... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
W ostatniej chwili złapała latarkę kucharza leżącą na blacie obitego blachą stołu. Olek nic nie rozumiał z tej sceny. Zresztą nawet gdyby chciał zapytać, to i tak nie mógłby tego uczynić, bo ból i wstyd odebrały mu mowę. Do przytomności przywrócił go dopiero gniewny głos trzeciego: – Co z tą kawą? Ile razy mam prosić? – stał w drzwiach i patrzył na zgiętego w pół kucharza. – Co ci jest? – zapytał już łagodniej. – Niee, nic – wystękał Olek. – Uderzyłem się w kolano o kant szafki... – Był tu ktoś? – pytał podejrzliwie oficer, widząc bałagan w pentrze. – Nieee... tak, była pani, zabrała trochę jedzenia dla męża. – W porządku – uspokoił się trzeci. – Dawaj wreszcie tę kawę. – Tak, już podaję – nieco pewniej odpowiedział Olek. 5 Była tak zdenerwowana, że musiała odpocząć w tej samej kabinie, w której rozmawiała z Edem. Dopiero, gdy serce zaczęło jej bić równiej i przekonała się, że nikt jej nie ściga, postanowiła iść dalej. Bała się. Na myśl o tym, że musi zagłębić się w czeluściach statku, odczuwała dreszcz grozy, ale równocześnie pamiętała, co tamten jej powiedział. Wiedziała, że spełni groźbę, był zbyt zdesperowany, nie miał nic do stracenia. Rozumiała, że w takim stanie odważy się na wszystko. Przemknąwszy chyłkiem pod ścianą, dotarła do drzwi wiodących w głąb statku. Tu ostrożnie zeszła w dół, potem powędrowała korytarzem, przyświecając sobie latarką. W pewnej chwili puszka wypadła jej z ręki i rozległ się głośny hałas. Zdrętwiała. Szybko jednak podniosła ją i niemal biegiem zagłębiła się w następny, jeszcze niżej położony korytarz. Po lewej stronie miała metalową ścianę – domyśliła się, że za nią musi być maszynownia. Szła dalej, oświetlając drogę latarką. Już zapomniała o strachu, teraz pragnęła tylko, aby Ed pojawił się jak najprędzej, odebrał to, co mu przyniosła i pozwolił wrócić na górę. Ale Eda nie było, otaczała ją cisza, którą tylko od czasu do czasu zakłócał przeciągły skrzyp metalu. – Ed – zawołała półgłosem. – Ed, gdzie jesteś! Nikt nie odpowiedział. Przypomniała sobie, że kazał jej zejść jak najniżej. Dostrzegła w końcu korytarza schody prowadzące jeszcze w dół. Nie zastanawiając się, zeszła. Ogarnął ją zapach stęchlizny, duchota i wilgoć. Zawahała się, ale po chwili ostrożnie poszła przed siebie, od czasu do czasu nawołując niezbyt głośno: – Ed, Ed! W pewnej chwili zobaczyła w świetle latarki duże, metalowe drzwi. Były przymknięte. Pomyślała, że może za nimi ukrył się Ed i tam czeka na nią. Nie wypuszczając z ręki latarki, chwyciła końcami palców metal i poczęła ciągnąć. Drzwi nadspodziewanie łatwo ustąpiły i po chwili były otwarte na oścież. – Ed, jesteś tu? – powtórzyła pytanie, wchodząc równocześnie do wnętrza. Znów nikt jej nie odpowiedział. Przestąpiła wysoki, metalowy próg i znalazła się w środku. Było to duże pomieszczenie, dawna chłodnia przeznaczona do przechowywania żywności. W świetle latarki widać było pustą, ciemną przestrzeń, rury na ścianach, haki na mięso, puste i zardzewiałe jak wszystko tutaj półki. Pamela wstrząsnęła się ze strachu. Poczuła się tak, jakby nocą znalazła się w kostnicy. Chciała wyjść, cofnęła się, ale w tym momencie zawadziła piętą 92 o próg, zachwiała się, latarka wypadła jej z ręki i zgasła. Równocześnie statek, ciągle