... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Pójdę do łóżka - postanowiła Nerissa. Wspięła się na schody, ale w chwili, gdy miała udać się na spoczynek, zapragnęła nagle zobaczyć wianek i upewnić się, że on wciąż jest w tym samym miejscu. Przeszła przez apartamenty do pokoju księżnej i otworzyła drzwi do garderoby. Wszystko było dokładnie tak, jak pozostawili z księciem ubiegłej nocy. Po obu stronach lustra paliły się świece, a ponieważ pokoik był maleńki, sekretarzyk widać było doskonale. Nerissa podeszła do niego, czując się tak, jakby nieszczęsna księżna niepotrzebnie złożyła swe życie obok niej. - Dlaczego zabrakło ci wiary w męża? - pytała ją Nerissa, w poczuciu, że duch chce jej coś powiedzieć. Nie pojmowała jednak, co miałby jej do przekazania, więc przesunęła palcami pod spodem wypolerowanego blatu sekretarzyka. Przy krawędzi znalazła nieznaczną wypukłość, lecz przez chwilę, gdy nic się nie działo, z przerażeniem pomyślała, że wszystko, co wczoraj zaszło, było złudzeniem. Potem powoli szuflada się otworzyła i ukazał się wianek, który przeleżał tu tyle wieków wraz z klątwą burzącą szczęście wszystkich książąt tego rodu. Nerissa wyciągnęła rękę i wyjęła wianek ze skrytki. Teraz, przyglądając mu się ze spokojem, bez emocji, uznała, że jest jeszcze piękniejszy niż sądziła na początku. Wykonany był z niezrównanym kunsztem, zapewne przez zagranicznego jubilera, może jakiegoś zręcznego Włocha. Przysunęła go bliżej świec stojących na toaletce, a potem, wiedziona impulsem, zdjęła swój własny wianek i obiema rękami włożyła dopiero co znalezioną ozdobę na głowę. Pasował idealnie. W tej chwili wydało jej się, że tuż obok usłyszała ciche westchnienie, jak gdyby duch księżnej ucieszył się z takiego obrotu sprawy. Było to tylko ulotne wrażenie, lecz Nerissa naprawdę sądziła, że księżna była przy niej i odetchnęła z ulgą. Później miała tę samą pewność, że duch odszedł i zostawił ją samą. To było takie dziwne i oszałamiające, a jednak nie wątpiła ani w prawdziwość swego odczucia, ani w to, że wszystko zdarzyło się naprawdę. Gdy przyglądała się swemu odbiciu w lustrze, drzwi otworzyły się i wszedł książę. Widziała go w lustrze, lecz nie odwróciła się, patrząc, jak podchodzi bliżej. Ich twarze znalazły się w lustrze tuż obok siebie. - Tak właśnie chcę cię widzieć... - powiedział książę cicho. Nerissa, jakby obudzona ze snu, zdała sobie sprawę, że ma do czynienia z człowiekiem z krwi i kości, a nie z duchem, i że chyba nie powinna zakładać wianka księżnej bez pozwolenia właściciela. Odwróciła się prędko, by przeprosić, ale gdy spojrzała mu w oczy, nie potrafiła wymówić słowa. Wpatrywała się weń w milczeniu, gdy kończył spokojnie zdanie: - ... gdy się pobierzemy! Nerissa patrzyła na niego ogromnymi, rozszerzonymi oczami. - Wiedziałem, że cię tu znajdę - ciągnął dalej książę - a właściwie zamierzałem poprosić cię o włożenie wianka, ponieważ chciałem zobaczyć, jak powinna wyglądać moja żona. - Nie rozumiem... co pan mówi - wyszeptała Nerissa. - Mówię - powiedział książę bardzo spokojnie - że cię kocham, a nie ożeniłem się dotąd dlatego, że nie znajdowałem nikogo, kto by zdjął klątwę z mojej rodziny i pozwolił zaznać szczęścia, jakiego pragnę. Stało się coś, co wydawało się niemożliwe. Nerissa nie potrafiła już nic powiedzieć, tylko wpatrywać się w księcia. Potem on powoli objął ją i przytulił. - Kocham cię! - powiedział, a jego usta spoczęły na jej wargach. Gdy ją całował, zrozumiała dręczące ją do tej pory poczucie nieszczęścia i niepokoju. Po prostu go kochała. Wiedziała o tym, lecz nie śmiała przyznać się do tego nawet przed sobą. Kochała go, jak teraz sobie uzmysłowiła, od pierwszej chwili, gdy zobaczyła go wchodzącego do kuchni, najprzystojniejszego spośród wszystkich mężczyzn, jakich znała. Wmawiała sobie, że on należy do Delfiny, lecz coś ciągnęło ją ku niemu nieodparcie. Od czasu ich wspólnej porannej przejażdżki wiedziała, że świat bez księcia będzie pusty, a ona całym sercem lgnie do niego. Pocałunek początkowo był delikatny i łagodny, jak gdyby książę nie chciał jej przestraszyć. Potem miękkość i niewinność jej ust podnieciła go, uczyniła bardziej zachłannym, natarczywym i stanowczym. Całował ją, aż poczuła, że unoszą się ku niebu, gdzie nie byli już parą ludzi, lecz jedną jaśniejącą gwiazdą. Należał do niej, tak jak ona do niego, stali się nierozłączni i niepodobieństwem było ich rozdzielić. Potem, gdy książę przygarnął ją mocniej, poczuła w sobie uniesienie, jakiego dotąd nie znała, nie przypuszczała nawet, że coś takiego istnieje. Było tak doskonałe, jak magia lasu w dzieciństwie, jak urok Lyn. Przy nim zapomniała o całym świecie. Były tylko jego ramiona, jego usta i miłość, która łączyła się z miłością, jaką nosiła w sobie. Dopiero, gdy podniósł głowę, odważyła się na niego spojrzeć i powiedzieć nieswoim głosem, który, jak się jej wydawało, pochodził ze znacznej odległości. - Kocham... cię! - Właśnie to chciałem od ciebie usłyszeć - przyznał książę - bo ja też cię kocham! I znów ją całował, stanowczo, namiętnie, jakby po latach obawy, że nigdy jej nie znajdzie, teraz musiał się upewnić, że nikt mu jej nie odbierze. Dopiero, gdy obojgu zabrakło tchu, a Nerissa z lekkim jękiem wtuliła twarz w jego ramię, zapytał niepewnym głosem: - Kiedy możemy się pobrać, kochanie? Dopiero wtedy ocknęła się i podnosząc ku niemu wzrok, powiedziała: - Czy ja... śnię, czy ty naprawdę... prosisz mnie o rękę. - A cóż innego miałbym czynić? - zapytał książę - skoro jakaś nieznana moc dała ci klucz do naszego szczęścia, wianek, który skomplikował życie moich przodków. - To cudowne, że mogłam ci pomóc - odezwała się Nerissa - ale przecież wiesz... że nie mogę za ciebie wyjść. Książę jeszcze mocniej przytulił ją do piersi. - A to dlaczego? - Bo masz poślubić Delfinę. Książę pokręcił głową. - Nigdy nie oświadczyłem się twojej siostrze i nadal nie mam takiego zamiaru