... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Wiedział o wszystkich wydarzeniach. - Kotarek przyszedł do tartaku ofiarować swą pracę. Dyrektor zgodził się go przyjąć, chodziło tylko o przydział roboty, a to załatwia Mikosza. Jak na nieszczęście, było to tego dnia, kiedy znaleziono te przeklęte ulotki. Mikosza wyzwał Kotarka, wypędził z tartaku. Chłopa to załamało zupełnie. Wmawia w siebie, że to dlatego, iż siedział za morderstwo w więzieniu. Ubrdał sobie, że ta plama pozostanie na nim na zawsze. Rozumiem go dobrze, zwłaszcza że wszystko było wielkim nieporozumieniem i człowiek cierpiał niewinnie. Nie wie jeszcze o tych późniejszych smutnych sprawach, nie wychodzi bowiem w ogóle z domu - tak jest przybity. I dobrze, że nie wie, mogłoby mu to zaszkodzić. Knabbe urwał, zamyślił się. Siwa bródka drgała nerwowo. Spojrzał na swoje dłonie, wdział rękawice. Jakby się usprawiedliwiając z tego, spojrzał ku harmoniście: - Już czuję chłód, trochę tylko cień na nas padł... Łabuć nad czymś myślał. Spojrzał na lekarza, odważył się, zapytał: - Co to z tym wszystkim, doktorze? Kto to robi? Przecie tu Niemców, prócz pana, nie ma w okolicy. Chyba więc Mazurzy, bo to z nich jedni Polacy, inni Niemcy, licho wie... Knabbe pokiwał głową. - Otóż właśnie! Kto to robi? Jasne, kto! Ci, którym solą w oku Polska na tych ziemiach. Robią to Niemcy, przy pomocy paru głuptasów spośród Mazurów, którym wmówili, że są także Niemcami... Hitleryzm jeszcze nie zginął, a że próbuje odwetu, nietrudno zgadnąć. Łabuć przytaknął skwapliwie. Nie wszystko jednak ze słów doktora zrozumiał. Żeby kto inny to mówił, byłoby w porządku, ale że Niemiec tak gada? - Ale pan przecie też Niemiec... Knabbe obruszył się. - Niemiec. Pewnie, że Niemiec! I w dodatku nawet nie komunista. Ale żyję nadal w kraju i wśród ludzi, których polubiłem i do których się przywiązałem. I chcę im pomóc, aby mogli odnaleźć siebie. Rozumie pan? Odnaleźć siebie. Za to mnie właśnie hitlerowcy dręczyli, jeden z pierwszych poszedłem do ich obozów, zaraz w trzydziestym czwartym... Dlatego też, już pięć lat wcześniej, mając wezwanie do objęcia wykładów na uniwersytecie w Getyndze, zrezygnowałem z naukowej kariery... Tu zostałem i tutaj będę do końca. Właśnie dlatego, że jestem Niemiec, właśnie dlatego, żeby przeciwdziałać temu, co dla prawdziwego Niemca jest obce! Rozumie pan? - mówił podniesionym głosem, twarz drgała wzburzeniem. Harmonista kiwał głową. Coś mu zaczynało świtać. Musi jeszcze te sprawy dobrze w samotności rozważyć. Nie pytał więcej, ale Knabbe po chwilowej przerwie sam zaczął mówić, głosem spokojniejszym już, bardziej zmęczonym. - Widzi pan, Polakom trudno pewne rzeczy wyjaśnić, a cóż dopiero Niemcom! A w Niemczech podjęto taką pracę. I udaje się ona. Oddziela się prusko-hitlerowskie plewy od zdrowego ziarna. To długa robota. Przeciwstawiają się jej tacy, którzy nasyłają na te ziemie dywersantów, którzy próbują bałamucić Mazurów. Zamyślił się, dodał: - I wie pan, co jeszcze? Przeciwstawiają się tej robocie także niektórzy Polacy. Ot, choćby ten Stelmaszewski, co pluje bez opamiętania na Niemców i Mazurów. Ja wiem, że mu Niemcy dwoje dzieci zabili. Mnie też zgładzili całą rodzinę. Ale Stelmaszewski źle robi siejąc nienawiść. Źle robi, bo to znowu prowadzi do nowego bólu matek i ojców, którym odnowiony hitleryzm zabijałby dzieci, ranił tak, jak nas ranił... Złą, niepolską robotę wykonują Polacy, jeżeli wyklinają Mazurów, jeżeli nie potrafią odsłonić w nich polskości, a odtrącają wszystkich przez kilka sparszywiałych owiec. Polskość trzeba umieć pokazać sercem, nigdy zaś biciem. - Wyciągnął przed siebie ręce. Między rękawicami a brzegami kurtki wyłaniały się przeguby, okaleczone, pokryte bliznami. Potrząsnął dłońmi, a potem, jakby uświadomił sobie za ostry ton słów, sprostował jeszcze: - Ja nie mówię, że tak myślą ci ludzie, którzy skoczyli do bicia. Ich też rozumiem. Oni pazurami, życiem będą bronić odzyskanej ziemi. Ale nie tu tkwi wróg, nie wśród ogółu Mazurów. I nie tak trzeba go szukać... Łabuć słuchał wzburzony