wolno kołyszący się na długiej, łagodnej fali, przechylił się lekko i drzwi pod wpływem tego przechyłu zatrzasnęły się. Była w ciemnym więzieniu. Krzyknęła głośno i wolną już teraz ręką zaczęła szukać klamki. Ale dłoń nerwowo macająca gładką blachę drzwi nie natrafiła na nic. Chłodnia była zamykana tylko z zewnątrz. Pamela jeszcze nie zdawała sobie w pełni sprawy z tego, co ją spotkało. Nadal szukała klamki, coraz bardziej nerwowo, po omacku, objechała dłonią całą płaszczyznę drzwi od dom do góry i od lewej do prawej strony. Dopiero wówczas zrozumiała, w jakiej znalazła się pułapce i wpadła w panikę. Ciągle jeszcze pamiętała, że nie może zwabić tu nikogo z załogi, więc nie krzyczała, choć chciało się jej wyć ze strachu, ale postanowiła odszukać latarkę, która upadla do jej stóp. Pochyliła się i zaczęła wodzić dłonią po podłodze. Nagle krzyknęła w najwyższej panice. Coś przeleciało jej przez rękę. Potem poczuła, jak miękkie, zwinne stworzenie ociera się o jej nogi, a inne skacze na plecy. W tym momencie odnalazła latarkę, zaświeciła ją i głos uwiązł jej w gardle. Żywność rozsypała się po podłodze z hałasem, oczy rozwarły się jej szeroko w przerażeniu, i stała tak sparaliżowana widokiem, jaki miała przed sobą. W smudze światła widziała kłębowisko kosmatych ciał, które ruszały się wokół, nacierały na nią, skakały, biegały na wszystkie strony. Migały w świetle koraliki oczu, przewijały się długie ogony, błyskały ostre zęby, pazurki drapały ją po nogach i rękach. Szczury, wygłodniałe do ostateczności i przerażone wejściem Pameli do ich królestwa, zaatakowały ją ze wszystkich stron. Były agresywne, natarczywe, kąsały, skakały, wspinały się na nią, drapiąc pazurkami i wydając ostre piski. Latarka wypadła jej ponownie z rąk, zapanowała ciemność straszna, wypełniona piskami i ruchem kotłujących się zwierząt. Któreś ugryzło ją w dłoń, inne wpiło się we włosy. Oszalała ze strachu Pamela zdołała wreszcie wydobyć z siebie głos. Krzyczała tak, że aż dławiła się własnym krzykiem. Odwróciła się do drzwi i zaczęła tłuc w nie pięściami, wzywając ratunku. Potem padła na kolana, głowę schowała w ramiona, by uchronić twarz przed atakami szczurów i nie przestając histerycznie krzyczeć, waliła w drzwi, aż zdarła do krwi kostki palców. Jedzenie dawno upadło na podłogę i wszystko, z wyjątkiem metalowej puszki soku, zostało w mgnieniu oka pożarte przez szczury. Ed wyłonił się z ciemności. Był dość daleko od tego miejsca, po drugiej stronie statku, gdzie znajdował się bliźniaczy korytarz. Czekał niecierpliwie, myślał już, że Pamela mimo wszystko zawiodła, gdy usłyszał jej krzyk i dudnienie w drzwi. Nie namyślając się pobiegł w tamtą stronę, ale dość długo trwało, nim okrążył statek i znalazł się koło pułapki Pameli. Kierując się coraz słabszymi odgłosami jej wezwań o ratunek, dopadł drzwi chłodni i od razu pojął, co się stało. Szarpnął wielką dźwignię, która służyła za klamkę i odciągnął drzwi, świecąc latarką. Półprzytomna Pamela osunęła mu się z jękiem do stóp. Szczury, rzuciły się teraz i na niego. Zamachnął nogą, kopnął, potem zaczął deptać je, tratować miotając się na wszystkie strony. Ustąpiły nieco przed tym atakiem furii. Wówczas schylił się, wziął Pamelę pod pachy i odciągnął na bok. Tu oparł ją o ścianę i począł klepać po policzku