiły się kolby karabinów i, niby potężne cepy, spadały na junkrów, jak kłuto ich bagnetami strzelano, przykładając lufy do piersi i brzuchów. Napastnicy walczyli ze sobą o miejsce, aby zadać cios wrogom proletarjatu. Wychowańcy szkół wojennych rozpaczliwie bronili się resztkami sił i nie prosili o miłosierdzie. Grupa robotników otoczyła dwuch junkrów, wyrwała im z rąk karabiny, obaliła, zgniotła i okryła szamocącemi się ciałami, niby zgraja psów - rannego zwierza. Bito ich kolbami i pięściami, kopano nogami, kłuto, rąbano, wyrywano włosy, wybijano zęby i oczy. Wściekli, skrwawieni, szałem porwani ludzie długo miotali się i szamotali nad ofiarami, chociaż z młodych, dzielnych junkrów pozostały straszliwe, zgrozą przejmujące szmaty. Powstańcy ryczeli, wyli, rzygali ohydnemi, bluźnierczemi przekleństwami, znęcając się nad trupami. Kolby uderzały w miękkie szmaty, przepojone krwią i przy każdym ciosie bluzgające czerwonemi strugami. Obcasy ciężkich butów grzęzły w skrwawionej masie poszarpanych ciał, rozbitych głów, mięszaniny włosów, łachmanów, mózgu i błota.. W innem miejscu wybuchnęły ryki i śmiech, głuchy, zły, rozradowany ponuro. To żołnierze Pawłowskiego pułku zaatakowali cofający się z pałacu szturmowy bataljon kobiet. Broniły się odważnie i coraz częściej przechodziły na bagnety. Wtedy żołnierze cofali się, lecz po chwili znowu rzucali się do ataku. Bataljonowi odcięto odwrót, otoczono ciasnem, żelaznem pierścieniem i ściśnięto ze wszystkich stron. Rozpoczęła się dzika walka na pięści i zęby. Trwała jednak niedługo. Co chwila wyrywano kobiety z załamanych szeregów, szarpano je, zdzierano z nich ubranie. Rozległy się wybuchy śmiechu i krzyku: - Stara wiedźma! Do piekła z nią! Wtedy wznosił się karabin, dochodził głuchy odgłos trzaskających kości i półnaga postać znikała w kotłującej się ciżbie. Rozwścieczeni, zagrzani bitwą żołnierze porywali młode ochotniczki i wlekli je za włosy, za nagie ramiona, za resztki ubrania, kryjąc się w dziedzińcach pobliskich domów. Olbrzymi, piegowaty żołnierz przerzucił sobie przez ramię obnażoną do pasa dziewczynę i biegł z nią przez plac